Turysta i gospodarz to dwie role charakterystyczne dla bytowania ludzkiego na tym świecie, dla kondycji ludzkiej. Przyjrzenie się im z bliska pozwala uchwycić nieco prawdy o naszym doczesnym losie.
Fot. Artur Stelmasiak
Józef Tomasi di Lampedusa (1896–1957), włoski arystokrata i pisarz, w znakomitej powieści historycznej Lampart zawarł frapującą uwagę na temat „[…] owych pokojów (a jest ich tyle, że miałoby się ochotę powiedzieć to o wszystkich), które mają dwa oblicza: jedno zamaskowane, które ukazują obcym, drugie – nagie, które odsłaniają tylko osobom wtajemniczonym, a przede wszystkim gospodarzom, pozwalając im dostrzec cały swój smutek” (tłum. Z. Ernstowa).
Turysta patrzy w tamto pierwsze oblicze – nie tylko zwiedzanych pokojów, czyli wnętrz (muzealnych, domowych, pałacowych, fabrycznych), ale wszystkiego, co ma sposobność oglądać: krajobrazów, miast, osad, wsi i przysiółków, a nade wszystko ludzi i ich zachowań. Ogarnia wzrokiem powierzchnię rzeczy i zdarzeń, notując ich migotliwy, fragmentaryczny i niedokładnie wybarwiony obraz w pamięci biologicznej (własnego mózgu) bądź elektronicznej (aparatu fotograficznego). Czyni to przeważnie z intelektualnym zajęciem, ale uczuciową i egzystencjalną obojętnością: w stosunku do tego, co widzi, odczuwa zaciekawienie, lecz nie smutek (najwyżej przesyt, prowadzący do znudzenia) i nie radość (najwyżej wesołość, rodzącą całkiem bezzasadne samozadowolenie). Zamysł turysty leży w poznawaniu, nie w przeżywaniu, chyba że płytkim i zawsze odwoływalnym.
Z tego względu można powiedzieć, że turysta – wycieczkowicz, przybysz, gość, odwiedzający – jest przeciwieństwem gospodarza albo uczestnika, a więc człowieka osiadłego, tubylca, kogoś „stąd”, jednego z „nas”. Przybysz ustawia się en face względem rzeczywistości i ogląda tylko jej zakryte oblicze, tak jak widz w antycznym teatrze greckim (nazwa „teatr” pochodzi od czasownika theaomai – „przyglądam się, patrzę”), gdzie aktorzy występowali w maskach scenicznych. Natomiast gospodarz patrzy na scenę z profilu lub wręcz od tyłu, zza kulis, dlatego może dostrzec prawdziwe oblicze znajdujących się na niej osób i przedmiotów – oblicze smutne, jak chciał Tomasi di Lampedusa, ale niekiedy też radosne, w sumie więc takie, jakie ma cała nasza „ziemia i to, co ją napełnia” (Ps 24 [23], 1).
Ale turysta i gospodarz to tylko mniej lub bardziej przypadkowe role związane z aktywnością człowieka, a nie trwałe tożsamości budujące jego istotę. Można je więc zamienić.
Kiedy gospodarz, człowiek „stąd”, przemienia się w turystę, a więc staje się obcy we własnym miejscu zamieszkania, miłości i pracy – tym miejscu, do którego przywykł, z którym się poniekąd zlał w pulsującą całość, w które wrósł głęboko? Na przykład wtedy, gdy przechodzi ulicami swojego miasta lub dróżkami swojej wsi podczas niedzielnego spaceru. Wówczas z zainteresowaniem, lecz bez emocji spogląda na wszystko, co niby dobrze mu znane z dnia powszedniego, co jednak w dniu świątecznym wygląda całkiem odmiennie, jak gdyby zostało oświetlone światłem nienaturalnej barwy. Wychodząc z domu na przechadzkę, gospodarz przenosi się ze sceny na widownię, aby patrzeć na rzeczywistość i swoje życie en face. Z uczestnika wydarzeń, zanurzonego emocjonalnie i egzystencjalnie w ich nurt, przemienia się w chłodnego, choć nierzadko życzliwego, a na pewno zaciekawionego obserwatora. Wydaje mu się, że w oglądanych miejscach widzi samego siebie – zdążającego rano do pracy, czekającego na tramwaj, stojącego przy warsztacie, wracającego po południu z zakupami i pośpiechem do domu.
Kiedy zaś turysta, przybysz, staje się gospodarzem, człowiekiem tutejszym, jednym z „nas”? Gdy zaczyna rozumieć i odczuwać, że również tutaj, gdzie się znalazł w trakcie wędrówki, również tutaj, dokąd przywiózł go pociąg, autokar lub samolot, toczy się prawdziwe życie w całej swej grozie i wzniosłości: że również tutaj „jest czas rodzenia i czas umierania, / […] czas zabijania i czas leczenia, / czas burzenia i czas budowania, / czas płaczu i czas śmiechu, / […] czas szukania i czas tracenia, / […] czas milczenia i czas mówienia, / […] czas wojny i czas pokoju” (Koh 3, 2–8). Wtedy wycieczkowicz przechodzi z widowni na scenę, by dołączyć do grona wykonawców tragikomedii zwanej życiem i ujrzeć ich twarze wyzierające spod masek.
Czy rozszczepienie rzeczywistości na oglądaną i przeżywaną kiedyś zaniknie? Oczywiście tak, chociaż perspektywa tej przemiany jest eschatologiczna: „gdy […] przyjdzie to, co doskonałe, / zniknie to, co tylko częściowe” (1Kor 13, 9–10).
Paweł Borkowski
Artykuł ukazał się w numerze 06-07/2008.