W drodze do Wielkiej Nocy

2013/01/18

Czym dla nas dzisiaj jest okres przygotowania do Wielkanocy? Jak wygląda i czy różni się w naszym życiu od innych dni? Zgiełk rozświetlonego miasta, głośna muzyka wabiąca po pracy do wnętrz kolorowych kawiarenek i kuszący zapach wiosny… Zaczynamy budzić się z zimowego snu, a młodzież niecierpliwie odlicza tygodnie do wakacji. Gdzie wobec tylu różnych bodźców, spraw do załatwienia, znaleźć przestrzeń dla cichego myślenia o tajemnicach wiary?

Dla każdego chrześcijanina wielkopostne zaangażowanie to przeżycie indywidualne, wewnętrzne, bardzo osobiste. Ja odliczam dni w sercu, a każdy jest dla mnie wezwaniem do ponownego odkrywania Tajemnicy Zmartwychwstania. Może w tym roku będzie mi dane dostrzec coś więcej? Post traktuję jako czas ścisłej mobilizacji w naprawianiu ubiegłorocznych pęknięć. Zawsze towarzyszy mi wiara, że Bóg pomoże ocalić to, co człowiek nieopatrznie zniszczył. Ten okres wielkanocnego oczekiwania może być dla każdego z nas codziennym nasłuchiwaniem i szansą otwarcia się na potrzeby innych. Nie tylko bliskich, bo to najłatwiejsze, ale także zupełnie obcych nam osób, czekających na ciepły gest lub choćby słowo. A nuż zainteresowanie drugim człowiekiem zostanie w nas na dłużej, do lata, zimy… i następnej Wielkiej Nocy?

Kiedy nauczę się w tym czasie zwalniać, gdy chcę przyspieszyć i dawać w chwili, w której pragnę coś otrzymać – naturalnie, jakbym szła razem z Nim – podążam na Ostatnią Wieczerzę. Już nie rozpraszają mnie wieczorne latarnie i barwne witryny. Wchodzę w inną przestrzeń, a wraz z nią w czas święty. Wielki Czwartek to dzień, w którym zwycięstwo jest wyczuwalne, choć tak jeszcze odległe…

Przed wspólnotą chrześcijan, liturgia Wielkiego Piątku, z jego przejmującym lękiem i samotnością Ogrójca. Przeżycia tak bliskie współczesnemu człowiekowi, tak bardzo ludzkie. Tego wieczoru twarze w Kościele powtarzają się, wierni zajmują te same miejsca. Ci, dla których nie starczyło ławek i rozkładanych krzeseł, gromadzą się przy bocznych ołtarzach. Przyszli, aby być z Nim. Ich obecność w tym miejscu i czasie to już nie przypadek. To wyznanie wiary złożone przed Krzyżem, a także wewnętrzne doświadczanie solidarności z umierającym, ze wszystkimi umierającymi. Wraz z całym Kościołem modlę się za świat, proszę o dobro dla każdego, kogo znam, znałam i nie poznam nigdy. Wszak za nas wszystkich tego dnia Chrystus przyjmuje śmierć. Pasja według św. Jana pokazuje jednak, że to nie jest dzień rozpaczy. Śmierć, którą przeżywamy w liturgii i w sercu, jest prawdziwa, ale równie prawdziwe jest zwycięstwo nad nią.

Nie zawsze w Wielką Sobotę odwiedzam „Groby Pańskie”. Poszturchiwania i szepty przy samej „ekspozycji” wdzierają się w nastrój Tajemnicy i swoim zwykłym, ziemskim rozgardiaszem przeszkadzają w Jej doświadczaniu.

Bywa, że ktoś mi się dziwi, a ja jemu, kiedy zapraszam do współuczestnictwa w Wigilii Paschalnej, ktoś zaś odrzuca propozycję, wzruszając ramionami: „Noc w Kościele, tyle godzin, to nie dla mnie. Można przecież inaczej przeżyć ten czas, mniej forsownie”. Można, lecz może jednak warto spróbować właśnie w ten sposób?… Zatem zakładam na ramię stołeczek rybacki na wypadek, gdyby frekwencja wiernych przerosła ilość krzeseł, i wędruję oświetlonymi ulicami stolicy i coraz węższymi uliczkami warszawskiej Starówki, wsłuchując się w rytm swoich kroków na kocich łbach, które słuchały już tylu kroków poprzednich pokoleń wiernych. Nie ukrywam, że nigdy nie brak mi tej nocy towarzystwa. Jeśli mam wybór, wolę, by przechadzka była samotną pielgrzymką, bo przecież owa noc nigdy nie jest samotnym przeżywaniem.

Kościół jest ciemny. Nie raz mam wrażenie, że stał się dużo większy niż w inne niedziele. Zewsząd słychać pokasływanie (wiosna to zawsze taka pora, kiedy dużo łatwiej o przeziębienie), nieśmiałe popłakiwanie dzieci, łagodne szepty rodziców i ostatnie piski wyłączanych telefonów komórkowych, banalnego łącznika z pełną pośpiechu codziennością. Jakże dziwna jest dzisiaj ciemność dla nas, przyzwyczajonych do przestrzeni oświetlonych przez całą noc! Dlatego nie brak też westchnień radosnej ulgi, kiedy na zewnątrz zaczyna skwierczeć ogień, ku niemu zwracają się twarze, jeszcze obce, bo wciąż się nie znamy. Od niego zapali się Paschał i setki cienkich, białych świec. Więc mamy już za sobą pierwsze spojrzenie w oczy, gdy przekazujemy sobie światło, znak obecności Chrystusa. W tak pierwotnym blasku płomienia rozpraszają się lęki, pośród wspólnoty ludzi, którzy nagle wydają się od dawna znani, nie ma śladu po doświadczeniu samotności. Czekamy na dzwony obwieszczające Zmartwychwstanie, na znak, że oto można zacząć wszystko od nowa.

Katarzyna Kasjanowicz

Artykuł ukazał się w numerze 03/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej