„Idąc na cały świat, nauczajcie” – te słowa Chrystusa wypowiedziane do apostołów, w szczególny sposób skierowane zostały do arcybiskupa Ignacego Tokarczuka w dniu jego konsekracji w przemyskiej katedrze stanowią złotą nić jego biskupiej posługi.
Trudno omówić, jeśli to w ogóle możliwe, całokształt jego kaznodziejskiej działalności, którą datować należy od 21 czerwca 1942 roku, w którym to dniu otrzymał święcenia kapłańskie. Od tego bowiem czasu często głosił słowo Boże w wielu miejscach, pełniąc obowiązki wikarego, proboszcza, duszpasterza akademickiego, wykładowcy Seminarium Duchownego i Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Tu jednak zwrócimy głównie uwagę na okres późniejszy, od chwili, gdy w 1966 roku został konsekrowany w przemyskiej katedrze na biskupa, choć i to jest zbyt długi okres czasowy. Ten okres obejmuje 42 lata biskupiej posługi i olbrzymią ilość jego wystąpień.
Dokonania kaznodziejskie arcybiskupa Ignacego Tokarczuka można podzielić na kilka grup. Są to: listy pasterskie, przepowiadania związane z uroczystościami i świętami roku kościelnego, kazania z okazji wizytacji, kazania z okazji jubileuszy, oraz tzw. okolicznościowe, czy wreszcie nauki rekolekcyjne i konferencje. Można też dokonać podziału tematycznego, w których ksiądz arcybiskup mówi o wierze, obowiązku troski o kościoły, godności człowieka, rodziny, o jego i ich prawach, o narodzie i ojczyźnie, o miłości.
Przez 27 lat jako ordynariusz diecezji przemyskiej błagał, prosił, napominał i przestrzegał, a jego wystąpienia odbijały się szerokim echem nie tylko w diecezji, ale i w całym kraju, a często i na świecie. Jego posługa słowa jest wyrazem miłości i troski o lud Boży w diecezji, ojczyźnie i świecie współczesnym.
Abp. Ignacy Tokarczuk podczas uroczystej Mszy świętej w katedrze przemyskiej
Niezmiernie istotna jest jego pierwsza homilia w przemyskiej katedrze 6 lutego 1966 roku w dniu ingresu, która zawiera jego program. Powiedział wówczas: „Dzisiejszy świat niczego tak bardzo nie potrzebuje, jak właśnie Boga. potrzebuje prawdy, potrzebuje fundamentu, ażeby miał na czym oprzeć życie swoje. Potrzebuje ludzi, którzy by mu wskazywali sens życia, którzy by go uczyli, po co człowiek żyje, po co przyszedł na świat, jaki jest sens ludzkiego cierpienia, jaki jest sens ludzkiego trudu… Przychodzę do was właśnie z misją religijną, ażeby uczyć was o Bogu, tego Boga wskazywać, wskazywać, że Bóg jest naprawdę Ojcem i Miłością, wskazywać wspaniały, piękny sens życia ludzkiego i wielkie wybranie, jakim Bóg najwyższy nas obdarzył”…
I rzeczywiście stanął na przemyskiej katedrze, aby uczyć o Bogu, wskazywać prawdę, piętnować zło, bronić człowieka i jego wolności. Odważne wystąpienia arcybiskupa w głoszonych przez niego kazaniach, rekolekcjach, misjach, przemówieniach budziły w okresie komunizmu, w okresie terroru i zastraszenia podziw, szacunek, a zarazem sympatię. On swoją osobowością i postawą dodawał odwagi zarówno swoim kapłanom, jak i świeckim, podnosił na duchu dręczone i męczone społeczeństwo, dodawał mocy i wytrwałości Bardzo często ogromne rzesze wiernych gromadzące się z okazji różnych uroczystości kościelnych słuchające słów swojego arcypasterza wynagradzały je rzęsistymi oklaskami. Te oklaski nie były jedynie wyrazem uznania za odwagę, ale wyrazem solidarności z tymi słowami i utożsamianie się z mówiącym te słowa. Później te oklaski przeniosą się na Plac Zwycięstwa w Warszawie, gdy stanie wśród rodaków Papież Polak Jan Paweł II. Wtedy również bardzo często wybuchały oklaski jako wyraz zachwytu, solidarności, utożsamiania się. Myślę, że w ten sposób też przyjmowali te gesty sprawujący wówczas władzę i dlatego wywoływało to u nich ataki „wściekłości”, posuwając się do różnego rodzaju intryg, pomówień i fałszywych oskarżeń pod adresem przemyskiego ordynariusza, ale i wielu innych księży.
Abp Ignacy Tokarczuk, wypełniając obowiązki biskupie, głoszenia ewangelii, poruszał w swoich kazaniach aktualne problemy człowieka, Kościoła i narodu. Tłumaczył, co daje człowiekowi religia, nauczał, że nie można nic zbudować na fałszu, obłudzie, zakłamaniu, nienawiści i pogardzie człowieka. Głosił miłość Boga i bliźniego, prawdę, obowiązek przestrzegania Dekalogu. Podkreślał, że uczciwość, rzetelność, pracowitość to cnoty, które są gwarancją lepszego jutra, lepszych czasów – zbawienia człowieka. Jego kazania są cennym dokumentem homiletyki polskiej, ale stały się też historycznym dokumentem odwagi, wiary, męstwa, miłości, nadziei.
Przypomnijmy niektóre fragmenty Jego wystąpień:
15 sierpnia 1981 roku w Leżajsku, w bazylice oo. bernardynów mówił o religijności: „Nasza postawa religijna dzisiaj wymaga od nas, byśmy zachowali jedność. Próbują nas rozbić rozmaitymi sposobami, manipuluje telewizja, która jest własnością jak gdyby pewnej grupy, a przecież ona jest własnością całego narodu, to samo prasa – wszystko robi, by znowu manipulować ludźmi, by ustawiać jednych przeciw drugim: plotki, ulotki, rozmaite szantaże, żeby ludzi podzielić. Ale kiedy naród się obudził, to dążmy do tego, byśmy osiągnęli ten stopień mądrości, który nie pozwoli nam, żeby nas ktoś dzielił. W jedności siła, w jedności przyszłość, w jedności nasze zwycięstwo. My nikomu nie chcemy zagrażać. Próbują nas straszyć rozmaitymi „przyjaciółmi”… I dlatego prosimy, żeby nas nie straszono. Nie dajmy się prowokować rozmaitym pogłoskom, rozmaitym manipulacjom, bo naród zjednoczony w swej wierze, w swoich dążeniach jest tak wielką siłą, że żadna moc nie potrafi mu nic zrobić”.
2 lutego 1980 roku w Katedrze przemyskiej mówił: „Tak się chlubimy, że żyjemy w czasach nowoczesnych, tak się chlubimy, że jesteśmy tak bardzo postępowi, tak się chlubimy, że jesteśmy po prostu u szczytu rozwoju techniki, a tymczasem, kiedy popatrzymy na nasze życie społeczne, narodowe czy międzynarodowe, ogarnia strach, ogarnia jakaś głęboka refleksja, bojaźń o przyszłość, bo pytamy, gdzie my jesteśmy, czy można budować prawdziwy pokój na kłamstwie? Czy można budować prawdziwy pokój, napadając na małe narody i nazywając to kłamliwie wolnością, przynoszeniem im szczęścia? Przecież nikogo nie można uszczęśliwiać na siłę, gwałtem. Czy na tym można budować? Dzisiaj nieufność w świecie wzrosła do tego stopnia, że według danych urzędów Narodów Zjednoczonych, każdego dnia główne mocarstwa wydają nie milion, ale miliard dolarów na samo zbrojenie. A tyle jest spraw niezałatwionych na świecie, tyle jest spraw czekających na rozwiązanie, tylu ludzi głodujących, tylu ludzi biednych, tylu jeszcze analfabetów, tyle jeszcze lagrów, tyle jeszcze więzień, tyle jeszcze dzieci niedożywionych czeka na swoją kolejkę w historii ludzkości, na jakąś litość i na przyjście rozsądku do serc ludzkich. Dlaczego tak się dzieje? Bo całe narody są pogrążone w ciemności, pysze, zarozumiałości, walce z Bogiem… Uważa się, że to jest coś bardzo nowoczesnego, postępowego, a tymczasem to jest największa tragedia właśnie tych ludzi walczących z Bogiem i całych narodów, bo pozbawiają się światła prawdy, bo pozbawiają się światła, które rozjaśnia drogi człowieka i drogi narodów”.
19 kwietnia 1987 roku w Przemyskiej Katedrze w Święta Wielkanocne mówił: „Naród trzeba szanować. Nie pluć na naród, nie lekceważyć, nie pogardzać nim. A my czujemy, jaka jest pogarda: że naród leniwy, że naród nieposłuszny, że naród niekarny, że naród niepracowity. Mamy – choćby na terenie diecezji – przykłady, jak naród pracuje, buduje kościoły, buduje punkty katechetyczne, oddaje nieraz ostatni grosz, bo ma zaufanie i do Chrystusa, i do tego, co Chrystus przynosi. I pracuje solidnie, rzetelnie; nie ma braków, nie ma marnotrawstwa i nieraz przy małych środkach – bo tylko z ofiar – dokonują się wielkie rzeczy. Nieraz kiedy poświęcam kościoły w miastach i wsiach, tak sobie myślę: ŤBoże, ile w tych sercach Polaków jest dobrej woli, ilu ludzi mądrych, przygotowanych, wykształconych! Gdyby tylko nie mieli skrępowanych rąk, ile by zdziałali!ť Jeśli taka wioska zdobyła się na czyn prawdziwie społeczny, buduje, to my byśmy Polskę w ciągu kilkunastu lat ruszyli, podnieśli z kryzysu… bo naród nie zaciągnął długów. Kto inny marnował fundusze i zaciągał długi, a teraz obciąża się cały naród! Dlatego naród trzeba szanować i kochać.
Nasz naród ma swoje wady. Ale nawet to drzewko, kiedy je przywalić kamieniem, nie będzie rosło prosto, bo ten kamień nie pozwala mu się wyprostować. Tak samo i w naszej naturze jest wiele wykrzywień, ale z czego wynikających, właśnie z tej sytuacji: z braku wolności, praworządności, ładu. Ale naród się z tym nie godzi. I tam, gdzie znajdzie warunki do pracy, tam jest szanowany, daje z siebie wszystko i jest zdolny do wielu wielkich rzeczy. Drodzy bracia, mówiąc o tych sprawach właśnie dzisiaj, nie mam zamiaru ani nikogo drażnić, ani nikogo denerwować. To jest nasz obowiązek moralny. Musimy budować na prawdzie i na rzeczywistości odbudowywać zaufanie. Jeśli tego nie będzie, to ta apatia, to wszystko będzie trwało w dalszym ciągu. A świat nie czeka, świat idzie dalej. I dlatego to święto Zmartwychwstania Chrystusa, święto zwycięstwa prawdy nad kłamstwem, zwycięstwa życia nad śmiercią, zwycięstwa miłości nad nienawiścią jest dla nas świętem nadziei i otuchy”.
8 marca 1984 roku w Krakowie powiedział: „Naród, który ma siłę ducha jest mocny. Bo kiedy naród mimo trudności będzie działał odważnie i rozważnie, kiedy będzie miał jasno ustawioną hierarchię wartości, kiedy nie zrezygnuje z prawdy, kiedy nie zrezygnuje z miłości, kiedy nie zrezygnuje ze sprawiedliwości, kiedy nie zrezygnuje z wolności i z godności człowieka – ten naród prędzej czy później osiągnie swoje”.
„Niech każdy sobie to uświadomi! I jeśli nie przemawiają nieraz racje religijne, głębsze niech przemówią racje patriotyczne. Jeśli chcemy wolności i godności, jeśli chcemy, żeby naród był szanowany, musimy dzisiaj się zdobyć na to, żeby pokonać wszystkie nasze słabości, wszystkie wady, które w nas wszczepiono w okresie pańszczyzny, w okresie rozbiorów. Wszystko nam zabrali, ale dali ludziom alkohol, żeby naród truć, niewolić, ażeby potem robić z nim, co się chce”.
Jasna Góra, 5 września 1982 r., homilia do rolników polskich: „Jesteśmy członkami narodu, który ma tysiącletnią kulturę, tysiącletnią tradycję, który ma ogromne doświadczenie, żyjąc tutaj pomiędzy Wschodem i Zachodem. Czego Maryja chce nas dzisiaj nauczyć, co nam chce dać. Chce nas obdarzyć nadzieją. Nadzieja jesttą wartością naczelną w życiu ludzkim, bez której życie jest niemożliwe. Człowiek, który całkowicie stracił nadzieję, stracił sens życia. Wiemy z doświadczenia ostatniej wojny, że nawet ludzie fizycznie bardzo mocni, kiedy w obozach czy na zesłaniu stracili nadzieję, umierali bardzo szybko. Natomiast ludzie fizycznie bardzo słabi, mający jednak nadzieję, przetrwali najokrutniejsze chwile, przetrwali najcięższe momenty. I nam dzisiaj bardzo trzeba tej nadziei. Bo są siły, które chciałyby nas tej nadziei pozbawić, ażebyśmy się stali bierni, opieszali, upadli na duchu. A wtedy można z takim elementem robić, co się komu podoba. Czasy dzisiejsze wymagają od każdego z nas, ażebyśmy więcej słuchali Boga niż ludzi. Bo ludzie przemijają. Racje rozmaite tak samo przemijają. Bóg trwa i nasza nieśmiertelność trwa, i prawda, i słuszność też trwają na wieki”.
W 1987 roku Bazylika Mariacka w Gdańsku: „Człowiek jest najwyższą wartością po Bogu. Tylko człowiek, a nie żadna społeczność, ma zagwarantowaną nieśmiertelność, jest powołany do życia z Bogiem – do życia wiecznego. Osoba ludzka jest naczelną wartością i nawet wszystkie systemy społeczne, nawet takie instytucje, jak państwo ze wszystkimi strukturami, kiedy chce spełniać swoją rolę we właściwy sposób, powinno stwarzać najlepsze warunki ku temu, ażeby wszyscy ludzie mogli się w pełni, w sposób jak najbardziej godny, rzetelny rozwijać pod każdym względem – zaczynając od płaszczyzny ekonomicznej, a kończąc na najwyższym rozwoju ducha, na najwyższym kontakcie – przyjaźni z samym Bogiem. To jest pierwsza zasada – te zwrotnice trzeba przestawić, ażeby ludzkość weszła na nowe tory”.
W uroczystej koncelebrze brało udział wielu kapłanów
W 1996 roku ukazała się książka „Kazania pod specjalnym nadzorem”. Jest to pozycja ukazująca sylwetkę arcypasterza Kościoła przemyskiego, jego nadzwyczaj aktywnej postawy, jako budowniczego kościołów, ale przede wszystkim Jego walkę o wolność, prawdę, sprawiedliwość. Walkę o człowieka i jego godność. Równocześnie ukazane jest tam olbrzymie zaangażowanie i determinacja ówczesnych służb bezpieczeństwa, do pokonania, przezwyciężenia biskupa, traktowanego przez władzę jako bardzo niebezpieczny obywatel, zagrażający Polsce.
Bardzo często określano wystąpienia abp. Ignacego Tokarczuka, a zwłaszcza jego kazania, kazaniami politycznymi. Czy jednak można nazwać kazaniem politycznym to, w którym mówi się o wolności człowieka, miłości bliźniego, posługiwaniu się w życiu prawdą, uczciwością. Czy takie kazania można określać mianem kazań z wrogimi akcentami? Kto tu był wrogiem polskiej rzeczywistości? Komu naprawdę zależało na tym narodzie, na jego rozwoju, jego wolności? Czy ten, który mówił o prawdzie, uczciwości, wolności mógł być wrogiem? W książce tej napotykamy dość szczegółowe informacje na temat wystąpień arcybiskupa w sprawozdaniach służb specjalnych.
Można tam odnaleźć również, co ówczesna władza uważała za wrogie. Uważano, że abp Tokarczuk był wrogiem państwa, władzy, ustroju, ponieważ mówił o przestępczości, wynikającej z braku katolickiego wychowania, mówił o zagrożeniu narodu, demoralizacją i rozbiciem rodzin. Mówił, że katolikom zabrania się budowy kościołów i kaplic, o marnotrawstwie, kradzieżach w zakładach pracy – był więc wrogiem państwa. Czy to nie absurd?
W homiliach księdza arcybiskupa z lat 90. i głoszonych obecnie, gdy nie jest już metropolitą przemyskim, zauważamy, że nadal mówi o zagrożeniach, jakie stoją przed człowiekiem i narodem. Tak jak dawniej mówi o prawdzie, miłości, uczciwości, rzetelności, o przestrzeganiu Dekalogu.
Jerzy Łobos
Artykuł ukazał się w numerze 03/2008.