Dwunastoletnia Liz, która wbrew nauczycielom, na przekór rodzicom, próbującym ją odwieść od podjętego przez nią tematu podczas szkolnego konkursu krasomówczego, przemówiła w obronie tysięcy nienarodzonych dzieci. Zostało to zapisane na wideo i można znaleźć w internecie. I może najbardziej porusza w tym przemówieniu nie tyle celność odpowiedzi polemicznych wobec wielu argumentów, co gorliwość tej dziewczynki w walce o życie.
Jej odwaga wobec prób dyskwalifikacji mówi wiele o hierarchii wartości przyjętej przez dojrzałe serce. Żeby walczyć, trzeba dobrze wiedzieć, o co, aby otoczyć coś prawdziwą, głęboką troską, konieczne jest równie głębokie doświadczenie wartości owej sprawy. Niestety, nic tu nie pomogą racjonalne argumenty i naukowe dyskursy. Musimy przyznać sami przed sobą, że o własnym życiu niewiele wiemy, że sami wobec siebie bywamy obcy, a nasze życie często nie jest źródłem radości, lecz prostym przeżywaniem z dnia na dzień. I czy odnajdujemy w tym coś, o co warto się troszczyć? Rzeczywiście, nic w tym dziwnego, że troska ta sprowadza się do pogoni za tym, co ktoś już rozpoznał jako „wartościowe”, i nam to podaje jako półprodukt do odgrzania we własnej kuchni. A jednak wyczuwamy gdzieś w głębi, że to nie wystarczy. Jesteśmy kimś więcej.
Kiedy zima trwa długo, tęsknimy za wiosną, wypatrujemy pierwszych oznak życia na zziębniętej jeszcze ziemi, łapczywie chwytamy każdy cieplejszy podmuch wiatru, każdy promyk słońca. Często powtarza się za Arystotelesem, że filozofia zrodziła się ze zdziwienia. Zachwyt nad tym, co poza nami… No, ale właśnie, czy zawsze musimy zależeć od tego, co poza nami? Świat się zmieni, słońce zajdzie, pierwsze zakochanie minie, wrócą sprawy pilne i pilniejsze, a także problemy poważne i mniej poważne, i znów zostaniemy zarzuceni mnogością propozycji i recept na szczęście. Już nawet ten pierwotny zachwyt budzącym się życiem został skomercjalizowany i uporządkowany zgodnie z obowiązującymi konwencjami. A jednak warto pamiętać tę wolność, kiedy wydaje się, że nic nie istnieje poza zachwytem, kiedy dusze wznoszą się ku Niebu – nawet gdy sądzą, że jest ono zamknięte – bo już nie mają pomysłu, komu dziękować. Warto zapamiętać tę lekkość serca, kiedy nie jest ono, choć na chwilę, obciążone pędem ku sukcesom lub niepokojem o jutro. Warto zwrócić uwagę na te momenty, kiedy nieważne stają się wewnętrzne ograniczenia czy zwątpienia. Bowiem okazuje się, że to nie „zewnętrzne” mówi nam o życiu, ale właśnie „wewnętrzne”. Może to już czas skończyć z poszukiwaniem sensu, wartości poza sobą, a zajrzeć do wnętrza, poznać swoje życie. Bo właściwie… Czy my wiemy coś o własnym życiu? Znamy siebie? Wiemy, co składa się na nasze bogactwo i co jest naszym skarbem? Bywają one tak głęboko zakopane, że ani my sami, ani nasi najbliżsi nigdy do nich nie dotrą. Temat roku wzywa nas do troski o życie. Ale tak długo nie zrozumiemy owego przynaglenia, jak długo nie pociągnie nas miłością to życie, które jest w nas.
Gdziekolwiek się nie ruszymy, dusza ludzka jest wiecznie narażona na niebezpieczeństwo zdrady własnego życia, na zapominanie o tym, kim jest naprawdę, gdzie są jej źródła, gdzie właściwa ojczyzna. Dopóki nie zwróci tam oczu, nie odkryje niezależności od wszystkich spraw drugorzędnych, które zalewają świat, życie polityczne, gospodarcze, naukowe, sztukę i religię. Jest wiele znaków zapytania, ale one nie mają mocy zwyciężyć źródeł, o czym możemy przekonać się na nowo teraz, kiedy świętujemy po raz kolejny zwycięstwo Chrystusa. Czy to nie jest tak, że On już zawalczył za nas, nasze życie, nasze wnętrza, że On pierwszy uwierzył w głębię spojrzeń, na które my się nie umiemy odważyć? Spójrzmy dokładnie i głęboko we własne oczy, zapytajmy siebie samych, jak daleko mamy do zrozumienia i ukochania życia, jak daleko odchodzimy od naszej prawdy i naszej wartości. Jeżeli jeszcze wciąż jest w nas coś, co chętnie byśmy zamienili jak drobną część w komputerze, to znaczy, że nie odkryliśmy jeszcze skarbu.
Drobne troski, wielkie zmartwienia, jakaś złośliwość, jakieś nieporozumienie, zła pogoda, przykre spojrzenie, obmowa, fałsz, kłótnia, zniecierpliwienie, drobne i większe zazdrości… Jest wiele spraw, które na co dzień sprawiają, że podupadamy na duchu. Mówimy, że nieszczęścia chodzą parami. Tak, ale szczęście mnoży się przez setki, jeżeli dotarliśmy do źródła i przy nim trwamy. Jeżeli nic złego nie dociera do naszej głębi, do najgłębszej warstwy naszego istnienia, naszego życia, to znaczy, że wreszcie mamy właściwą hierarchię wartości.
Kiedy patrzę w oczy kolejnego cudu świata, wiem, jaka jest właściwa hierarchia. Jestem poszukiwaczem skarbów. To moje powołanie. A jeżeli znajdę, pokocham i zrobię wiele, by i on pokochał siebie… Czy nie taka jest postawa pierwszego obrońcy życia? Otwórz swoje piękne oczy i otocz troską życie.
Agnieszka Jaroszewicz
Artykuł ukazał się w numerze 06-07/2009. |