Mit europejski

2013/01/18

Współczesny projekt zjednoczenia Europy opiera się na pewnym troskliwie pielęgnowanym micie. Jak każdy mit, i ten zawiera w sobie coś z prawdy i coś ze zmyślenia.

Fot. Artur Stelmasiak

Gdy prześledzimy wypowiedzi i działania pomysłodawców i współtwórców obecnej integracji europejskiej – zwłaszcza Jeana Monneta, Roberta Schumana i Konrada Adenauera – bez trudu rozpoznamy naczelną ideę, która im przyświecała: zaprowadzenie trwałego pokoju na Starym Kontynencie, a przynajmniej na jego zachodnich i środkowych połaciach. Chodziło przede wszystkim o to, żeby wyczerpana dwiema wojnami światowymi Europa wreszcie znalazła się w politycznej, gospodarczej i społecznej równowadze, która na zawsze usunęłaby wewnętrzną przyczynę ukrytego antagonizmu i otwartych konfliktów. Już w latach czterdziestych XX wieku Schuman zapowiadał: „Kiedy znowu nastanie pokój, będziemy musieli z naszymi sojusznikami dociec przyczyny wojen i zaprojektować takie struktury, jakie uniemożliwiłyby ponowne wystąpienie podobnych kataklizmów. Rozwiązanie będzie można znaleźć tylko w Europie zjednoczonej”. Temu nadrzędnemu celowi: zaprowadzeniu i utrzymaniu pokoju, służyć miało scalenie interesów ekonomicznych, zainicjowane na platformie trzech organizacji: Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej oraz Europejskiej Wspólnoty Energii Atomowej (Euratom). Sądzono, że wspólne przedsięwzięcia najlepiej przyczynią się do likwidacji zagrożeń wynikających z istnienia niezależnych, suwerennych państw narodowych.

Czy ów plan – którego dzisiaj obserwujemy już finalizację w ramach Unii Europejskiej – ma szanse powodzenia? Wydawałoby się, że jak najbardziej, skoro od ponad pół wieku Europa rzeczywiście jest zasadniczo wolna od konfliktów zbrojnych. Ale sprawa tylko wygląda na prostą.

W V wieku przed Chrystusem grecki filozof Empedokles głosił, że przemianami zachodzącymi we wszechświecie kierują dwie odwieczne siły: miłość i nienawiść. Sprawiają one, że elementy kosmosu łączą się i rozdzielają, dając początek i kładąc kres poszczególnym rzeczom. Każda z tych sił kolejno zyskuje przewagę w cyklu wyznaczonym przez los. Empedokles miał co prawda na względzie rzeczywistość materialną, ale spróbujmy odnieść jego myśl do faktów społeczno-politycznych.

Mogłoby się wydawać, że dzisiaj Europą rządzi miłość, w znaczeniu dosyć oczywistym, a zarazem głęboko filozoficznym, czyli rozumiana jako przyciąganie. Politycy nawzajem się wizytują i poklepują po ramionach; uczeni prowadzą wspólne, szeroko zakrojone badania; bankierzy i księgowi rozliczają się w jednej, ogólnoeuropejskiej walucie; generałowie łączą swe armie na wspólnych ćwiczeniach; pracownicy swobodnie podróżują po kontynencie w poszukiwaniu wysokich zarobków i dogodnych ścieżek kariery zawodowej. Ponad niedawnymi granicami kwitnie wymiana handlowa, turystyczna, finansowa, akademicka itp., a o krwawych starciach militarnych wszyscy zdążyli już zapomnieć.

W jednoczącej się Europie trwają jednak inne konflikty, na co dzień mniej widoczne, ale od czasu do czasu głośno dające o sobie znać. Dotyczą one różnorakich kwestii prawnych, moralno-obyczajowych, religijnych, administracyjnych, finansowych. W gabinetach rządów, salach parlamentów, mediach masowych, a niekiedy także na placach i ulicach miast toczą się prawdziwe batalie – niektóre całkiem błahe, a niektóre bardzo poważne: o legalizację związków homoseksualnych, o dopuszczalność zabijania ludzi nienarodzonych (aborcja) i dobijania ciężko chorych (eutanazja), o kontyngenty w eksporcie mleka, o dotacje z centralnego budżetu europejskiego na budowę dróg, mostów i trotuarów, a nawet o to, jak zdefiniować wódkę i czy oszczypek (przez górali i dziennikarzy zwany „oscypkiem”) powinien być zaliczony w poczet czcigodnych serów.

Empedoklesowa nienawiść bynajmniej zatem w Europie nie wygasła, chociaż na pewno przejawia się łagodniej niż na przykład w trakcie drugiej wojny światowej. Kto jednak wie – może wkrótce weźmie ona górę nad miłością i przypomni o sobie gwałtowną eksplozją? Może europejska mitologia ukaże swoje fikcyjne, starannie dziś skrywane oblicze? Może niechęć, zawiść i spory kotłujące się pod cienką skorupką lukru wkrótce rozwalą cały ten misternie budowany i apetycznie pachnący, wielopiętrowy europejski tort? Może twarda rzeczywistość zada kłam szumnym deklaracjom i sprytnym zabiegom polityków? Przestrzegał wszak Apostoł Narodów, gdy jeszcze nikt się domyślał, czym będzie Europa: „Kiedy […] będą mówić: ŤPokój i bezpieczeństwoť – tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie umkną” (1Tes 5, 3).

Paweł Borkowski

Artykuł ukazał się w numerze 04/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej