Kulturę tworzy ten, kto ma odwagę oprzeć się stereotypom i nie podążać z bieżącym nurtem. W tym sensie Kościół, wziąwszy pod uwagę jego misję głoszenia światu Ewangelii Chrystusa, ma być twórcą kultury i to kultury przez duże „K”.
Teraz będzie o „kulturze kościelnej”. Państwo sobie życzą, „jak jest” czy „jak ma być”?
Jedno i drugie może się okazać lekturą dla ludzi o mocnych nerwach, bo niby „jak jest”, każdy widzi. Od kultury ludzi Kościoła po przejawy kościelnej twórczości wszystko trąci niedoborem. Tymczasem wizje idealne, czyli „jak ma być”, budzą w człowieku tak dojmującą tęsknotę w zaistniałej rzeczywistości, że czasem nawet marzyć się odechciewa. Dlaczego tak negatywnie? Bo pozytywnie już było, a poza tym muszę się Państwu przyznać do pewnego jak dotąd nienaprawialnego defektu: chętnie wcielam się mianowicie w rolę krytycznego, choć niekoniecznie wierzącego obserwatora, który bez zbędnych uprzedzeń i niepotrzebnej rewerencji bierze realia naszego Kościoła, jak leci.
A oto te realia. Scena pierwsza. Pogrzeb. Msza w kościele. Organista wpędza zebranych w podziw, że aż się odwracają w ławkach, żeby się przekonać, co tam się na tym chórze dzieje. Nic, proszę Państwa. To organista gra. Pan Bóg zrozumie, on lepiej nie umie.
Scena druga. Poranna audycja któregoś katolickiego radia. Panienka przymilnie podaje horoskop. Interesujące. Skądże w chrześcijańskich mediach ta nowa jakaś nauka!?
Scena trzecia. Jedna katolicka telewizja prezentuje film na motywach „Zbrodni i kary”. Film plastikowy, a do tego, co „mocniejsze” sceny, kiedy już krew ma się polać, doznają nagłego cięcia i tylko ślady po sosie pomidorowym oraz brak któregoś z bohaterów w kolejnych ujęciach świadczą o tym, że ktoś najprawdopodobniej ucierpiał był na zdrowiu. Aha! Jedna jedyna scena, leciutko tylko przypominająca obyczajową, poszła śladem zbrodni do kosza. Bo jeszcze ktoś, nie daj Boże, mógłby popełnić jakiś grzech…
A inne obrazki? Proszę bardzo: duchowni w sutannach pachnących tęsknotą za pralką albo przeciwnie – elegancko ubrani, w garniturach i wyczyszczonych butach. O jednych będą mówić, że to ludzie prawdziwie duchowi, a o drugich – że poszli za światem. Przejawy braku higieny byłyby w tym kluczu emanacją duchowości, a elegancja i dobry smak miałyby uosabiać kompromis ze światem.
Ciekawe swoją drogą, że kiedy chodzi o rzeczy większe, na przykład o różne kościelne budowy, obowiązuje zasada odwrotna: jak największe, najokazalsze, bo to dla Pana Boga i dla upamiętnienia… A mogłoby się zdawać, że świątynie, w których oddajemy chwałę Bogu, stawia się po to, aby prawdziwa Świątynia, czyli Kościół żywy, ten zrobiony z ludzi, miał się gdzie spotkać i bez obawy o zapalenie płuc zimą, a latem nie męcząc się panującą wewnątrz duchotą, mógł rzeczonego Pana Boga swobodnie chwalić. Nic bardziej błędnego!
I tak zwykłe dziadostwo i megalomanię nazywamy pogłębianiem życia duchowego, a prawdziwa kultura, że tylko nieliczni potrafią z nią obcować, uchodzi raczej za luksus albo co najwyżej za fanaberię lub grzeszną słabość.
Jak tu mówić o kulturze dążącej do rozwoju we wszystkich dziedzinach życia? Jak nie załamywać rąk nad kościelnym kiczem i brakiem smaku u ludzi, mających iść w kulturalnej awangardzie i świadczyć o tym, że chrześcijaństwo jest drogą pełnego rozwoju człowieczeństwa, prowadzącą do obcowania z Bogiem Doskonałym?
To już lepiej wróćmy do kwestii „jak ma być”. A ma być tak, że wszystko, za co się chwytają ludzie wierzący, ma nosić ślady Tego, któremu wierzą. My, chrześcijanie mamy budzić w świecie tęsknotę za Bogiem, który jest samym pięknem i doskonałością. Tak rozumiane świadectwo poprowadzi nas niechybnie drogą zwykłej ludzkiej kultury i dobrego smaku. Będzie w nas budzić tęsknotę za pięknem, która tak naprawdę jest tęsknotą za Bogiem. Ktoś, dla kogo Jezus Chrystus jest sensem życia, instynktownie gardzi pozorami i udawactwem, jak gardził nimi jego Mistrz. Nie pozwala sobie na bylejakość, bo Jezus nie jest byle jaki. Nie osądza innych, wrażliwszych od siebie albo inaczej odbierających świat, ale raczej stara się do nich dołączyć i cieszy się bogactwem, które oni wnoszą do wspólnego dorobku. Taki ktoś, cokolwiek robi, jest kulturalny przez sam fakt, że naśladuje swojego Mistrza. A tworzy kulturę, ilekroć niezależnie od swoich umiejętności i talentów poszukuje piękna i wszystko, co robi, robi najlepiej jak potrafi.
I jeszcze jedno. Kulturę tworzy ten, kto ma odwagę oprzeć się stereotypom i nie podążać z bieżącym nurtem. W tym sensie Kościół, wziąwszy pod uwagę jego misję głoszenia światu Ewangelii Chrystusa, ma być twórcą kultury i to kultury przez duże „Ka”. To duże wyzwanie, nie stanąć poniżej zadanego przez Mistrza poziomu. No i prawdziwy grzech, kiedy dzisiejszy Jezus w oczach świata często miewa oblicze religianckiej miernoty. A przecież chodzi o to, aby świat uwierzył..
Robert Hetzyg
Artykuł ukazał się w numerze 05/2008.