Pałałem nienawiścią do systemu narzuconego przez Moskwę

2014/02/26

Z mjr. Kazimierzem Łukasikiem ps. „Samopał”, żołnierzem Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, rozmawia Bartłomiej Ilcewicz.

Kiedy rozpoczął Pan walkę w podziemiu niepodległościowym? Czy walczył Pan podczas II wojny światowej?

W 1939 r. brałem udział w obronie Warszawy jako podharcmistrz i od początku okupacji niemieckiej miałem czynne kontakty z podziemiem, m.in. od 1942 r. z ZWZ. W Armii Krajowej byłem do końca II wojny światowej. Początkowo, do 1944 r., byłem w konspiracji na terenie Lubelszczyzny. Trafiłem także do jednostki wojskowej Narodowych Sił Zbrojnych w Siedlcach, dokładnie na terenie „Jaty”, obozu szkoleniowego NSZ i AK. Od 1944 r. byłem w oddziale leśnym, służąc u Stefana Kosobudzkiego „Sęka”. Brałem udział w kilku akcjach, m.in. w rozbiciu więzienia w Siedlcach – była to jeszcze walka z hitlerowcami. W czerwcu 1944 r. oddział został rozwiązany. W sierpniu 1944 r. zostałem zwerbowany do Ludowego Wojska Polskiego, ponieważ wiedziano, że jestem partyzantem NSZ. Stacjonowaliśmy niedaleko Parczewa. Zostałem szefem kompanii. Po trzech miesiącach zostałem aresztowany i wywieziony do obozu w Skrobowie.

Jaki był powód aresztowania?

Że byłem w Narodowych Siłach Zbrojnych. Nikt na mnie nie doniósł, a ja się nie kryłem z tym, że jestem żołnierzem NSZ i Armii Krajowej. W Skrobowie był obóz dla żołnierzy Armii Krajowej stworzony przez NKWD. Przebywałem tam od 6 listopada 1944 r.

Czy znęcano się nad więźniami? Byli bici? Czy były jakieś egzekucje?

Egzekucji na partyzantach nie było. Były przesłuchania, m.in. brałem w nich udział. Wzywano i doprowadzano nas, a przesłuchania były wielogodzinne, czasami trwały całą noc. Chodziło o to, by zdobyć jak najwięcej informacji o podziemiu. Wydostać od nas kontakty organizacyjne, informacje. Przesłuchiwali enkawudziści, personel był tylko sowiecki.

Z moich informacji wiadomo, że nie przebywał Pan w Skrobowie aż do rozwiązania obozu. Jak to się stało, że Pan z niego uciekł?

To było 27 marca 1945  r. Przedtem powstała na terenie tego obozu konspiracja. Byłem w niej od początku. Za cel obrała sobie wydostanie się na zewnątrz, sposób był bez znaczenia. Poza murami obozu mieliśmy dalej prowadzić działalność podziemną. Byliśmy bardzo wrogo nastawieni do okupanta sowieckiego.

Jak wyglądała ucieczka i jaka była w niej Pana rola?

Ustaliliśmy, że przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekniemy z obozu. Byłem jedną z czołowych postaci przy organizacji ucieczki. Uciekło nas 49 osób. 27 marca o godz. 10.00 rozpoczęła się akcja w obieralni ziemniaków. Rozwaliliśmy dwóch wartowników, zdobywając dwa automaty. Uderzyliśmy na wartownię, gdzie odpoczywało stu sowieckich żołnierzy. „Ręce do góry” – nie pozwoliliśmy im się podnieść. Ich automaty wisiały po ścianach. Broń była przejmowana przez inne osoby z grupy. Chcieliśmy rozbić całe więzienie i wypuścić wszystkich, ale rozstrzelało się towarzystwo, a było ok. tysiąca strażników. Mieliśmy kilku między nami, którzy znali tereny poza obozem i oni nas prowadzili. Było pięciu rannych, wszystkich zabraliśmy. Jeden z uciekinierów dostał w nogę i holowałem go przez 2 kilometry, w  strasznych męczarniach. Trzy doby trwała nasza ucieczka, często przez mokradła. Za nami sunęło wojsko z czołgami i samolotami. Dotarliśmy do wioski na wysepce rozlanego Wieprza, to nas uratowało.

Jak to się stało, że trafił Pan do oddziału słynnego Mariana Bernaciaka „Orlika”?

Był moim serdecznym przyjacielem. Drugiego dnia po ucieczce „Orlik” dowiedział się o naszej akcji. Rozpytywał, gdzie jesteśmy. Wraz z dwoma „orlikowcami” przypłynął do nas łódką na spotkanie. Zaopiekował się nami, stworzył z nas oddział, który został na terenie powiatu Puławy. Rozpoczęliśmy walkę z Sowietami i rodzimymi komunistami. Przeprowadziliśmy szereg akcji, bywało, że 30 na 31 dni. Likwidowaliśmy wszystkie posterunki MO, bezpieki. Ten teren wyczyściliśmy zupełnie. „Orlik” był dowódcą oddziału Armii Krajowej, majorem. Walczył wcześniej z Niemcami, było ich stu „orlikowców”, po wojnie dwustu i my, czyli ok. 240 osób. Wiele akcji podejmowaliśmy razem.

Jakie to były akcje? Czy były one spektakularne?

Jedną z nich było rozbicie ważnego więzienia w Puławach, w kwietniu 1945 r. Pojechało nas ok. 40 osób, w tym „skrobowiacy”. Pojechaliśmy i rozbiliśmy więzienie. Co ciekawe, 2 km od więzienia stało 2000 żołnierzy LWP – liczyliśmy się z tym, że włączą się do akcji przeciwko nam. Tak się nie stało. Wypuściliśmy więźniów, kilku naszych zginęło. Zlikwidowaliśmy ok. 10 strażników. Druga duża akcja to była bitwa w Lesie Stockim, niedaleko Końskowoli, w maju 1945 r. „Orlik” zebrał oddział ok. 200 żołnierzy i chciał iść na Nałęczów, by go zdobyć, oczyszczając teren. Tymczasem ze wsi obok Lasu Stockiego wydostał się szpicel, który dał znać do Lublina. Rano, jak wstaliśmy, byliśmy otoczeni prawie hermetycznie. Było ich ok. 700: KBW, wojsko, milicja, bezpieka. Co mogli zebrać, wzięli, każda chałupa była otoczona. Rano rozpoczęła się akcja. „Skrobowianie” mieszkali w chałupie, trochę dalej, praktycznie poza obławą. Dotarliśmy do wąwozu i zaczęliśmy wydobywać poszczególne chałupy z rąk komunistów. Bitwa trwała cały dzień, do wieczora. Ich było więcej niż nas, nie poddali się, ale pochowali po krzakach i siedzieli po cichutku. Wycofaliśmy się. Kilkunastu było rannych, kilku zabitych. Bitwa została wygrana.

Do kiedy służył Pan u „Orlika”, walcząc w podziemiu niepodległościowym?

Do sierpnia 1945 r. Rozstaliśmy się, namawiał do odejścia. Teren był spacyfikowany przez komunistów i sowieckich najeźdźców, których przybywało. Na tamtych terenach nie mogłem zostać, bo byłem za bardzo znany. Pojechałem do Warszawy. Zastałem ją zrujnowaną i spaloną. Tam też byłem znany. Miałem lewe dokumenty. Pojechałem do Szczecina.

Czy był Pan aresztowany i więziony później?

Tak, to było w okresie amnestii. Ogłoszono ją w 1947 r., a ja dalej nie chciałem się ukrywać. Łapano mnie już w Szczecinie. Sądziłem, że jeśli skorzystam z amnestii, będę miał spokój, ale po kilku miesiącach aresztowano mnie i tak na przemian co kilka miesięcy mnie aresztowano na 1 rok, na dwa. Łącznie w więzieniach spędziłem ok. pięciu  lat. Siedziałem w różnych miejscach. Byłem traktowany gorzej niż w Skrobowie. Tam miałem mundur i traktowano mnie jak żołnierza, tu jak bandytę, przestępcę.

Musiał Pan żyć w komunistycznym systemie. Jaki miał Pan do niego stosunek?

Od początku pałałem nienawiścią do tego systemu narzuconego przez Moskwę. I nie tylko ja, ale każdy, kogo spotykałem po wojnie. Ten system nie był polski i nie był dla Polaków. Każdy pracował, gdzieś się zatrudnił, ale przyszłości nie widzieliśmy w tym systemie i to się sprawdziło. Obecnie jesteśmy jednym z ostatnich krajów w Europie. Nie jest to wolny kraj.

Zbliża się 1 marca, Narodowy Dzień Pamięci  Żołnierzy Wyklętych. Wiele wydarzeń związanych z tym dniem organizują młodzi ludzie. Czy odczuwa Pan dumę z tego powodu?

Bardzo. Absolutnie. Sercem przyłączam się do nich. Przecież oni odtwarzają historię. Uważam, że jest to konieczne i musi trwać. Kraj nie może zapomnieć o tym, kim byli Żołnierze Wyklęci, którzy do końca walczyli o wolność, właściwie bez żadnych szans. Myśmy nie mieli żadnego oparcia po wojnie, byliśmy traktowani jako przestępcy.

Czy uważa Pan, że Żołnierze Wyklęci, m.in. „Orlik”, mogą być wzorami dla innych?

Jeśli chodzi o „Orlika”, to uważam, że był to wielki człowiek, oddany całkowicie sprawom Ojczyzny, wielki patriota. Walczył do końca. Zastrzelił się z  mojego pistoletu, który mu oddałem, opuszczając oddział.

Jakie przesłanie mógłby pan skierować do młodych ludzi obecnie?

Miłować Ojczyznę cały czas i wierzyć w to, że będzie niezawisła, że będzie sama o sobie stanowić.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#wywiad #Żołnierze Wyklęci
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej