Spróbujmy zrobić tak: przez przegląd marzeń o tym, co chciałbym zobaczyć w telewizji w nadchodzące Święta pokażę, czego bym… nie chciał. Czy coś z tego wyniknie? Mam nadzieję, że tak!
Na początek – ważne zastrzeżenie: nie widziałem żadnych zapowiedzi telewizyjnych programów świątecznych, choć – o ile wiem – są one już od dawna dostępne, i to w różnych wersjach, w zależności od tego, dla kogo i za ile. Plany takie są z pewnością gotowe i zmianie mogą ulec tylko kosmetyczne detale.
Dlaczego o tym wspominam? Żeby mi ktoś potem nie zarzucił, że najpierw sobie „podejrzałem”, czym polskie stacje telewizyjne będą nas kusić, a potem zacząłem się wymądrzać. Ale, Drogi Czytelniku, jest to z mojej strony albo zabawa albo czyste asekuranctwo: nie ma żadnej, powtarzam: ż a d n e j możliwości, bym w cokolwiek utrafił, bym cokolwiek odgadł, przewidział albo sobie wymarzył, a to się ziściło. Z pewnością prędzej trafię dużą kumulację w dużym lotku.
Ale cóż to szkodzi – pomarzyć? Odbyć sentymentalną podróż w czasy, kiedy to straszna ateistyczna komuna starała się widzów TVP jakoś na Boże Narodzenie przychylnie do siebie nastawić, dając program atrakcyjny, wolny od głupoty, szmiry i bylejakości?
A więc – do marzeń! do marzeń! Po pierwsze – marzy mi się, aby świąteczny program telewizyjny był przygotowany z myślą o widzu, a nie o reklamodawcach. To marzenie naprawdę z pogranicza utopii i absurdu, stwierdzą pewnie prezesi najważniejszych stacji TV, od dawna bowiem wiadomo, że od zarania III RP telewizja w naszym pięknym kraju istnieje tylko po to, by emitować reklamy, tworzyć pasma reklamowe i zarabiać, zarabiać zarabiać! Cała reszta programu to „wypełniacz”, oczywiście dobrany tak, aby i na nim można było coś zarobić, ot, choćby reklamkę lub dwie wsadzić, pasemko choćby cieniutkie reklamowe utworzyć, jak w TVP Kultura, kanale w 100 procentach „misyjnym”, tworzonym z programów wyprodukowanych albo za pieniądze tych, którzy – głusi na wołania Pana Premiera – jeszcze płacą abonament albo za pieniądze z budżetu TVP, czyli też za nasze.
Marzy nam się podróż w czasie – powrót do „Dudka”, „Elity”, Kabaretu Starszyh Panów
Chciałbym więc, by w dniach 24 – 26 grudnia 2008 r. stał się cud: telewizja nastawiła się na dogodzenie widzowi, a nie na przeszkadzanie mu, zniechęcanie go, obrzydzanie mu życia i świąt.
Już z tego, co powyżej, łaskawy czytelnik zorientować się może, że ma do czynienia z kimś niespełna rozumu. Przecież w okresie Bożego Narodzenia reklamy są najdroższe, a pasma reklamowe najdłuższe, najbardziej „tłuste”. Dlaczego? A dlatego, że większość rodaków uważa, iż oglądanie telewizji, najlepiej „jak leci”, to jedyna warta uprawiania forma świątecznej rozrywki i najsensowniejszy sposób świętowania. Tylko nieliczni dziwacy zapoznają się wcześniej z programem wydrukowanym w prasie i zaplanują te święta tak, by znaleźć czas i na sąsiedzką czy rodzinną wizytę i na spacer, na jakieś zabawy z pociechami czy – horribile dictu! – lekturę, posłuchanie muzyki i inne tego typu niemodne przyjemności. Reszta przesiądzie się zza stołu przed telewizory (jeśli nie realizuje wariantu „dwa w jednym”, czyli ogląda i konsumuje równocześnie) i jakoś jej te święta przelecą.
Po drugie – chciałbym, żeby święta w naszej telewizji to były święta polskie. Żeby oferta programowa uwzględniała w pierwszym rzędzie nasze tradycje świętowania. Żeby pokazać rozmaitość w jedności (i jedność w rozmaitości!), żeby pokazać piękno polskiego zimowego krajobrazu, piękno naszych zwyczajów, sakralną sztukę polską, związaną z tym okresem liturgicznym. Żeby np. jakiś tele-kuchcik, ale najlepiej jednak mówiący dobrą polszczyzną, opowiedział, jak się kiedyś u nas gotowało i dosmaczało, co podawało się na stoły, co pito i czym zakąszano.
Koniecznie powinno się w takim programie znaleźć miejsce na refleksję nad polską duchowością bożonarodzeniową, wyrażoną i w języku religii i w języku sztuki. Materiału dla kogoś z odrobiną dobrej woli z pewnością nie zabraknie, jak nie zabraknie natchnionych, mądrych kapłanów i braci zakonnych, teologów, prawdziwych katolickich publicystów i wreszcie artystów, dla których wiara nie jest tylko wstydliwie ukrywanym elementem „prywatności”, „światopoglądem”, ale jest inspiracją, natchnieniem, drogowskazem i radością.
Idźmy naszą ryzykowną wielce drogą dalej: chciałbym, żeby były to święta prawdziwie kulturalne. Żebym mógł w ich trakcie spotkać – dzięki pośrednictwu „szklanego ekranu” – prawdziwe gwiazdy sceny, ekranu, estrady, kabaretu, literatury. Chciałbym np., by w wieczór wigilijny pastorałki i inne „strofki na gitarę” zaśpiewali Seweryn Krajewski, Maryla Rodowicz, Alicja Majewska, Łucja Prus, Andrzej Sikorowski z Grupą pod Budą, Krzysztof Krawczyk (ale bez Muńka Staszczyka!), Leszek Długosz, Czesław Niemen (tu oczywiście, niestety, z archiwaliów…), Stanisław Sojka, Piotr Szczepanik, Halina Frąckowiak, Skaldowie (choć ich pewnie nie zabraknie, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże!)…
Chciałbym w Boże Narodzenie znów obejrzeć dobry polski Teatr Telewizji, a w nim jakąś interesującą polską premierę – klasyczną lub współczesną, może nawiązującą jakoś do świątecznej tematyki, ale tu upierać się nie będę. Chciałbym też, by TVP S.A. sięgnęła mądrze do archiwów i pokazała coś dobrego w powtórce. Co? Naprawdę tu już tylko embarras de richesse! Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Wyspiański, Szaniawski, Mrożek, Wojtyła…
W każdym razie grać tam powinni na pewno Janusz Gajos, Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz, Piotr Frączewski, Franciszek Pieczka, Jerzy Bińczycki, Jerzy Radziwiłowicz, Jerzy Trela, Krzysztof Globisz, Henryk (!) Machalica i Zdzisław Tobiasz, a z pań – Kinga Preis, Maja Komorowska, Danuta Stenka, Stanisława Celińska, Danuta Szaflarska, Jadwiga Jankowska – Cieślak…
Bez filmów nie ma telewizji, a bez dobrego filmu nie ma dobrego programu. No, tu też wybór jest przebogaty, ale jeśli można subiektywnie grymasić – uwielbiam polskie kino lat 50/60, kocham dobre polskie filmy sensacyjno – kryminalne (było ich trochę), a nie ma nic lepszego, jak porządny „dreszcz” zakończony happy endem: zbrodnia ukarana, ład przywrócony… Lubię (mam nadzieję, że nie tylko ja) dobry dramat psychologiczny z dobrą obsadą. Polański, Skolimowski, Konwicki, Kieślowski, Zanussi… Najlepsze lata polskiego kina, które chciało powiedzieć o nas, o naszym życiu coś ważnego i do tego zrobić to na porządnym artystycznie poziomie.
Najtrudniej jest zawsze z tzw. rozrywką, bo poczucie humoru mocno nam ostatnio opadło, a w ślad za tym opadło poczucie humoru naszych satyryków, którzy jak nie mogą się śmiać z ojca Rydzyka, Romana Giertycha czy Pana Prezydenta – natychmiast znajdują się w twórczym impasie. Toteż odbyłbym i tu podróż w czasie, powrócił do „Dudka”, do starej „Elity” z Kaczmarkiem i Waligórskim, do Kabaretu Starszych Panów czy tych lepszych lat Piwnicy pod baranami. Zdecydowanie zamknąłbym na czas tych świąt okienko przed grupkami w rodzaju Neo-nówki, Ani mru mru, Łowcy.b, Raka, Ciacha, Kabaretu Hrabi, Formacji Chatelet, Grupy Rafała Kmity i innych im podobnych. A śliczną naprawdę Katarzynę Pakosińską z Kabaretu Moralnego Niepokoju ustawiłbym w jakimś układzie bez jej kolegów. Tylko na chwilę, ale jednak… Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie się już „perliście” śmiać…
Muzycznie – bardzo proszę o wszystkie „stare” (granicę niech stanowi połowa lat 80.) przeboje opolskie, archiwalia z dawnych telewizyjnych Giełd piosenki, proponowałbym też ew. odkurzyć taśmy z prowadzonymi przed wielu, wielu laty przez Lucjana Kydryńskiego programami z cyklu Muzyka lekka, łatwa i przyjemna. Piosenki, które Kydryński tam prezentował, najczęściej światowe szlagiery, ale te z tzw. topu i w mistrzowskich często wykonaniach, nie bywały wcale łatwe, ale przez to bywały przyjemne, czego nie da się powiedzieć o dzisiejszej naszej (i światowej też!) „scenie muzycznej”, które jest za lekka, za łatwa, a przez to rzadko przyjemna.
Mam świadomość, że robię tu już nie tylko za ekstremistę, ale i za kulturalnego nacjonalistę. Cóż – dobrej rodzimej kultury tak w naszej telewizji mało, że jak się już człowiek rozmarzy… Ale oczywiście jest w światowej skarbnicy bezmiar rzeczy, wartych pokazywania bez końca: świetnych filmów, doskonałych spektakli teatralnych, choćby szekspirowskich w genialnych angielskich inscenizacjach czy francuskich przedstawień Commedie Française, inteligentnej rozrywki, różniącej się od prostackich widowisk typu „ukrytej kamery”… Więc i tu, gdyby chcieć wybierać, naprawdę byłoby z czego. Jakiś „czarny kryminał” z Bogartem, Hurtem lub Mitchumem, prawdziwy dobry western z Johnem Waynem, Gary Cooperem czy Stevem McQuinem w rolach uczciwych, sprawiedliwych i nieustraszonych szeryfów. Recital Toma Jonesa, Franka Sinatry, Ivesa Montanda, Juliette Greco czy Dalidy, Julio Iglesiasa, Leonarda Cohena…
No, chyba dam sobie spokój… Wszystko ma swoje granice – marzenia też.
Najważniejsze, najbardziej skryte marzenie zostawiłem sobie jednak na koniec. Marzy mi się, aby ani na chwilę nie pojawili się na świątecznym ekranie ludzie w rodzaju Tomasza Lisa, Kuby Wojewódzkiego, Andrzeja Morozowskiego, Tomasza Sekielskiego, Grzegorza Miecugowa, Moniki Olejnik, Skiby et consortes. Słowem życzyłbym sobie i wszystkim telewidzom i Czytelnikom uwolnienia się na te Święta od polityki, polityków i innych duchowych agresorów. Z tego świata płynie niemal wszystko, co nas dzieli, różni, skłóca, a co nijak nie chce się ucywilizować, humanizować.
Niech nam wszystkim te święta upłyną jak w refrenie świetnej piosenki Agnieszki Osieckiej w wykonaniu – jakże by inaczej! – Maryli Rodowicz:
A tymczasem leżę pod gruszą Na dowolnie wybranym boku I mam to, co na świecie najświętsze: Święty spokój.
Wojciech Piotr Kwiatek
Artykuł ukazał się w numerze 12/2008.