Z prof. Janem Żarynem rozmawia Petar Petrović
Wciąż wracamy do nauczania prymasa Stefana Wyszyńskiego, wciąż nie możemy wyjść z podziwu nad niezłomnością i hartem ducha, jakimi cechował się podczas swojej posługi w czasach komunizmu.
Była to rzeczywiście wielka postać, zarówno dla polskiego Kościoła, jak i wpisująca się w panteon najwybitniejszych polskich osobowości XX wieku. A był to szczególny czas dla naszego narodu, tak wiele od niego wymagający – na szczęście mieliśmy wtedy nietuzinkowych przedstawicieli. Prymas Stefan Wyszyński objął władzę po nagłej i niespodziewanej śmierci kard. Augusta Hlonda w 1948 roku, jako najmłodszy członek episkopatu Polski. Był to bardzo trudny moment. Władze komunistyczne po likwidacji wcześniej „branych na warsztat” wrogów rozpoczęły bardzo ostrą walkę z Kościołem. To przyspieszenie nastąpiło po tzw. zjednoczeniu PPR-u z PPS-em w grudniu 1948 roku, czyli niemal równolegle z objęciem władzy prymasowskiej przez Stefana Wyszyńskiego. Od tej pory Prymas stał przy sterze polskiego Kościoła aż do śmierci, do maja 1981 roku, posiadając bardzo rozległą władzę w ramach odziedziczonych po kard. Hlondzie, potem jeszcze kard. Adamie Sapiesze, który zmarł w 1951 roku, pełnomocnictw papieskich. Dawały mu one władzę legata papieskiego na terenie Polski, rozumianej szerzej, dotyczyła ona bowiem także dawnych polskich Kresów. Była to więc wyjątkowa odpowiedzialność za kondycję Kościoła, katolicyzmu, nauczania religii, społeczeństwa katolickiego, ale także obrządku greckiego, ormiańskiego, funkcjonowania zgromadzeń zakonnych, za stabilizację na bardzo trudnym terenie ziem zachodnich i północnych. Prerogatywy wymagały też wyjątkowego przygotowania w prowadzeniu rozmów z władzami komunistycznymi wobec zerwania jeszcze w 1945 roku przez Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej konkordatu. To nie jest tak, że Prymas od samego początku wiedział, że jest wielki i wybitny…
My to wiemy dopiero z perspektywy, zapoznając się z jego poglądami, działalnością, postawą i osiągnięciami.
Dla Księdza Prymasa to było niezwykle trudne wyzwanie, ale od początku wiedział, że jest ono do udźwignięcia za sprawą głębokiej wiary i zawierzenia Matce Bożej. Indywidualne zawierzenie nastąpiło w bardzo ciężkich dla niego warunkach, gdy był internowany w Stoczku Warmińskim. Później zostało ono przez niego przeniesione na całą Polskę w związku z trzechsetną rocznicą ślubów lwowskich Jana Kazimierza. Tekst tych nowych ślubowań pisał jeszcze w Komańczy, a następnie zostały one odczytane na Jasnej Górze. Później stanowiło to podstawę programu Wielkiej Nowenny przygotowującej naród do Roku Milenijnego. Można powiedzieć, że okres ten to szczyt posługi prymasowskiej, której celem była z jednej strony odnowa religijna po okresie ateizacji stalinowskiej, z drugiej zaś odnowa narodowa po burzeniu przez stalinizm ciągłości między przeszłymi pokoleniami a teraźniejszością. Historycy często powtarzają, że gdyby nie Prymas Wyszyński, nie byłoby Solidarności ‘80 i pokolenia tak uwrażliwionego na Kościół, na katolicyzm, tak pożądającego Mszy św., np. w stoczniach i obecności kapłana. Jego działalność stanowiła kładkę międzypokoleniową. Te osiągnięcia mogłyby stanowić nie tylko fundament wielkości, ale i zwieńczenie roli Prymasa, przez wielu nazywanego interrexem. On sam unikał tego określenia, nie chciał być postrzegany jako czynnik polityczny w kraju, jego ambicją było przede wszystkim służyć Kościołowi.
Służąc Kościołowi, wpływał jednak na oblicze polskiego społeczeństwa.
Oczywiście, to przekładało się na służbę Polsce, gdyż Kościół stawał się depozytariuszem tych wszystkich wartości i dziedzictwa narodowego, które było nie tylko kontestowane, ale zwalczane prze komunizm na poziomie zarówno symbolicznym, edukacyjnym, jak i ideologicznym. Tym bardziej że władza dążyła do tego, by być wszędzie monopolistycznie obecna. To skutkowało np. tym, że Kościół, świątynia stawały się miejscem alternatywnego przekazu kulturowego, wpisującego się w ciągłość narodu.
Ciągłość narodu to także spojrzenie w przeszłość, szczególnie tę ukrywaną, marginalizowaną przez władze komunistyczne.
Stąd zaistnienie tablic upamiętniających wydarzenia, które były cieniowane przez komunistów. A były one związane choćby z aktywnością Armii Krajowej, konkretnych ludzi, którzy byli w swojej działalności pomniejszani w pamięci oficjalnej propagandy. Szczególnie na Jasnej Górze obecne były wątki związane z Kresami, z Armią Krajową na Nowogródczyźnie, Wileńszczyźnie – takie znaki upamiętniające tamtych żołnierzy i oficerów nie istniały w przestrzeni publicznej. Kościół był nośnikiem pamięci o nich i polskości tamtych ziem. W kazaniach księży i oczywiście prymasa Wyszyńskiego odnajdujemy także wymowne znaki pamięci o rzeczywistym przebiegu Powstaniu Warszawskiego. To wszystko, co nazywamy budowaniem postaw patriotycznych, wewnątrz Kościoła było upamiętniane, opowiadane.
W jaki sposób działalność i postawa Księdza Prymasa wpływały na formację księży?
Kościół prymasa Wyszyńskiego to miejsce, w którym kapłani byli wychowywani, kształceni na wyższych seminariach duchownych w poczuciu bardzo mocnej więzi z przeszłymi pokoleniami, z dziejami Kościoła w Polsce. Ta edukacja stanowiła dla nich odtrutkę na przekaz edukacyjny płynący ze świata zewnętrznego. Widać to w protokołach episkopatu Polski czy Rady Głównej Episkopatu Polski. Biskupi polscy w okresie PRL są ludźmi wolnymi – gdyż nie są zsowietyzowani. Oni mają siłę wypływającą z wiary, ale także z głębokiego rozpoznania swojego miejsca w długim szeregu pokoleń kierujących Kościołem. Oni wiedzą – a prymas Wyszyński to wielokrotnie powtarzał – że reprezentują polską rację stanu. I chociaż komuniści dzierżą teraz władzę, to wcale nie znaczy, że tak będzie na wieki wieków.
W tym roku obchodzimy 150. rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego. Jaki był do niego, ale i do innych zrywów niepodległościowych stosunek prymasa Wyszyńskiego?
Z racji tej rocznicy przypomniano polemikę, jaka miała miejsce między prymasem Wyszyńskim a Stanisławem Stommą, czyli de facto środowiskiem dominującym w Klubach Inteligencji Katolickiej, w szczególności w warszawskim, krakowskim i wrocławskim. Tam królował pragmatyzm, czyli, jak to wtedy nazywano – neopozytywizm, zakładający konieczność podporządkowania się realizmowi politycznemu. W pewnym sensie prymas Wyszyński też był zwolennikiem szkoły realistycznej, ale niuans polegała na tym, że on polemikę z tym środowiskiem w sprawie Powstania Styczniowego prowadził w nieco innym kierunku. Podkreślał, że nie można narodowi odbierać prawa do marzeń o niepodległości. Pragmatyzm i realizm, które zabijają naturalne prawo narodu do niepodległości, stają się w jego odczuciu współuczestnikami zdrady, okupacji i zaborów. To jest ta „drobna” różnica między postawą Aleksandra Wielopolskiego a postawą Białych i Czerwonych (ówczesny Kościół był bardziej związany z tymi pierwszymi). To była polemika, która miała w 1963 roku na bieżąco wpływać na zmianę jednokierunkowego myślenia, że mała stabilizacja czasów gomułkowskich jest nie tylko zastana, ale od tej pory wiecznie żywa.
Jakie cele stawiał prymas Wyszyński przed Kościołem i społeczeństwem?
Celem głównym Kościoła było utrzymanie katolicyzmu w społeczeństwie, zrobienie wszystkiego, by był on stale żywy, by niósł posługę duszpasterską. Nie uprawianie polityki, ale tworzenie szeroko pojętych projektów duszpasterskich, stanowiących podstawę do ciągłego, długiego trwania katolicyzmu z pokolenia na pokolenie, czyli: religia, katecheza, pielgrzymowanie, projekty maryjne. To wszystko miało być przekazywanym przez Kościół programem wychowawczym, edukacyjnym na rzecz trwałości wartości katolickich. Nie było to jednak proste, gdyż prawo stanowione było antykatolickie, a ateizm propagowany przez państwo był bardzo agresywny i dążył do zniszczenia moralności opartej na chrześcijaństwie. Widać to było choćby w odniesieniu do aborcji, do ustawy z 1956 roku, której się Kościół w swoim nauczaniu mocno przeciwstawiał. Celem Prymasa było również mocne zaangażowanie w zrozumienie zmienności w samym Kościele. Mam tutaj na myśli nie tylko Sobór Watykański II, ale także umiejętność widzenia znaków czasu po ‘68 roku, kiedy wyrasta młode polskie pokolenie, do którego trafia nowy program duszpasterski. W latach 70. mamy do czynienia z wybuchem oaz ks. Franciszka Blachnickiego, kapłana starszego pokolenia, ale świetnie nawiązującego relacje z młodymi. Do tego dochodzą jeszcze tygodnie kultury chrześcijańskiej, sacrosongi, duszpasterstwo akademickie.
Czyli Kościół nie tylko się bronił przed atakami władzy, ale też wychodził z własną inicjatywą?
Kościół jest nie tylko odbijającym piłeczki represji ze strony władz komunistycznych, ale także Kościołem żywym, twórczym. Nie tylko się broni, ale jest też aktywny i na tyle zwycięski, że papieżem w 1978 roku zostaje Polak – Jan Paweł II. Z racji, rzecz jasna, osobistych talentów, charakteru i wiary, ale prawdą jest też to, co powiedział Karol Wojtyła, zwracając się do prymasa Wyszyńskiego w pierwszych dniach po rozpoczęciu pontyfikatu, że nie byłoby tego następcy św. Piotra, gdyby nie wiara Księdza Prymasa i okupiona aresztowaniem obrona praw Kościoła. Adresował te słowa do Prymasa, ale miał też na myśli stan Kościoła – na który duży wpływ wywarła postawa Prymasa Tysiąclecia. Oczywiście ten tytuł należy rozumieć podwójnie: jest on Prymasem Tysiąclecia, gdyż pełnił tę funkcję w rocznicę milenium, a też dzięki Prymasowi to Tysiąclecie zostało wypełnione. Pomimo nacisku okupantów, a później władzy komunistycznej Kościół dotrwał do milenium swojej obecności na ziemiach polskich.
Gdzie przebiegała granica kompromisu z władzami komunistycznymi, której prymas Wyszyński nigdy nie przekroczył?
Właśnie z racji tego, że był realistą politycznym, Prymas wiedział, że układ pojałtański jest nie tylko wynikiem zmowy komunistów sowieckich z ich polskimi odpowiednikami, ale także rezultatem szerszego układu między Moskwą a Anglosasami. Realizm podpowiadał mu, że krew polska jest bardzo cenna. Wykrwawiliśmy się w latach II wojny, a krew ta rozlewała się też po 1945 roku. Dlatego uważał, że nie ma powodu, żebyśmy ją tracili na rzecz jakichś obcych interesów, choćby były one skierowane przeciwko wspólnemu wrogowi, czyli Moskwie. Stąd prymas Wyszyński bardzo często w tych „polskich miesiącach” – kryzysowym czasie stawiał tamę aspiracjom słusznym z perspektywy prawa do posiadania nadziei na niepodległość, ale niesłusznym z punktu widzenia realnych możliwości uzyskania upragnionego finału. Mam na myśli m.in. październik 1956 – niewątpliwie powrót prymasa Wyszyńskiego do Warszawy pomógł Gomułce w utrzymaniu władzy bez dalszych koncesji, gdyż szły one w kierunku odzyskania niepodległości, a na to ani władza komunistyczna, ani tym bardziej Moskwa nie były gotowe. Prymas, niejako rozumiejąc te uwikłania Gomułki (choć nie akceptując ich), zdecydował się na niedopuszczenie swoim autorytetem do wykonania jakiegoś gestu, który by spowodował podobne skutki, jakie można było zobaczyć na Węgrzech w 1956 roku. Podobnie zachowa się w sierpniu 1980 roku, gdy będzie przestrzegał „Solidarność” przed możliwością interwencji sowieckiej. Ona była motorem i motywem działań Prymasa na rzecz wytłumaczenia „Solidarności”, że „trzeba jeszcze tę władzę ścierpieć”. To słowo „ścierpieć” jest słowem kluczowym.
Co radził prymas Wyszyński opozycji? Jaki miał stosunek do kolejnych komunistycznych ekip?
Prymas tłumaczył, że nie ma jeszcze warunków zewnętrznych, które by pozwoliły nam na realizację słusznych aspiracji niepodległościowych. W okresie „Solidarności” Prymas bardzo mocno podkreślał w rozmowach z jej przywódcami, że jest czas na zbudowanie struktur, instytucji niezależnych od nomenklaturowego systemu. Mówił, że jak dwa, trzy lata „Solidarność” będzie funkcjonowała na rzeczywistej mapie, to komunistom będzie bardzo trudno zniszczyć ten twór, dlatego trzeba walczyć o jego zachowanie. Można dyskutować, czy Prymas zawsze miał rację w swoich wizjach i ocenie rzeczywistości politycznej, ale niewątpliwie opierała się ona na dwóch ważnych stałych filarach. Pierwszym była możliwość interwencji sowieckiej wynikająca z faktu, że układ jałtański nie jest bytem tylko i wyłącznie wspieranym przez zaniechanie, głupotę polityczną, egoizm itd. świata zachodniego. A zatem są to te realia, których trzeba być świadomym. To rzutowało w jakiejś mierze na ocenę przez prymasa Wyszyńskiego poszczególnych ekip komunistycznych. Wydaje mi się, że najwięcej pewnego rodzaju szacunku miał prymas Wyszyński do ekipy Bieruta, którą chciał obdarzyć propozycją – przekonywał ich, że nie muszą kopiować w stu procentach komunizmu moskiewskiego, że mają szansę wyboru. Bierut z tej szansy nie skorzystał i to względne obdarowanie szacunkiem okazało się w długim trwaniu prymasostwa pewnym błędem, pomyłką, gdyż druga strona nie dorosła do tego daru, który otrzymała. Bez wątpienia najbardziej personalnie Prymas rozumiał i czuł pewną sympatię ze strony Edwarda Gierka. To była ekipa, która szczególnie pod koniec lat 70., gdy znalazła się w trudnej sytuacji, oczekiwała i otrzymywała od Prymasa najwięcej darów w postaci proponowanego wychodzenia z negatywnych rzeczywistości, którą sama tworzyła. W styczniu 1979 roku prymas Wyszyński próbował pouczać Gierka, że nie można opierać władzy na kłamstwie, na zdobywaniu dóbr materialnych, kiedy dookoła coraz bardziej postępuje bieda i kryzys ekonomiczny, że trzeba sememu się naprawić, żeby można było dalej funkcjonować jako władza, która powinna opierać się na autorytecie. Prymas nie był zwolennikiem pomniejszania autorytetu Gierka, mówił mu, że on sam swoimi działaniami go umniejsza. Podobnie w roku ‘80 czy ’81, kiedy tłumaczył Stanisławowi Kani, że to nie oni dają prawo, ono istnieje z natury rzeczy, jak prawo do wolnych związków zawodowych lub łączenia się rolników indywidualnych. To nie Kania daje te prawa, on może jedynie nie dopuścić do realizacji w naturze istniejących praw. Oczywiście kolejne ekipy pouczane przez Prymasa nie chciały wyciągać z tych słów żadnych wniosków i same prędzej czy później prowadziły się do politycznego grobu. Faktem jest, że to nastawienie do komunistów było ewangeliczne, Prymas nie piętnował dla samego piętnowania, tylko dążył do tego, by zawrócili z mylnej drogi.
Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia