Polowania par force, czyli najpiękniejszy kawaleryjski materiał z urodzenia

2024/11/15
Polowanie cesarskie w Goedoelloe
Wojciech Kossak, Polowanie w Gödöllö, 1887 / Cyfrowe Muzeum Narodowe w Warszawie / domena publiczna

3 listopada obchodziliśmy dzień św. Huberta, który żył w Belgii na przełomie VII i VIII wieku i był zapalonym myśliwym. Polując w Wielki Piątek w 695 roku miał napotkać białego jelenia z promieniejącym krzyżem pośród poroża i usłyszeć głos Boga ostrzegający przed życiem pełnym rozrywek. Przejęty, poświęcił się zgłębianiu nauk Kościoła, został misjonarzem i ostatecznie otrzymał sakrę biskupią. Po śmierci w 727 roku pochowano go w kościele w Liege, a za zasługi w krzewieniu chrześcijaństwa ogłoszono świętym. Szesnaście lat po śmierci jego ciało przeniesiono do głównego ołtarza. Okazało się, że nie uległo rozkładowi. Było to 3 listopada i od tamtej pory jest wspominany przez Kościół katolicki jako patron myśliwych, leśników, strzelców, sportowców i jeźdźców. W XV wieku zaczęto go czcić w tym dniu uroczystymi łowami poprzedzanymi Mszą świętą w intencji myśliwych.

Dziś także w Polsce na początku listopada w wielu stajniach urządza się gonitwy jeździeckie zwane potocznie Hubertusami. Są one odległym echem rodzimych polowań z ogarami i hartami urządzanych od dawien dawna, ale przede wszystkim gonitw par force importowanych z Anglii w 2 połowie XIX w. Zasada tych ostatnich była prosta: wśród pól i łąk trzeba było wypłoszyć lisa, za którym rzucała się w pogoń sfora psów, które z kolei gonili jeźdźcy. Całość nadzorował konny master, sforę kontrolowało kilku dojeżdżaczy. Polowanie takie było dużym przedsięwzięciem i przez kilkadziesiąt lat urządzali je głównie magnaci, np. Potoccy w Łańcucie i Antoninach, Braniccy w Białej Cerkwi czy Tarnowscy w Dzikowie. Psy importowano z Anglii i Francji. Najsłynniejsze gonitwy miały miejsce w Antoninach, gdzie utrzymywano ponad setkę koni, a pałac otaczał perfekcyjnie utrzymany park o powierzchni dwudziestu hektarów. Na polowania zjeżdżała tu elita całej Europy, arystokraci, głowy koronowane. Lisa goniono nawet do trzydziestu kilometrów. Po raz ostatni w 1918 r. Potem majątek znalazł się w granicach ZSRR i uległ dewastacji.

W okresie międzywojennym polowania par force powoli przeżywały swój zmierzch, choć prezydent Mościcki organizował je w Spale w latach 30-tych, a przy 5 Pułku Kawalerii w Grudziądzu działał Podolski Klub Parforsów. Po II wojnie ostatnia sfora psów znajdowała się przy stadzie ogierów w Białym Borze. Tam jednak nie urządzano już polowań na zwierza, ale na pozostawione przed gonitwą jego ślady, które psy tropiły z równą energią. Jednak i ta forma z czasem zanikła, podobnie jak w całej Europie. Par force dość długo kultywowano w rodzimej Anglii, ale w 1997 roku Izba Gmin zakazała tego sportu jako zbyt brutalnego i dla zwierzyny, i dla uczestników. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie pozostawił niezrównany jeździec i malarz koni Wojciech Kossak w swoich „Wspomnieniach” zawierających opis polowania niedaleko myśliwskiej rezydencji Franciszka Józefa pod Budapesztem Gödöllö w 1886 roku.

Oprawę tego wykwintnego cesarskiego przedsięwzięcia dopracowano idealnie. Jeźdźcy mieli na sobie ubiory w nienagannym stylu angielskim, czyli białe koszule i czerwone lub czarne rajtroki ze specjalnymi herbowymi guzikami, białe bryczesy i czarne buty z brunatnymi wyłogami. Uczestnicy nosili czarne cylindry, a dojeżdżacze czarne toczki. Startowało 60 łowczych na koniach angielskich i kilkadziesiąt psów. Konie pełnej krwi angielskiej czyli full blood słyną z prędkości i do dziś są hodowane do wyścigów. Natomiast lis jest nie tylko szybszy od psów, ale także sprytniejszy, więc pędzi najbardziej nieprzystępną i niebezpieczną trasą przez zdradliwe chaszcze, wykroty i lasy. Jest przecież… cwany jak lis. Nic dziwnego, że takie gonitwy nazwano z francuska par force, czyli w wolnym tłumaczeniu „na siłę”.

Wojciech Kossak wspominał, że po godzinie galopu był tak wyczerpany, że gorączkował. Przelatując przez las omal nie połamał sobie kolan o drzewa. Gdy jego siwa klacz zadrapała się cierniem, krew ze spienionym potem pokryła cały bok. W takim stanie dobiegła do miejsca, w którym lis w końcu padł zagoniony na śmierć. Pogoń trwała nieprzerwanie prawie dwie godziny. Do końca wytrzymało pięciu uczestników: cesarz, dwóch austriackich książąt, podpułkownik i Kossak. Ledwie żywi wypili po łyku wiśniówki ze srebrnej karafki ku pokrzepieniu. Gdy Franciszek Józef zapytał jednego z arystokratów, gdzie malarz nauczył się tak jeździć, usłyszał: „To Polak z krwi i kości, najpiękniejszy kawaleryjski materiał z urodzenia.”

Dzisiejsze polskie Hubertusy to już tylko zabawa w konnego berka, w którym grupa jeźdźców goni jednego z lisią kitą przyczepioną do kurtki. Wygrywa ten, kto ją zerwie. Zabawa ma miejsce na niewielkim terenie, często zamkniętym, i zwykle trwa kilkanaście, a nawet kilka minut. Jest to zdecydowanie bezpieczniejsze, choć różnie to bywa, a nagrodę można dostać nawet za tradycyjny ubiór par force, o którego istnieniu już nikt dziś nie pamięta. Co ciekawe, jeździectwo z roku na rok staje się sportem coraz bardziej dziewczęcym. Niemniej, XIX-wieczna głównie męska tradycja wciąż pozostaje w cenie. Obrazy gonitw par force autorstwa samego Wojciecha Kossaka, jak i jego syna Jerzego, to wciąż dobra inwestycja liczona zwykle w dziesiątkach tysięcy złotych. Można oglądać w nieskończoność. Kto jeździł wie dlaczego.

Fot. Zuzanna Gizmajer

 

/mdk

 

Marek Gizmajer

Marek Gizmajer

Publicysta społeczny, historyczny i katolicki, dziennikarz naukowo-techniczny, redaktor i wydawca prasy lokalnej, organizator przeglądów filmów dokumentalnych, członek Rady Programowej Polskiego Radia (2017-21), tłumacz jęz. angielskiego.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#polowania par force #hubertus #jeździectwo #Wojciech Kossak #polowanie w Gödöllö
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej