Wieczny pobyt

2013/01/18

Choć nie spotkałem takiego fachowca, który potrafiłby sprawić, aby śmierć wyglądała jak żywa, to przecież jest sposób, żeby nas ona nie zaskakiwała bezbronnymi i nieprzygotowanymi. W tym celu wystarczy być chrześcijaninem.

Jest pierwszy listopada. Nie ma mnie w kraju i nie mam nigdzie w pobliżu grobów moich bliskich, a mimo to świętuję i to na całego. W słuchawkach, przez radio z internetu, słyszę pana Wojtka Cejrowskiego, który nadaje radosne rytmy latynoamerykańskie, a w przerwach między piosenkami głosi Ewangelię o Królestwie (pozdrowienia, Panie Wojtku!). Nareszcie nie czuję się dziwakiem. Jest przynajmniej jeszcze ktoś, komu nie w smak robić żałobnych min, zamiast się cieszyć, że należy do elitarnego klubu żyjących wiecznie. A Państwo się zapisują? Nie? A dlaczego? Czyżbyście nie wierzyli, że Jezus Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy z umarłych i udał się do Ojca w celu zorganizowania nam wiecznego pobytu w Królestwie? To wtedy lepiej już nie odmawiać pobożnie mszalnego Credo, bo wychodzimy na… no niech tam! Państwo wiecie i ja wiem, na kogo się wtedy wychodzi. Trochę się nie dziwię temu niedowiarstwu, skoro nawet parafie oferują nam przy okazji pogrzebów (to średnia krajowa) żałosne bardziej niż żałobne uroczystości: śpiewy, od których najszczęśliwszemu może przyjść depresja, i homilie, będące w najlepszym razie wyciskaczami łez. No, przyznacie Państwo, że to nie budzi wiary? A już na pewno nie w tych, którzy do kościoła nie przychodzą „z byle powodu” i znaleźli się tam tylko ze względu na ostatnią posługę oddawaną komuś bliskiemu.

Śmierć – jak to śmierć – nie jest niczym radosnym, ani pożądanym. Nikomu się do niej nie spieszy, a kiedy już przyjdzie, budzi przerażenie i żal, że trzeba się rozstać. A przecież tyle jeszcze było do powiedzenia i do przebaczenia… Ma śmierć tę przedziwną właściwość, że im bliżej się z nią zetknąć, tym bardziej przesłania naszą perspektywę. Ostatecznie wychodzi na to, że poza śmiercią już nic nie istnieje, bo nawet życie wieczne, w które wierzymy, wydaje się tylko mrzonką, która nie wiadomo jak i czy w ogóle się ziści. Tymczasem to, co namacalne, jest zimne, sztywne i czasem słodkawo cuchnące. Brrr!!!

Powiem Państwu na pociechę, że choć nie spotkałem takiego fachowca, który potrafiłby sprawić, aby śmierć wyglądała jak żywa, to przecież jest sposób, żeby nas ona nie zaskakiwała bezbronnymi i nieprzygotowanymi. W tym celu wystarczy być chrześcijaninem. Być, nie bywać. Kiedy się chrześcijaninem bywa, to ono chrześcijaństwo nie chce za bardzo działać. Co innego, kiedy się po prostu chrześcijaninem jest. Wtedy owszem – nasze spotkanie ze śmiercią (obojętnie – cudzą, czy własną) wygląda zupełnie inaczej. Pamięta się wówczas, że życie wierzących, nie kończy się, ale się zmienia i to – dacie państwo wiarę? – na lepsze.

Papież (obecny) powiedział onegdaj, że nie można być chrześcijaninem, jeśli się osobiście nie spotkało Jezusa. A Państwo spotkali? – O co chodzi? Jakie spotkanie? A osobiste spotkanie. Takie, które sprawia, że się kogoś poznaje i że się z nim nawiązuje znajomość, a kto wie, może i przyjaźń… To spotkanie jest koniecznie potrzebne, żeby się nie bać śmierci i żeby w stosownym momencie pokazać jej figę. Zacheusz, Samarytanka, niewidomy spod Jerycha – oni wszyscy spotkali Jezusa. I Łazarz też go spotkał. To spotkanie zupełnie zmieniło ich życie, a Łazarzowi wręcz życie przywróciło. Od tej pory co innego stanie się dla nich ważne. O co innego zaczną się troszczyć i czym innym przejmować. Od tego niezwykłego spotkania to Jezus stanie się centrum ich życia. Przyjęli Jego sposób myślenia i Jego Ewangelię o Królestwie. A On się śmierci nie bał. Jego Ewangelią było życie i to życie w obfitości.

I to jest recepta na życie niezakłócone śmiercią. W ten sposób można już dzisiaj cieszyć się wiecznością, choć może jeszcze nie tak, jak się nią będziemy cieszyć po śmierci. W tych okolicznościach będzie ona już tylko progiem do przejścia, ledwie dostrzegalnym dla stęsknionych tego, czego zaledwie posmakowali za życia. No, ale żeby tak było, to i na ziemi warto się cieszyć życiem – tym wszystkim mianowicie, co otrzymujemy za darmo od Boga. „Carpe diem” nabiera nowego znaczenia! Moje życie jest dobre, bo chciane przez Pana. Mam za co dziękować i mam się czym cieszyć, choćbym nie wiem ile wycierpiał i nie wiem jak mało posiadał, to przecież żyję! I to żyję wiecznie! Nie dam się przekonać reklamom życia przyjemnego, w myśl których tylko takie życie ma sens. A jak nie, to eutanazja… Ja moje życie kocham nad życie. Bardziej kocham tylko Tego, który mi je dał, i który dał mi je na zawsze. Takim życiem chętnie się podzielę, nawet w obliczu śmierci. Nie zabraknie mi słów dla wdowy i sieroty. Nie przestraszy mnie na ulicy przejeżdżający karawan. I dzień Wszystkich Świętych pozostanie moim świętem, bo uwierzyłem Życiu. Wszystkiego najlepszego!

Robert Hetzyg

Artykuł ukazał się w numerze 11/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej