Zapoczątkowane w 199 0 r., przez wybitnego astronoma polskiego prof. Aleksandra Wolszczana, odkrycia pierwszych planet poza układem słonecznym sprawiły, że poszukiwanie „drugiej Ziemi” nabrało tempa. Obecnie odkryto 403 planety, z czego kilka zakwalifikowano jako „podobne” do Ziemi, najczęściej podobieństwo to ograniczało się jedynie do występowania wody, tlenu lub skał podobnych do ziemskich. Ba znaleziono również obiekt, który miał w atmosferze alkohol etylowy. Nie była to bynajmniej Planeta Pijaka z „Małego Księcia” Saint-Exupery’ego. Czy jednak to nie za mało?
Powiem szczerze, że trochę nie rozumiem tego pędu do odkrywania dalekich światów. Nie, żebym miał awersję poznawczą, ale uporczywe szukanie „drugiej Ziemi”, podczas gdy tą pierwszą nie zupełnie odkryto, nosi w sobie znamiona porzucania zabawki przez rozkapryszone dziecko. Nie neguję konieczności postępu naukowego, ale ogłaszanie kolejnych sukcesów na drodze poszukiwań „nowej Ziemi”, nakłaniają do zastanowienia: po co? Odpowiedź wydaje się jedna… Ponieważ nie wierzą w boską moc stwórczą.
Na początku XX w. szwedzki chemik Svante Arrhenius sformułował hipotezę o kosmicznym pochodzeniu życia, a właściwie związków chemicznych, które podróżując przestrzenią międzygwiezdną natrafiwszy na sprzyjające, rozwojowe warunki na Ziemi, sprawiły że na naszej planecie powstało życie. Teoria ta, stoi w sprzeczności z inną, że tylko na Ziemi były warunki optymalne do powstania życia, a podobnego przypadku we wszechświecie nie ma…
Oczywiście nietrudno się domyślić, że postępowy światek nauki, porzuciwszy wiarę w Boga, zaufawszy bezkrytycznie rozumowi musi poszukiwać teorii, które w jakiś sposób ten rozum zadowolą. Zatem teoria o wyjątkowości Ziemi, siłą rzeczy musi być zastąpiona tą, która głosi, że we wszechświecie są miliony galaktyk a nasza wcale nie jest wyjątkowa, i w każdej zaś może znaleźć się układ planetarny podobny od naszego. Istnieje zatem potencjalna możliwość spotkania choćby jednej planety podobnej od naszej Ziemi, czyli trzeciej w kolejności planety licząc od macierzystej gwiazdy, o średnicy ok. 13,2 tys. km nachyloną pod kątem 23,5 stopni do równika niebieskiego, obiegająca gwiazdę w ciągu 365,24 dni, czyli całkowitych okresów obrotu planety wokół osi, mającego jednego naturalnego satelitę. Ruch obiegowy powoduje zmiany nachylenia w ciągu roku, wynoszące 47 stopni, co sprawia że mamy pory roku. Istnienie jednego naturalnego satelity ma wpływ na zdrowie połowy populacji, jak również ma wpływ na ruchy wody w stanie ciekłym w akwenach pokrywających 2/3 powierzchni planety. Powierzchnia od przestrzeni kosmicznej oddzielona jest dość grubą warstwą gazową – atmosferą, w której zachodzące procesy fizyczne chronią organizmy żywe przed szkodliwym wpływem promieniowania kosmicznego. Zawiera mieszaninę tlenu i azotu – pierwiastków umożliwiających życiowe procesy chemiczne w organizmach W dolnej części atmosfery – troposferze zachodzą zjawiska, kształtujące pogodę, wpływ na nią mają również procesy na powierzchni ziemi.
Co się stanie, kiedy już „duplikat” zostanie odkryty? Sądzę, że oprócz wielkiej radości nic więcej, gdyż ewentualna odległość do owego ciała niebieskiego będzie zbytu duża, aby ją znanymi metodami pokonać. Może się jednak tak zdarzyć, że kiedyś w tych odległych światach człowiek stopę postawi i spróbuje na nich przenieść świat ze „starej Ziemi”. Szkopuł w tym, że prawdopodobnie nie znajdzie się globu, kropka w kropkę podobnego do naszej planety. Jak mawiał Heraklit z Efezu: „Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki”. W przypadku odkryć kosmicznych jest z pewnością podobnie. Ale właściwie do czego zmierzam? Otóż życie na Ziemi powstało i ewoluowało w określonych warunkach. determinowanych położeniem naszej planety i jej budową geofizyczną. Nie mówię tylko o przetrwaniu życia, lecz również o rozwoju w odpowiednim kierunku, z całym bogactwem fauny i flory oraz rodzajem ludzkim jako ukoronowaniem stworzenia, a także jego rozwojem cywilizacyjnym…
Może zatem zamiast bujać ponad obłokami, rozejrzeć się wokół i wrócić do biblijnego wezwania „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Zwłaszcza że spore połacie naszej planety jeszcze czekają na odkrycie i zagospodarowanie. A Nowa Ziemia? Cóż, znajduje się blisko, na terytorium Rosji tuż za kołem polarnym… Można się tam dostać w sześć godzin lotu samolotem z Moskwy? Po co szukać czegoś daleko, skoro znajduje się w pobliżu?
Radosław Kieryłowicz
Artykuł ukazał się w numerze 03/2010.