Najbardziej niepokojącym sygnałem dla Platformy Obywatelskiej w rok po przejęciu władzy powinna być wyraźna utrata zaufania w środowisku internautów – grupy trudnej do uchwycenia w kategoriach socjologicznych, ale za to stanowiącej doskonały barometr nadchodzących zmian w sferze społecznego poparcia.
Fot. Artur Stelmasiak
Postępujący spadek popularności rządu w sondażach opinii publicznej, prowadzonych przez wyspecjalizowane pracownie badawcze na reprezentatywnej grupie ludności, rekompensowany był dotąd utrzymującym się wysokim poparciem dla samej PO. Nagły odpływ sympatii ze strony użytkowników globalnej sieci komputerowej może być zwiastunem zmiany także w odniesieniu do tego wskaźnika.
I tak naprawdę internautom trudno się dziwić. Niewiele dobrego da się powiedzieć o roku rządów partii, która miała nie tylko zreformować Polskę, ale także wprowadzić nowe standardy sprawowania władzy po dwóch latach rzekomego populizmu i zagrożenia dla demokracji ze strony PiS. To nie przypadek, że do niedawna wielu komentatorów sprzyjających obecnej ekipie za wystarczające osiągnięcie PO uważało już samo przejęcie i utrzymanie przez nią władzy.
Dziś nawet oni muszą przyznać, że rząd nie spełnił właściwie żadnej z obietnic, które składał w kampanii wyborczej, a w każdym razie żadnej z tych, na które szczególnie liczyli „młodzi, lepiej wykształceni i mieszkający w miastach” użytkownicy internetu. Od podatku liniowego i okręgów jednomandatowych po likwidację barier dla biznesu i korporacyjnych ograniczeń dostępu do niektórych zawodów.
Również w innych dziedzinach roczny bilans rządów PO nie wygląda najlepiej. Fiasko reformy służby zdrowia i połowiczne rozwiązanie problemu pomostówek są tego najlepszym przykładem. Żadnym usprawiedliwieniem nie może być tu weto prezydenta, bo stanowisko Lecha Kaczyńskiego w tych sprawach od dawna było znane. Poza tym stanowisko to jest wyrazem nastrojów znacznej części społeczeństwa i lekceważenie go oznacza brak woli pozyskania szerszego zaplecza dla działań rządu.
Podobnie wygląda to w dziedzinie polityki zagranicznej. Chęć podobania się za wszelką cenę i utrzymania w main stream polityki europejskiej niekoniecznie przekłada się na realizację interesów narodowych. Jedynym efektem „nowego otwarcia” w polityce zagranicznej rządu Donalda Tuska jest częściowe zniesienie rosyjskiego embarga na mięso, mające znaczenie dla niewielkiej liczby przedsiębiorstw. Tymczasem dwuznaczna postawa tego rządu wobec kryzysu gruzińskiego, tak miła niektórym wielkim krajom Unii, stawia pod znakiem zapytania naszą rolę lidera wśród krajów Europy ŚrodkowoWschodniej.
Nie uważałbym również za sukces wycofania naszych wojsk z Iraku. O ile wzięcie udziału w wojnie, która od początku rodziła wiele moralnych i prawnych wątpliwości, było niegodziwą samą w sobie sprawą, choć niektórzy upatrywali w tym realizacje naszego interesu narodowego, o tyle pozostanie tam do chwili rzeczywistego rozwiązania problemu irackiego postrzegane powinno być raczej w kategoriach naszego moralnego obowiązku. A już na pewno nie powinno się mówić o wycofaniu naszych wojsk jak o sukcesie.
Wbrew pozorom naszym największym problemem nie są jednak niepowodzenia rządu Tuska. Każdy, kto nawet pobieżnie śledził rozwój wypadków na naszej scenie politycznej w ostatnich latach, nie powinien być zaskoczony. Ten rząd od początku dobrze się nie zapowiadał. Problemem natomiast jest to, że dla Platformy nie widać dziś alternatywy. Mało prawdopodobne jest bowiem, aby pogrążające się w wewnętrznych kłopotach Prawo i Sprawiedliwość uzyskało poparcie pozwalające na samodzielne rządzenie. Partia, która będąc u władzy, odważyła się zajrzeć społeczeństwu do teczek i kopert.
Tymczasem system finansowania partii politycznych, uchwalony jeszcze za rządów SLD, zablokował całkowicie skuteczność nowych inicjatyw politycznych, które są bez szans w konfrontacji z opływającymi w dostatek partiami zasiadającymi w parlamencie i czerpiącymi pełnymi garściami z kieszeni podatników środki na swoją działalność. Sukces w walce o władzę wymaga dzisiaj profesjonalnego marketingu politycznego, a ten musi kosztować. I znów okazuje się, że sama wolność polityczna, idee i osobowości nie wystarczą. Potrzebne są jeszcze pieniądze. Notabene zwolenniczką likwidacji tego systemu była kiedyś Platforma Obywatelska, która dziwnym trafem już w poprzedniej kadencji straciła zainteresowanie tym tematem.
Zbigniew Borowik
Artykuł ukazał się w numerze 12/2008.