Czas święty, czas wojny

2013/01/19

Jeśli przyjmiemy, że na wymiar społeczny i obyczajowy świąt Bożego Narodzenia w tradycji polskiej składają się takie elementy, jak: spotkanie rodziny, pojednanie zwaśnionych stron, przejawiające się w geście dzielenia opłatkiem, oraz udekorowanie mieszkania, to można uznać, że w czasie wojny, będącej aktem zniszczenia struktury dotychczasowego porządku – wartości te ulegają zawieszeniu, a niektóre odwróceniu.

Pamięć o rozproszonej rodzinie wyraża się przez kolejne lata hitlerowskiej okupacji w coraz większej ilości pustych talerzy rozstawionych na wigilijnym stole, poczucie bezpieczeństwa zastępuje permanentny strach, a dostatek wyszukanych potraw – ich skromne zastępstwo na kartki. Pozostaje tylko (a może aż?) doświadczenie wewnętrznej relacji z Bogiem, bez względu na to, czy czas świąt przeżywany jest jeszcze we własnym, nienaruszonym domu rodzinnym, czy w jakimkolwiek pomieszczeniu zastępczym. Boże Narodzenie celebrowano wszędzie, nawet w obozach koncentracyjnych, ponieważ to tak mocno osadzone w polskiej tradycji święto, dawało poczucie wewnętrznej wolności, nadzieję na odrodzenie ojczyzny i pozwalało zachować więź z bogatą, wielowiekową kulturą i jej dorobkiem, które niemiecki okupant skazał na zagładę.

Tylko wymiar religijny mógł opierać się polityce najeźdźców; względem niego traciły swą złowieszczą moc, nazistowskie rozporządzenia. Starania związane z obchodzeniem polskich świąt stanowiły formę oporu, były próbą przywołania normalności i miały ważne znaczenie psychologiczne.

Te tak trudne dla polskiego narodu lata przywołał znakomity prelegent, dr Andrzej Zawistowski w pierwszej części wykładu dla młodzieży, stanowiącego część projektu zorganizowanego przez Centrum Kultury „Civitas Christiana”, II LO im. W.S. Reymonta i Gimnazjum nr 72 im. B. Dobrowolskiego.


Młodzież z dużym zainteresowaniem wsłuchiwała się w historie wojenne
Fot. Katarzyna Kazjanowicz

Aby dodatkowo przybliżyć atmosferę okupacyjnych dni, odczytano fragmenty materiałów źródłowych oraz przedstawiono wybrane sceny z filmu Hubal w reżyserii Bohdana Poręby – portretującego sylwetkę majora Henryka Dobrzańskiego, który poprzez wizerunek polskiego munduru przywoływał w rodakach nadzieję, i filmu Katyń Andrzeja Wajdy – monumentalny obraz, nakreślający zbrodnię, widzianą oczami niezłomnych kobiet, oczekujących na ojców, mężów i synów.

Zakazane święta

Koszmar codziennych doświadczeń, niepewność jutra, nieprzemijający strach i śmierć, o którą człowiek w okupowanej Polsce ocierał się każdego dnia, sprawiają, że częściej niż dotychczas myślano o sprawach ostatecznych. Brak nadziei zawsze skłania do otwarcia się na przestrzeń religii. Tym bardziej wtedy, gdy im silniej starał się zawłaszczyć ją i zanegować okupant. Zwłaszcza w Warszawie władze niemieckie wydały szereg rozporządzeń mających na celu znaczne ograniczenie i utrudnienie praktyk religijnych – wiele świąt zlikwidowano i jednocześnie zakazano duchowieństwu odprawiania okolicznościowych nabożeństw. Wbrew wszystkim obostrzeniom władz hitlerowskich ludność wyjątkowo uroczyście obchodziła Wielkanoc i Boże Narodzenie. Wielu osobom praktyki religijne przynosiły ukojenie, ale przede wszystkim były wyrazem manifestacji politycznej i aktem solidarności w obliczu wroga, walczącego zaciekle z Kościołem katolickim. Do dziś warszawskie podwórka noszą ponadczasowe znaki tamtych lat – barwne kapliczki i ołtarzyki, stanowią pozostałość eksplozji uczuć religijnych zniewolonych mieszkańców, jaka nastąpiła na początku lata 1943 roku.

Wyrazem bieżących zdarzeń i zapisem nastrojów społecznych stały się w latach niemieckiej okupacji kolędy. To one, nowe słowa napisane na znaną melodię, rejestrowały pragnienia, były świadectwem aktywnego uczestnictwa w życiu religijnym zagrożonej wspólnoty: „I wejrzyj na Polskę całą, z więzieniami, obozami. By Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami”. Przy wigilijnym stole lat okupacji powszechnym zwyczajem było śpiewanie pieśni narodowych. Ta potrzeba wyrażania uczuć patriotycznych niemal na równi z uczuciami religijnymi trwała w wielu Polakach aż do 1989 roku.

Okruszki zamiast opłatka

Pani Maria Gniadczyk, gość drugiej części spotkania z młodzieżą, miała 12 lat, gdy wybuchła wojna. Dziś, kiedy spotyka starszego Niemca, zastanawia się, kim był w latach hitlerowskiej okupacji, w myślach buduje jego prawdopodobny portret psychologiczny. Nigdy jednak nie robi tego podczas spotkań z młodymi Niemcami.

Nie potrafi wymazać z pamięci lat wojny. Mówi, że to taki rodzaj doświadczenia, który towarzyszy człowiekowi do końca jego dni. Opowiada szczegółowo, z wielkim autentyzmem, sprawiając, że w audytorium, wśród zgromadzonych nastolatków, tak rzadko skupionych, panuje absolutna cisza.

Pani Maria pierwsze wojenne święta spędziła w Poznaniu, w środowisku rodzinnym. Kolejne lata nie były równie łaskawe. Wysiedleni przez Niemców w lutym następnego roku znaleźli wątpliwe schronienie w klasie lekcyjnej, jednej ze szkół. Tam, wraz z siedmioma innymi rodzinami, zgodnie przyrządzali posiłki na jednym piecyku, a także według skrupulatnie ustalonych reguł kolejno się myli: najpierw dzieci, następnie kobiety, a na końcu mężczyźni. Mała Maria każdego dnia doświadczała dwóch stanów – ciągłego lęku i nadziei na rychły koniec wojny. Ale na ten przyszło jej poczekać jeszcze kilka lat.

– Gwiazdkę 1940 roku spędziliśmy w warszawskim mieszkaniu – wspomina. – To, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to przejmujące zimno, na skutek braku opału i aromatyczny zapach kilograma jabłek. Pasterka za względu na godzinę policyjną zaczynała się o godzinie 6 rano. Poszliśmy do Kościoła św. Aleksandra, który wtedy był nieco większy – po wojnie odbudowano go w zmienionej formie. Jedzenie mieliśmy bardzo skromne, na osobę przysługiwało tylko 200 gr mięsa. Pamiętam, że w następnym roku dostaliśmy jeszcze 3 jajka – dodaje ze śmiechem. – Kolejne święta Bożego Narodzenia, w 1941, 1942 i 1943 roku, były podobne, pełne braków i wszelkich zastępstw. Brat i ojciec zaczęli pracować, więc mieliśmy jakieś środki na utrzymanie. Mama piekła ciasto z marchwi, które wtedy ogromnie nam smakowało. Najsilniej pamiętam jednak ciągły strach o brata, który zaangażował się w działania konspiracyjne. Czego sobie życzyliśmy? – zastanawia się. – Nasze podstawowe życzenie dotyczyło innych, lepszych świąt w wolnej Polsce.

Ostatnie Boże Narodzenie, po powstaniu warszawskim, pani Maria spędziła wraz z matką w obozie Bergen–Belsen. Tysiąc osób przywieziono jako pierwszy transport więźniów politycznych. W wigilijny wieczór zamiast opłatka miała okruszki wydłubane z głodowej porcji chleba. Kolędy śpiewały tak pięknie, że poruszyło to nawet Niemców. Tak jak co roku marzyła o wolnej Polsce i tym, żeby jeszcze kiedykolwiek pojechać w góry. Była jedną z 256 osób, które przeżyły.

Teatr codzienności

Kazimierz Wyka, znakomity historyk, stosuje termin „życie na niby” w odniesieniu do codziennej egzystencji w okupowanej Polsce. Dwoistość tej codzienności, ów legalny i nielegalny nurt życia, dawało się zaobserwować na każdym kroku, zwłaszcza w okupowanej stolicy. W tym samym mieście ukazywały się wydawnictwa propagandowe i konspiracyjne, działały scenki rewiowe, promujące dość prymitywną formę rozrywki, oraz tajne przedstawienia i wieczory recytatorskie. Likwidacja szkolnictwa średniego i wyższego błyskawicznie zmusiła ludność do rozpoczęcia konspiracyjnego nauczania. Realna wydawała się być jedynie wiara, choć i jej zewnętrzne przejawy poddane były kamuflażowi.

Ostatnia wojenna wigilia, spędzona z dala od Warszawy, w towarzystwie żołnierzy AK, zaproszonych do domu rodziców, jest tym, co moja babcia pamięta doskonale. Role zarówno dla członków rodziny, jak i samych żołnierzy, rozdzielono kilka dni wcześniej. Zadbano też o dodatkowe środki ostrożności. Goście schodzili się w dużych odstępach czasu, a babcia i jej matka stały po przeciwnych stronach posesji, aby wcześniej ostrzec zgromadzonych przez ewentualnym niebezpieczeństwem. Za względu na obowiązujące zaciemnienie okna zostały szczelnie zasłonięte, a na stole, przykrytym białym obrusem, rozłożono karty, naiwnie pragnąc oddać w ten sposób nastrój beztroskiej zabawy. I tak żołnierze stali się kuzynami, braćmi, a dwaj najmłodsi narzeczonymi babci oraz jej starszej siostry. Aby grono mężczyzn nie wydawało się nazbyt liczne, zaproszono także dwie zaufane sąsiadki. Prawdziwe były jedynie kolędy śpiewane najciszej, jak się dało, świeczki na choince i toast za wolną Polskę – tylko w teorii ostatni tego rodzaju.

Nie ulega wątpliwości, że nadrzędnym celem niemieckiego okupanta było zniszczenie polskiej kultury narodowej i inteligencji, która mogłaby ten wielowiekowy dorobek wzbogacać i przekazywać następnym pokoleniom. Wiara i jej zewnętrzne przejawy wyrażone w formie praktyk religijnych, a zwłaszcza celebracja świętych dni, znacznie pomogły wielu Polakom w przeżyciu tego trudnego czasu.

Katarzyna Kasjanowicz

Artykuł ukazał się w numerze 01/2009.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej