Zamówienie na grzech

2013/01/18

Od strachu, że ktoś nazwie mnie grzesznikiem, większy jest tylko jeden jeszcze, ten mianowicie, że się nim naprawdę okażę

Opowiedzieć Państwu, jak się zaczyna historia felietonu dla „Naszego Głosu”? Otóż jedzie sobie człowiek samochodem, a tu dzwoni komórka. W słuchawce znajomy, miły głos. Zaczyna od kilku przyjemnych uwag na temat dotychczasowej twórczości. W końcu przechodzi do sedna: na dwudziestego piątego napisz o grzechach współczesności. Zapaliłem się bardzo, bo to materiał pikantny, świetny dla kolorowego pisemka dla dorosłych. Ledwo to sobie jednak uświadomiłem, zapał mi odszedł, jakby go w ogóle nie było, bo my tu ani kolorowi, ani dla dorosłych. No to o czym tu pisać?

O grzechach, zwłaszcza współczesnych, wszystko wiadomo, a szczególnie to, że są obrzydliwe i nie nasze. Grzechy, o których mowa, będą się nam nieodmiennie kojarzyć z czymś poza nami, co nas brzydzi i atakuje i co budzi nasz głęboko uzasadniony sprzeciw. A współczesność, ten czas, w którym przyszło nam żyć, to prawdziwy krzyż, który musimy nieść i który nieść powinniśmy wspólnie, solidarnie, jak jedna rodzina. Na ciężar tego krzyża składają się kłamstwa mediów, małżeńskie zdrady sąsiadów, bylejakość młodego pokolenia i niechęć współmałżonka do skorzystania ze spowiedzi oraz innych katolickich przywilejów. Bardzo współczuję wszystkim nosicielom takich brzemion. Jedno jest w tym wszakże pocieszające: choć to wszystko złe i odpychające, to przecież nie nasze. Więc możemy pozostać na zewnątrz – czyści.

Odetchnęli Państwo? Słusznie. To teraz poważnie. Grzech, jak wszyscy wiedzą, jest czymś złym, co dotyczy każdego osobiście i odnosi się do jego więzi z Bogiem. Krytykowanie grzechów współczesności musi w tej sytuacji przypominać usiłowanie pozbycia się własnego cienia. To nie współczesność kształtuje nas, ale na odwrót. Oczywiście, że silniejsi mają wpływ na słabszych, ale to, co robimy z naszym życiem, pozostaje zawsze naszą odpowiedzialnością, a świat staje się taki, jacy my jesteśmy. Więc co z tymi grzechami współczesności? – Są to po prostu nasze grzechy. To nasz wyraz nieufności wobec kochającego Boga. To nasze osobiste postawienie na swoim: „ma być tak, jak ja chcę, bo ja wiem, co dla mnie lepsze”. Częstotliwość spowiadania się nie ma tu znaczenia. Na marginesie: często nadużywamy spowiedzi dla wybielenia się przed samymi sobą i nie wiadomo, przed kim jeszcze. Oskarżamy się w tym samym stopniu ze spożytego w piątek kawałka kiełbasy, co z kradzieży albo cudzołóstwa, choć w tym ostatnim wypadku coraz częściej mamy wątpliwości, czy z tego trzeba się aby jeszcze spowiadać. W ten sposób jednocześnie można cierpieć na dwie pozornie wykluczające się choroby: wąskie i szerokie sumienie, czyli zbytni rygoryzm i permisywizm. A wszystko dlatego, że chcemy wyglądać na czystych. Co miesiąc postanawiam poprawę i co miesiąc dbam o to, żeby ten po drugiej stronie kratki nie pomyślał sobie o mnie niczego złego. I tylko miłujący pan Bóg pozostaje wciąż na boku.

Od strachu, że ktoś nazwie mnie grzesznikiem, większy jest tylko jeden jeszcze, ten mianowicie, że się nim naprawdę okażę. – I o co tak się spinać? Przecież jestem nim naprawdę. I to dlatego grzechy współczesności są moimi grzechami. Inna rzecz, że czasem daję sobie wmówić również te, których nie popełniłem. Tak na wszelki wypadek, żeby się nie okazało, że coś przeoczyłem. Muszę się zabezpieczyć przed możliwością nieznalezienia się w niebie! Ot, teologia sięgnęła bruku. Tak to od Bożej miłości, która jest większa niż nasz grzech, dotarliśmy do panicznego lęku przed czyhającym na nas boskim fatum. Tymczasem człowiek wierzący wie, kiedy popełnia grzech, zwłaszcza ciężki, ponieważ jest to coś ważnego, co czynimy dobrowolnie, świadomi, że to się sprzeciwia naszej przyjaźni z Bogiem. Taki grzech sprawia, że nie możemy udawać, że wszystko gra i przyjmować Jezusa w Komunii. Tu jest potrzebne nawrócenie bez usprawiedliwiania się, czytaj: spowiedź. Kiedy indziej wystarczy szczerze uznać, że się nie potrafi być doskonałym i że się w drodze upada (akt pokutny na początku każdej Eucharystii). W jednym i drugim wypadku muszę mieć odwagę powiedzieć sobie prawdę: sam z tym nic nie zrobię. Potrzebuję pomocy. Potrzebuję zbawienia. W jednym i w drugim wypadku potrzebuję wiary w to, że jestem umiłowanym dzieckiem samego Boga, którego on nie odrzuci tylko dlatego, że zabłądziło albo wręcz się od Niego odwróciło. I jeszcze determinacji w tej wierze, że nikt poza Jezusem, Bożym Synem, z powrotem do tego miłującego Ojca mnie doprowadzić nie może.

Tchórzostwo i niewiara, czyli brak tych dwóch rzeczy, o których wyżej, to są współczesne grzechy chrześcijanina, który spowiada się po to, żeby się nie nawracać i który męczy się strasznie z cudzymi grzechami, żeby nie stawać twarzą w twarz z własnymi.

A co z resztą? Co z tym światem, który się pławi i tonie? – On się nawróci, kiedy ja uwierzę w miłującego Boga i kiedy uwierzywszy, przyjmę dar odkupienia w Jezusie. Wtedy uwierzy świat, bo zobaczy, że to wszystko prawda.

Robert Hetzyg

Artykuł ukazał się w numerze 02/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej