Człowiek w swojej przemyślności wynalazł mniej lub bardziej skuteczne lekarstwa na wiele chorób i bolączek swojego życia. Jeden tylko niszczycielski zarazek wciąż leży poza zasięgiem profilaktycznych i terapeutycznych zabiegów ludzkich: bezpowrotnie przemijający czas.
Od dziecka do filozofa
Upływ czasu zaczynamy na dobre uświadamiać sobie i odczuwać dopiero po osiągnięciu pewnego wieku. Niemowlę i całkiem małe dziecko w zasadzie nie ma wykształconej zdolności do identyfikowania tego istotnego parametru świata. Oczywiście żyje w czasie i podlega wszystkim jego rygorom, takim jak tempo rozwoju psychiczno-somatycznego, dobowy rytm snu i czuwania, jednakże nie dostrzega tego faktu bądź traktuje go z obojętnością. Nie potrafi też zrozumieć określeń kwantyfikujących czas: słowa osób dorosłych o tym, że coś wydarzy się „w ciągu pięciu minut”, „w następny wtorek” lub „za rok”, dla kilkuletniego dziecka znaczą to samo, czyli właściwie nie znaczą nic. Czas zatem niejako omija małą istotę ludzką, nie przenikając do jej wnętrza – tak jak nurt rzeki unosi bezwładnie zanurzony w niej przedmiot, ale w niego nie wsiąka. Dopiero po kilku latach od swoich narodzin zaczynamy nabierać umiejętności postrzegania i mierzenia czasu. Można zatem powiedzieć, że sama percepcja czasu u człowieka przychodzi i wyostrza się z wiekiem. Bywa, że nabiera ona charakteru refleksji filozoficznej, i to bardzo wyrafinowanej. Dość przypomnieć, iż nad fenomenem czasu zastanawiali się tak wybitni myśliciele zachodniego kręgu cywilizacyjnego, jak Arystoteles, św. Augustyn z Hippony, św. Tomasz z Akwinu, Emanuel Kant czy Artur Schopenhauer.
Specyfika czasu
Ogólnie czas jest pewną daną życia człowieka, taką jak jego środowisko przyrodnicze, rodzinne i społeczne, zdrowie, inteligencja, stan posiadania, wrodzone i nabyte umiejętności. Ale czy dokładnie taką samą? Po krótkim namyśle stwierdzamy, że każdym z tamtych dóbr możemy – albo samodzielnie, albo z cudzą pomocą – mniej lub bardziej swobodnie dysponować, czyli zmieniać je pod względem ilości, jakości, przynależności itd. Możemy więc rozdać swój majątek ubogim, do czego wzywa nas Ewangelia (zob. Mt 19, 16?26; Łk 12, 33?34), albo ulec pokusie tezauryzacji, przed którą Ewangelia nas przestrzega (zob. Mt 6, 19?21; Łk 12, 13?21); możemy zrujnować bądź podreperować swoje zdrowie, nauczyć się jakiegoś języka albo zaniechać używania dotychczas znanego, pozostać wraz ze swoim dobytkiem na starym miejscu albo przenieść się w inne strony itp. Wszystkie owe dobra-wartości stanowią plastyczną masę, która poddaje się naszemu modelowaniu. Jedynie czas pozostaje tym czynnikiem, którego w najmniejszym nawet zakresie nie potrafimy poddać swojej woli i władzy, tak przemożnej w wielu innych przypadkach. Możemy biernie obserwować, jak czas ucieka, precyzyjnie czy tylko z grubsza rejestrować jego upływ, przyporządkowywać różne stany i wydarzenia do poszczególnych dat i chwil (jak powiedzieliby fizycy i matematycy, oznaczać je na osi czasu). I w zasadzie to wszystko. Kiedy wykonujemy takie świadome czynności, wtedy nasza sytuacja zasadniczo się zmienia. Nie przypominamy już martwego przedmiotu niesionego przez wodę, ale stajemy się podobni do czujnego zwierzęcia uczepionego kry, którą potężna i niepowstrzymana rzeka czasu unosi w nieznaną dal: zwierzę bacznie obserwuje uciekające brzegi, lecz nie umie zatrzymać ani kry, ani biegu rzeki, żeby przedostać się na stały ląd.
Pod biczem tyrana
Dlaczego więc mówimy, że mamy czas albo go nie mamy, że straciliśmy albo zyskaliśmy dużo czasu – zupełnie tak, jak gdyby był on czymś w rodzaju parasola lub zegarka, który możemy nabyć bądź utracić, albo czymś takim jak pieniądze, których nam ubywa i przybywa? Nie możemy przecież czasu sobie przywłaszczyć ani zaoszczędzić i odłożyć na później (gdyż to zakładałoby, że w ogóle będzie jakieś „później”, czyli że nadal będzie czas). Tego typu określenia wydają się zatem nieuzasadnione.
Wydaje się, że jest przeciwnie: właśnie czas bierze nas w swoje posiadanie, my zaś stajemy się nie jego panami i właścicielami, lecz poddanymi, a raczej niewolnikami. Niewolnik bowiem to ten, komu nie dano wykonywać jego woli; wobec czasu zaś nasza wola pozostaje bierna, złamana, przymuszona. Z charakterystyczną dla siebie dosadną obrazowością wyraził to Schopenhauer, twierdząc w Suplemencie do nauki o cierpieniu świata, że „czas nas stale nagli, nie pozwala nam odsapnąć i kryje się za każdym, niczym nadzorca z biczem”.
Drogi ucieczki
Ludzie chwytają się różnych sposobów, aby osłonić się przed uderzeniami owego bezlitosnego strażnika. Karl Jaspers we Wprowadzeniu do filozofii opisuje naiwną metodę spontanicznie wymyśloną przez dziecko: „(…) dziewczynka, idąc z wizytą, wspina się po schodach. Uprzytamnia sobie, że wszystko nieustannie się zmienia, upływa i mija, jak gdyby nigdy nie istniało. ŤAle przecież musi być coś, co zostaje… Zapamiętam sobie, że teraz wchodzę po schodach do ciociť. Zdumienie i przestrach w obliczu uniwersalnego przemijania i znikania podsuwają ten bezradny wybieg”.
W istocie ten prosty fortel stosują wszyscy, również dorośli. Utrwalanie wspomnień, ich przywoływanie i komunikowanie bliźnim (w mowie, w korespondencji, na fotografiach) to jeden ze sposobów walki człowieka z odwiecznym wrogiem – przemijającym czasem. Drugą metodą jest powtarzanie pewnych czynności, regularne powracanie do takich samych przeżyć i doświadczeń. Tłumaczymy sobie: „Wprawdzie to nasze spotkanie dobiega już końca, ale przecież za tydzień umówimy się znowu, a potem jeszcze raz”. Wreszcie pozostaje sposób najbardziej prymitywny i dlatego najczęściej stosowany, mianowicie zagłuszanie poczucia czasu bezustanną, intensywną pracą i rozrywką (taką postawę krytykowali różni filozofowie, wśród nich Arystoteles i Pascal). Wtedy zapominamy o upływającym czasie, a pod wieczór mamy nieodparte wrażenie, że nic się nie wydarzyło i tkwimy w tym samym położeniu, w którym zastał nas poranek. Inaczej natomiast radził Jean Tarrou, jeden z bohaterów powieści Dżuma Alberta Camusa: „Pytanie: co robić, by nie tracić czasu? Odpowiedź: doświadczać go w całej jego rozciągłości. Środki: spędzać dni w przedpokoju u dentysty na niewygodnym krześle; przesiadywać na balkonie w niedzielne popołudnie; słuchać wykładu w języku, którego się nie rozumie; wybierać najdłuższe i najmniej wygodne marszruty kolejowe i jechać oczywiście na stojąco; stać w kolejce do okienka, gdzie sprzedają bilety do teatru, i nie wykupić swego biletu itd., itd.”.
Niezawodny przyjaciel
Spójrzmy na kwestię powszechnego przemijania z odmiennej perspektywy. Każde z dóbr, które posiadamy: czy to zdrowie, czy to majątek, czy wreszcie talenty lub znajomości, możemy łatwo utracić częściowo bądź całkowicie, i to zupełnie bez własnej winy. Wystarczy do tego niewiele: choroba, jakiś nagły incydent, niekorzystny zbieg okoliczności, niechęć lub zawistna intryga bliźniego. Natomiast czas zawsze pozostaje do naszej dyspozycji. Bez względu na to, w jakim stanie i miejscu się znajdujemy, dany nam czas możemy tak lub inaczej wykorzystać. W domu czy w pracy, na szpitalnym łożu czy w więziennej celi, w ubóstwie bądź zamożności, w poniżeniu albo sławie – to my decydujemy o tym, na co przeznaczymy nadchodzącą chwilę, oczywiście w pewnych granicach, mniej lub bardziej rozciągłych. Strumienia czasu wprawdzie zatrzymać nie umiemy, lecz możemy sprawić, aby płynął nadaremnie albo obracał należące do nas młyny.
Dlatego trzeba stwierdzić, że czas zawsze stoi po naszej stronie: on jeden dochowuje nam wierności, choćby porzuciły nas wszelkie inne dobra tego świata. Z tego punktu widzenia czas nie jest dokuczliwym nadzorcą, ale najbardziej lojalnym druhem. Został nam bowiem prawdziwie dany, natomiast wszelkie inne dobra tylko otrzymaliśmy w dzierżawę lub zarząd. Gdy nasz czas dobiega kresu, razem z nim kończy się wszystko; ale czas mamy niezależnie od tego, czy posiadamy cokolwiek innego.
U kresu czasów
Niektórzy powiadają, że w tak zwanym życiu przyszłym, czyli w rzeczywistości eschatologicznej, będzie na odwrót. Tam czas ziemski zniknie, ponieważ zapanuje jedno, niezmienne „teraz”. „Koniec czasów” okaże się więc w sensie ścisłym również „końcem czasu”. Na stałe zaś pojawią się w jakiejś formie wszystkie inne dobra, odnowione i przemienione, które w doczesności umykały nam za sprawą czasu. Chyba w takim duchu można zinterpretować zapowiedź wygłoszoną przez Jezusa do grona najbliższych uczniów podczas Ostatniej Wieczerzy: „Odtąd nie będę już pił z tego owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę z wami, nowy, w królestwie Ojca mojego” (Mt 26, 29). Nawiązując do tego fragmentu Biblii, pewien pobożny mnich wyraził nawet nadzieję, że w świecie eschatologicznym odnajdzie starą, wierną miotłę, którą za swojego ziemskiego życia odkurzał klasztorne progi i posadzki. Ale to zostawmy już jemu.
Paweł Borkowski
Artykuł ukazał się w numerze 11/2009.