Myśląc niepodległość

2013/01/18

„Rozum nigdy nie pomógł mi w cierpieniu…” – pisał młody absolwent oświeceniowego uniwersytetu, którego twórczość kształtowała i ostatecznie określiła polskiego ducha epoki niewoli narodowej. Zanim jednak Adam Mickiewicz, „urodzony w niewoli, okuty w powiciu”, zdobył się na własne słowa, uczył się na równi z pierwszymi modlitwami strof, które nadały nowy charakter miłości ojczyzny: „Jeszcze Polska nie umarła,/ póki my żyjemy…”.

On je znał „od zawsze”, jak to zapisał w początkowych frazach Pana Tadeusza. Tytułowy bohater poematu – przypomnijmy – powróciwszy do domu po dziesięciu latach nauki w Wilnie, z niecierpliwością i radością „wbiega” w przestrzeń, w jakiej wzrastał w dzieciństwie:

Tu Kościuszko w czamarce krakowskiej, z oczyma Podniesionymi w niebo, miecz oburącz trzyma; Takim był gdy przysięgał na stopniach ołtarzów, Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów, Albo sam na nim padnie. Dalej w polskiej szacie Siedzi Rejtan żałośny po wolności szacie, W ręku trzyma nóż ostrzem zwrócony do łona, A przed nim leży Fedon i żywot Katona. Dalej Jasiński młodzian piękny i posępny; Obok Korsak towarzysz jego nieodstępny Stoją na szańcach Pragi, na stosach Moskali Siekąc wrogów a Praga już się wkoło pali. Nawet stary stojący zegar kurantowy W drewnianej szafie poznał, u wniścia alkowy; I z dziecinną radością pociągnął za sznurek, By stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek.

Mamy 1811 rok, minęło zaledwie szesnaście lat od ostatniego rozbioru, który wykreślił Polskę z mapy Europy. Charakterystyczne wydaje się określenie „Mazurka Dąbrowskiego” przymiotnikiem „stary”, chociaż powstał w 1797 roku, a więc przed czternastoma laty! Tadeusz, urodzony w 1791 roku, musiał znać pieśń od dziecka, skoro tak ją nazywa. Można więc zaryzykować twierdzenie, że w polskiej świadomości utrata niepodległego bytu okazała się podobna śmierci w ujęciu ewangelicznym, była jedną chwilą. Tyle zabrała Polakom, którzy niemal natychmiast odnaleźli w sobie dość sił, by uwierzyć w zmartwychwstanie Ojczyzny.

Bo kiedy zawodzą wszystkie racje – pozostaje niezachwiana wiara…

* * *

Rozbiory były w istocie bankructwem oświeceniowego kultu rozumu. Najmądrzejsi ludzie epoki nie potrafili uratować ojczyzny, chociaż przez dziesięciolecia podejmowali budzące szacunek próby ocalenia poprzez naprawę instytucji państwowych, edukację czy budzenie świadomości obywatelskiej i społecznej. A oświeceni władcy ościennych państw zachowali się jak pospolici złoczyńcy, zagarniając cudzą własność, wskrzeszając w nowożytnej Europie polityczne niewolnictwo i barbarzyński ucisk wolnego narodu.

Tego racjonalnie nie można było wytłumaczyć, podobnie jak nazwać nowej sytuacji. A pojawiające się bezpośrednio po utracie niepodległości przekonanie, że nie ma już nas Polaków, gdy nie ma Polski, budziło sprzeciw w samym zamyśle. Poddani trzech zaborców nie przestali uważać się za Polaków i szybko pojęli, że utrata państwowości nie jest równoznaczna z zatarciem wspólnoty narodowej. I właśnie tę ideę z przenikającą serca i umysły prostotą wyraził Józef Wybicki w skromnej żołnierskiej piosence – „Jeszcze Polska nie umarła/ póki m y żyjemy…” (podkreśl. – W.S.).

Zanim jednak pojawiły się owe ozdrowieńcze słowa, z całym narodem modlił się do Pana kapłan-poeta, późniejszy prymas Polski, Jan Paweł Woronicz. On pierwszy z naszych poetów na samym dnie klęski wyśpiewał Hymn do Boga o dobrodziejstwach Opatrzności dla naszego narodu dziejami wyświadczonych. Już współcześni potrafili docenić jego wysiłek, nazywając autora Rozpraw o pieśniach narodowych „bardem p o n a d klęskami”, czyli tego, który wzniósłszy się ponad klęski, powiedział narodowi, że „skoro okropniejsze klęski minęły”, to i te nie mogą być ostateczne. Zamiast więc rozpaczać, należy podziękować Bogu za wszystko, czym nas dotąd obdarowywał i zachować wiarę, że Dobry Ojciec i w tej sytuacji nie opuści swoich dzieci. Z pokorą zwracał się więc do Stwórcy:

Nieogarniony światem, ojców naszych Boże! Ty, który jeden nie znasz płochej wieków zmiany! Otośmy Twych ołtarzów oblegli podnoże, Niegdy lud Tobie miły, a teraz znękany! Więc gdy za sobą przemówić nie śmiemy, Pozwól, niech dawne łaski Twe wspomniemy.

Każde słowo jest tu wyważone, choćby w czwartym wersie: „Niegdy lud Tobie miły, a teraz… z n ę k a n y!” (pod kreśl. – W.S.). Niepozostawiony sam sobie, nieopuszczony, lecz doświadczony cierpieniem. Nie tylko nie ma tu mowy o zwątpieniu, raczej za wielkim Janem Kochanowskim autor Hymnu gotów jest podziękować Bogu za te doświadczenia, gdyż „nieposłuszne […] dzieci […]/ w szczęśliwe czasy swoje” rzadko wspominają Ojca, nie bacząc, że to z Jego łaski wszystko płynie. Przypomnijmy, jak kończy swoją wypowiedź czarnoleski poeta:

Niech na Cię pomniemy Przynajmniej w kaźni, gdy w łasce nie chcemy!

To Jan Kochanowski, podobnie Jan Paweł Woronicz, po słowach wdzięczności, nie omieszkał ukazać strasznej prawdy polskich doświadczeń:

Cóż się wżdy podziało z późnym ich plemieniem! Tyś twarz odwrócił… a my… w proch się rozsypali! Szczątki nasze wiatr rozniósł z pyłem i z imieniem, Morza nimi igrają po zaświatnej fali, Ciskając z gniewem na murzyńskie piaski Ciała zakrzepłe piętnem Twej niełaski.

Drudzy przeżyć nie mogąc zgonu wspólnej matki, Spostrzegłszy jakąś gwiazdę nowych świata cudów, I z nią tajnym przeczuciem łącząc tchu ostatki, W bezdrożach skwarnych spiekot, włóczęgów i trudów, Lądy i morza obieżawszy sławą, Łzy krokodylom wmawiają swą sprawą.

Ale choć tak srodze doświadczeni, Polacy nie tylko nie zwątpili w Opatrzność, ale z niezachwianą wiarą odtrącają szydercze zapytania bezdusznych najeźdźców: „I gdzież jest teraz ów Bóg zawołany?…”, wyznając:

Ty żyjesz i żyć będziesz, chociaż świat upadnie! Tyś policzył do włoska na tych głowach włosy; Nie traf ślepy, nie kolej narodami władnie: W Twoim się ręku rodzą i czasy, i losy. Więc gdy nie możesz karać bez przyczyny, Los nasz być musi płodem własnej winy.


Kapłan-poeta Jan Paweł Woronicz, jako pierwszy budził nadzieję w zmartwychwstanie Polski

Wyznanie to należy uznać za największe zwycięstwo polskiego ducha po upadku niepodległości. Przyznanie się do winy i niezachwiana wiara w miłosiernego Ojca nie mogło zawieść. Poeta poszedł jeszcze dalej, ukazując w ostatniej, jakże symbolicznej, bo trzydziestej trzeciej (!) zwrotce, zapowiedź zmartwychwstania Polski. W ostateczności Bóg powie:

Kości spróchniałe powstańcie z mogiły, Przywdziejcie ducha i ciało, i siły!

Popełnilibyśmy nadużycie, twierdząc, że uduchowione strofy Jana Pawła Woronicza wpłynęły bezpośrednio na polską świadomość tamtych przełomowych lat. Ale poprzez ówczesnych publicystów oraz poetów następnego pokolenia, także Adama Mickiewicza, docierały coraz szerzej do uciemiężonego narodu.

* * *

Tymczasem w kraju sercami Polaków zawładnęła owa skromna piosenka legionów, której zarówno słowa, jak i marszowa melodia wpadały w ucho i w krótkim czasie stała się znana na ziemiach polskich, przekraczając zaborcze kordony. W wierszu dwudziestowiecznego poety z jej słowami utożsamiona została po prostu Polska; chodzi o Ojczyznę Szopena Stanisława Balińskiego:

Cóż to była za dziwna, romantyczna Pani, Wszyscy się w niej kochali, umierali dla niej. Wszyscy cierpieli za nią najdotkliwsze krzywdy, Nawet ci, co jej oczu nie widzieli nigdy. […]

Mówią im obcy ludzie: po cierpieć dla niej, Tłumaczą: że nie warto, że jak gwiazda pierzcha, Ale oni nie słyszą, na śmierć zakochani, I dalej za nią gonią po ladach, po zmierzchach. […]

Wszystko dla niej poświęcą i zniosą w milczeniu, Na przekór wielkim próbom, które los przynosi, A ona, ranna w serce, bezbronna w cierpieniu, Niczego od nich nie chce i o nic nie prosi.

Tylko czasami nocą, gdy rozpacz opada I gdy Szopen, jak widmo, gra im na pianinie, Zjawia się, cała w czerni, staje przy nim blada I śpiewa do nich cicho – że jest, że nie zginie.

Jaka siła tkwiła w prostych słowach Józefa Wybickiego, że wciąż powracają w nowych utworach i zdobywają ogromne rzesze odbiorców, jak choćby Żeby Polska była Polską z ostatniego ćwierćwiecza.

Udało się legionowemu poecie połączyć to, co jest gwarantem wielkiej sztuki, rozumianej po Norwidowsku jako „najwyższe z rzemiosł apostoła i najniższa modlitwa anioła” – sacrum i profanum. W tych słowach: „Jeszcze Polska nie umarła/ Póki my żyjemy…” autor wyraził maksymalizm, znany dotąd jedynie z koncepcji chrześcijańskiego Boga – tak jak każdy wyznawca Chrystusa wie, że nosi swojego Boga w sercu, tak każdy Polak miał uświadomić sobie, że odtąd to on jest Polską. Innej Polski nie ma, jak tylko w sercach narodu. To jej jedyna możliwość przetrwania.

Stąd już krok tylko do wielkiego wyznania generała Sowińskiego ze znanego wiersza Juliusza Słowackiego. Generał o drewnianej nodze n i e m ó g ł poddać się wrogom:

Nie poddam się wam, panowie, Rzecze spokojnie staruszek, Ani wam, ni marszałkowi Szpady tej nie oddam w ręce, Choćby sam car przyszedł po nią, To stary – nie oddam szpady, Lecz się szpadą bronić będę, Póki s e r c e we mnie bije. (podkreśl. – W.S.)

Choćby nie było na świecie Jednego już nawet Polaka, To ja jeszcze zginąć muszę Za miłą moją Ojczyznę, I za ojców moich duszę Muszę zginąć… na okopach, Broniąc się do śmierci szpadą Przeciwko… wrogom ojczyzny…

Czytając te urwane zdania, wypowiadane tuż przed śmiercią, gdy walczący z trudem chwyta oddech, nie sposób oprzeć się porównaniom z postawą pierwszych chrześcijan, skazanych na śmierć, której mogli uniknąć, zaparłszy się Boga. Wybierali śmierć…

Ów maksymalizm stał się nierozwiązalnym problemem dla powiedeńskiej Europy, nazywaną – o, ironio – Europą Świętego Przymierza. Problem Polski nieustannie powracał. Nie można było pokonać narodu, który powtarzał: „Choćby nie było na świecie/ Jednego już nawet Polaka,/ To ja jeszcze zginąć muszę…”. I chociaż stulecie niewoli siało spustoszenie w słabszych jednostkach, to przecież nie tylko donieśliśmy do progu niepodległości to wszystko, co pozwoliło w krótkim czasie odbudować polską państwowość, a polska poezja potrafiła zachować ciągłość najważniejszych idei, bez których nie bylibyśmy tym samym narodem, ukształtowanym przez wielowiekową tradycję.

Przypomnijmy, do jakiego kraju tęsknił wielki Cyprian Norwid, który nie był wprawdzie zwolennikiem krwaw ych powstań, ale nie wyobrażał sobie innej Polski niż ta, jaką opuścił:

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba Podnoszą z ziemi przez uszanowanie Dla d a r ó w Nieba… Tęskno mi, Panie…

Do kraju tego, gdzie winą jest dużą Popsować gniazdo na gruszy bocianie, Bo wszystkim służą… Tęskno mi, panie….

Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony Są – jak odwieczne Chrystusa wyznanie: „B ą d ź p o c h w a l o n y!” Tęskno mi, Panie… […]

* * *

Wielką rolę w utrwaleniu obrazu takiej Polski miała właśnie nasza poezja i to do tego stopnia, iż kiedy okazało się, że rzeczywistość powrotu do niepodległości różni się zdecydowanie od wizji utrwalonej przez poetów, pojawiły się groźne przeczucia, dramatyczne pytania, czy to jest owa oczekiwana przez pokolenia wolność. Przecież Polska miała zmartwychwstać, odrzucić przygniatający ją kamień niewoli i stanąć w dawnym blasku przed narodami. Tymczasem dźwigała się w ponurych dniach listopadowych, gdy wszystko wokoło zarażone było umieraniem.

Jan Lechoń, wkrótce uznany za dziedzica romantycznej tradycji, tak pisał w słynnym Herostratesie, najgłośniejszym bez wątpienia utworze pierwszych miesięcy niepodległości:

A dzisiaj mi się w zimnym powiewie jesieni, W szeleście rdzawych liści, lecących z kasztanów, Wydała kościotrupem spod wszystkich kurhanów, Co czeka trwożny chwili, gdy ciało odmieni.

Nawiązywał tu niewątpliwie do obrazu znanego z zakończenia poematu Jana Pawła Woronicza, ale w jakże odmiennej wizji!

I nie minęło wiele lat, gdy te przeczucia poety zaczęły się spełniać, bo – jak pisał Karol Wojtyła – „wolność […] odkrywamy ciągle na nowo jako dar, który przychodzi, i zmaganie, którego wciąż nie dosyć.” W tym samym poemacie Myśląc Ojczyzna… późniejszy Ojciec Święty Jan Paweł II, który przyniósł nam wreszcie – mamy nadzieję – trwałą wolność, nie wahał się napisać:

„Słaby jest lud, jeśli godzi się ze swoją klęską, gdy zapomina, że został posłany, by czuwać, aż przyjdzie jego godzina. Godziny wciąż powracają na wielkiej tarczy historii”.

To ostatnie zdanie przyjmijmy jako wielkie memento pozostawione nam przez największego z Polaków.

Waldemar Smaszcz

Artykuł ukazał się w numerze 11/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej