Widziałem Polskę zdradzoną to obraz powojennej rzeczywistości naszego kraju widziany oczami pierwszego ambasadora Stanów Zjednoczonych. Lektura gorzka, ale i pouczająca. Uświadamia bowiem, jakie miejsce w hierarchii interesów wielkich mocarstw zajmowała sprawa polska, kiedy II wojna światowa miała się ku końcowi i tuż po jej zakończeniu.
Arthur Bliss Lane przyjechał do Polski w sierpniu 1945 roku. Wśród celów, jakie przed nim postawiono, było m.in. obserwowanie, czy są wypełniane zobowiązania międzynarodowe, w tym to najważniejsze – „o wolnych i nieskrępowanych wyborach”. Kiedy w 1947 roku wybory się odbyły, a wyniki głosowania zostały sfałszowane, Lane najpierw poinformował o tym swoich przełożonych, a zaraz potem poprosił ich o możliwość powrotu. Będąc już w Waszyngtonie, złożył kolejną prośbę. Tym razem o zwolnienie z pracy w dyplomacji. I wówczas – już jako były urzędnik nie mający żadnych zobowiązań wobec własnego rządu – mógł zasiąść do napisania wspomnień ze swojego pobytu w Polsce.
W takich okolicznościach powstała książka, która pokazuje postępującą sowietyzację naszego kraju. Nie jest to jednak analiza historyczna ani politologiczna, lecz relacja przedstawiciela największego w świecie mocarstwa, który opisuje, jakie rozmowy prowadził z głównymi namiestnikami Moskwy nad Wisłą oraz przedstawicielami opozycji. Komuniści nie spuszczali go z oka. Już w pierwszych dniach podesłano mu pokojówkę, która nie bardzo wiedziała, co ma robić. Za to chętnie i z wielką starannością opróżniała kosz na śmieci w gabinecie ambasadora.
|
Lektura rozpoczyna się od przybliżenia sytuacji naszego kraju, jeszcze przed zakończeniem wojny. Lane, zanim wyruszył do Warszawy, kilka miesięcy spędził w Departamencie Stanu. Tam miał dostęp do wszystkich informacji i raportów, jakie dotyczyły naszego regionu. Już wówczas wyrobił sobie zdanie na temat strategii prowadzenia polityki przez Sowietów.
W tym kontekście autor przypomina nadane przez Radio Moskwa (RM) odezwy do warszawiaków w lipcu 1944 roku. Audycje te wzywały mieszkańców stolicy do zbrojnego wystąpienia przeciw Niemcom. Wszyscy wiemy, jak później zachowały się wojska sowieckie, gdy w stolicy wybuchło powstanie. Lane opisuje natomiast, w jak żenujący sposób sprawę audycji tłumaczyli rosyjscy dyplomaci. A następnie jak zmieniali zdanie w sprawie udzielenia pomocy walczącej stolicy.
Wydawałoby się, że po takim doświadczeniu najważniejszym politykom amerykańskim powinny spaść klapki z oczu. Jednak Lane nie wyjaśnia, dlaczego tak się nie stało. Pisze tylko o dziwnych według niego zachowaniach niektórych pracowników Departamentu oraz o prezydencie Roosevelcie, który był przekonany, że uda mu się namówić Stalina do ustępstw, gdyż władca Kremla jest pod jego wrażeniem. Ale czy rzeczywiście prezydent Stanów Zjednoczonych mógłby być tak naiwny, czy tylko zwodził przyszłego ambasadora, gdy przekazywał mu nominację?
Powstała 61 lat temu książka nie ma prawa zaskoczyć współczesnych czytelników swoją odkrywczością, a szczególnie tych, którzy interesują się historią PRL-u. Niemniej i oni znajdą w książce Lanea wiele ciekawych spostrzeżeń.
Atutem książki jest też przypomnienie kilku ważnych faktów z lat 1945–1947. Do nich należy zaliczyć pogrom w Kielcach. Informacje, jakie na ten temat zdobył, potwierdzają hipotezę o perfidnej prowokacji służb komunistycznych. Autor wspomina także o innej śmiertelnej prowokacji, która miała miejsce w Krakowie, a jej celem było przedłużenie stacjonowania wojsk sowieckich w Polsce.
Zupełnie innym walorem książki są częste cytaty oficjalnych dokumentów (not, memorandów i raportów), bo pokazują, jak działa dyplomacja. I co jest równie ciekawe, jakim językiem się posługuje. Jest to słownictwo na tyle nieprzystające do tego, co słyszymy na co dzień z ust polityków, że i im warto polecić zajrzenie do książki Lanea.
Nasze elity polityczne wspomnienia byłego ambasadora powinny potraktować przede wszystkim jako memento, aby Polska nie była więcej zdradzana.
Andrzej Jakubik
Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2009.