Wyprzedziła nas Mongolia i Papua

2013/10/30

„Ministerstwo Finansów planuje ograniczyć zakres obowiązkowych sprawozdań finansowych dla najmniejszych firm. Projekt zmian w ustawie o rachunkowości został przesłany do konsultacji społecznych i międzyresortowych” – trąbił 13 sierpnia „Puls Biznesu”. Hurra! Ileż to się biznes naczekał na ułatwienia. Ile było narzekania na biurokrację, ile się mówiło o „jednym okienku”… Czy to już wstęp do przyjaznego państwa? „Serce roście patrząc na te czasy! Mało przed tym gołe były lasy” pisał Jan Kochanowski. Teraz już lasy nie będą gołe, lecz zaroją się od firm powstających jak grzyby po deszczu.

 

Bzdura. Mało grzybów w tym roku. „Propozycje Ministerstwa Finansów nie będą realnym i odczuwalnym uproszczeniem sprawozdawczym – gasi nadzieje w tym samym artykule „Pulsu Biznesu” Krzysztof Burnos z Krajowej Rady Biegłych Rewidentów. Już teraz najmniejsze firmy muszą przedstawiać w swoich sprawozdaniach finansowych niewiele informacji. Jedyną korzyścią będzie mniejszy stres i niepewność co do prawidłowości sprawozdania. Aby rzeczywiście ulżyć mikrofirmom, należałoby uprościć regulacje podatkowe, do których muszą się one stosować”.

Czy rzeczywiście tak jest? Pytam znajomego przedsiębiorcę z doświadczeniem (to już jego druga firma), co jest największym utrudnieniem dla niego. Mówi, że wcale nie jest to biurokracja, lecz składka na ZUS. Prawie tysiąc zarobionych przez niego złotych ląduje co miesiąc w worku bez dna. I to jest składka minimalna! W drugiej kolejności przeszkadzają mu wysokie podatki – te, które płaci bezpośrednio do Urzędu Skarbowego i te, które płaci w cenie paliwa, niezbędnego kosztu w tego rodzaju działalności, jaką prowadzi.

Nie tylko wysokość publicznych danin hamuje przedsiębiorczość. Niejasne i niestabilne prawo podatkowe oraz wybiórczy charakter ulg, których wprowadzanie i usuwanie nie ma żadnego logicznego porządku, obniża morale podatników i sugeruje inne niż deklarowane przyczyny komplikacji prawa w naszej ojczyźnie. Według raportu „Paying Taxes 2013”, opracowanego przez PricewaterhouseCoopers, Bank Światowy i Międzynarodową Korporację Finansową, Polska znalazła się na 32. miejscu w Europie i 114. miejscu na świecie pod względem przyjazności systemu podatkowego dla biznesu. Wyprzedziły nas Mongolia, Papua-Nowa Gwinea i Autonomia Palestyńska. Poszczególne składowe tej oceny jeszcze bardziej przybliżają nas do dna. Polski przedsiębiorca musi poświęcić 286 godzin w roku, żeby poprawnie wypełnić deklaracje podatkowe (132 miejsce na świecie). Łączna kwota podatków i danin, którą płaci do budżetu, stanowi 43,8 proc. jego dochodów, co daje nam 116. pozycję na świecie.

Pielgrzymki po urzędach irytują mojego kolegę jak każdego, ale nie są tak dotkliwe finansowo, jak przymusowe składki. Można się nawet pośmiać z niektórych historii, np. gdy urząd wymaga podania o wydanie zaświadczenia potrzebnego jako załącznik do wniosku, który następnie składamy w tym samym urzędzie. Domyślacie się Państwo, że mój znajomy prowadzi niewielką firmę, skoro głównym problemem dla niego jest tysiączłotowy koszt. Tak, to jednoosobowa działalność gospodarcza. Większe podmioty też borykają się z kosztami, ale skala ich obrotów czyni ten problem mniejszym. Poza tym mają znacznie większe możliwości jego zmniejszenia, nawet bez zatrudniania dobrych księgowych i prawników. Poważniejszym problemem dla nich stają się urzędnicy.

Mojego znajomego nie nawiedzały żadne kontrole, bo komu opłaca się sprawdzać jednoosobową firmę? Jakie afery można wykryć w podmiocie z uproszczoną księgowością i dwoma tysiącami dochodu? Ale im szersza działalność, tym więcej paragrafów, na które można złapać delikwenta. Jeszcze jest śmiesznie, gdy inspektor doczepi się do braku instrukcji obsługi sprzedawanych rękawic roboczych i instrukcji bezpieczeństwa lampek choinkowych (historia wrocławskiego przedsiębiorcy) albo zacznie liczyć centymetry dzielące umywalkę od stanowiska pracy. Zwykle jednak nie jest to jedna wizyta i wtedy przestaje to być śmieszne, o ile jeszcze mieliśmy ochotę na uśmiech przy pierwszym kontakcie z kontrolerami, pochłaniającym nasz czas i uwagę. Ich decyzje oznaczają często być albo nie być dla prowadzonej działalności.

Ostatnio oględziny te zrobiły niepokojący krok naprzód. Inspektorzy kontrolują firmy… jeszcze przed ich założeniem (!). Urzędnicy wypytują członków zarządu o miejsce prowadzenia działalności i zaplecze techniczne. Trzytygodniowa procedura sprawia wrażenie, jakby była jedynym pomysłem państwa na zapobieganie tworzeniu „słupów” do wyłudzania VAT. Próżno w tych działaniach szukać refleksji, jak takie kontrole wpływają na pobudzenie przedsiębiorczości Polaków.

Tylko największe przedsiębiorstwa niczego się nie boją, ponieważ w sytuacji ostatecznej stać ich na wieloletnie procesy. Mniejsze firmy akceptują bezprawne decyzje, a czasem zwyczajnie plajtują. Dziesiątkom takich historii poświęcono cykliczny program telewizyjny w Polsacie („Państwo w państwie”). Tamta audycja opisuje jednak indywidualne przypadki, których przypominać nie zamierzam, bo jest ich niezliczone mnóstwo. Poza tym państwo ma prostsze sposoby zatrucia życia przedsiębiorcom. Może jedną decyzją, bez zagłębiania się w żadne kontrole, utrudnić działalność gospodarczą wielu ludziom równocześnie lub nawet skazać na zagładę całą branżę.

Od pierwszego września wchodzi w życie ustawa, według której rodzice za każdą godzinę spędzaną przez dziecko w przedszkolu zapłacą maksymalnie jeden złoty. Oznacza to likwidację zajęć dodatkowych: rytmiki, tańca, gimnastyki korekcyjnej i języków obcych. Znikną z rynku firmy prowadzące takie lekcje w przedszkolach, zmniejszą się dochody firm z nimi współpracujących, a dzieci stracą szansę na lepszą edukację. Typowe komunistyczne równanie w dół: nie stać wszystkich na lepsze usługi, to nikt z nich nie skorzysta.

Ustawa śmieciowa zredukuje liczbę firm zajmujących się gospodarką odpadami. Tylko najsilniejsi gracze na rynku przetrwają. Wzrost cen za wywóz śmieci z powodu utworzonych w ten sposób lokalnych monopoli uderzył po kieszeni także biznesowych klientów owych monopolistów. Niektóre firmy wpadły więc na pomysł sprzedaży śmieci jako surowców wtórnych firmom zajmującym się ich przetwarzaniem. Po raz kolejny przekonujemy się, że ćwiczenie kreatywności to jedyny pozytywny skutek walki z głupimi przepisami w tym kraju. Przeszliśmy taki trening już w poprzednim ustroju, zaskakująco przez to podobnym do obecnego. Wielu ludzi dawno przestało mieć skrupuły i odpowiednio odwdzięcza się państwu, które robi ich w konia. W maju „Rzeczpospolita” pisała o luce w systemie, która pozwala matkom wyciągnąć 60 000 zł z ZUS. Wystarczy, że kobieta tuż przed urodzeniem dziecka zarejestruje firmę tylko na miesiąc (można w tym czasie sprzedać na Allegro cokolwiek za parę złotych, żeby udokumentować, że firma miała jakikolwiek obrót), opłacając maksymalną składkę na ZUS wynoszącą 3400 zł. Za ten jeden przelew ZUS będzie wypłacał przez rok po urodzeniu dziecka zasiłek macierzyński w wysokości 80 proc. podstawy wynagrodzenia, z jaką zgłosiliśmy się do ubezpieczenia. Daje to miesięczną wypłatę 5200 zł, czyli 62 700 zł rocznego zarobku. Na czysto wychodzi 59 200 zł. Tak przepuszcza kasę państwowy ubezpieczyciel z ogromnym deficytem w kraju pogrążonym w kryzysie.

Wśród kolejnych kłód rzucanych przedsiębiorcom pod nogi widać m.in. limity zużycia dwutlenku węgla, sterty unijnych dyrektyw i przedłużenie obowiązywania podwyższonej stawki VAT do końca 2016 roku. Na horyzoncie czekają kolejne pomysły krajowej władzy. Minister finansów chce, żeby polska firma płaciła w Polsce podatek również od dochodów osiągniętych przez kontrolowaną spółkę z siedzibą lub zarządem w innym kraju. Jeżeli przedsiębiorstwo otworzy oddział w państwie o mniejszych podatkach, to rząd chce opodatkować różnicę, zanim pieniądze wypłyną z kraju. Firm zagranicznych, które wyprowadzają dochód z Polski, ścigać nie może, ale swoich już tak. Tak pewnie rząd rozumie preferencje dla rodzimego kapitału.

W sierpniu upadło 66 firm budowlanych. Pracowało w nich 2300 osób. A to przecież szczyt sezonu tej gałęzi gospodarki. Eksperci są zaskoczeni i nie potrafią tego wytłumaczyć, bo większość bankrutujących to podwykonawcy, a nie słychać było o plajcie wykonawcy dużej inwestycji. Zamiast jednak dywagować nad każdą branżą, pora już dawno przywrócić ustawę o swobodzie działalności gospodarczej z 1988 roku, która da wielu ludziom nie tylko utrzymanie, ale życiową stabilizację na lata, a państwu przywróci wzrost gospodarczy dziesięć razy większy od obecnego. Tylko kiedy my tego dożyjemy?

Marcin Motylewski

 

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej