Zmanipulowana rewolucja

2013/01/22

Wrocławski Oddział „Civitas Christiana” gości ostatnio coraz więcej przedstawicieli narodów Europy Środkowowschodniej. W połowie listopada odbyło się spotkanie z Gyorgym Mandicsem, węgierskim poetą, pisarzem i prozaikiem z rumuńskiego Siedmiogrodu.

Gyorgy Mandics to postać mocno związaną z Polską, bowiem jego małżonka, Gizella Csisztay jest tłumaczką i popularyzatorką kultury polskiej na całym obszarze języka węgierskiego. Jako siedmiogrodzki Węgier, nasz gość był naocznym świadkiem i uczestnikiem wydarzeń, które doprowadziły do obalenia dyktatury Nicolae Ceausescu w grudniu 1989 roku.

Jest również autorem pokaźnej objętościowo publikacji pt. „Zmanipulowana rewolucja. Dlaczego Ceauscescu musiał zginąć?”, wydanej w bieżącym roku w języku polskim nakładem wydawnictwa IBIS. Jest to obszerna powieść polityczna, stanowiąca swoiste kalendarium wydarzeń ostatniego tygodnia rządów dyktatora. Jak dotąd ukazały się tylko dwa jej wydania. Książka Mandicsa podobna jest w swojej formie do reportaży Ryszarda Kapuścińskiego, rzuca nowe światło na mechanizmy władzy panujące w Rumunii czasach realnego socjalizmu.

Powieść węgierskiego pisarza ma także charakter mocno uniwersalny, szczególnie dobrze rozumiany w krajach dawnego obozu socjalistycznego. Obalenie dyktatury w Rumunii odbyło się, co prawda w dużo bardziej brutalny sposób niż w Polsce lub Czechosłowacji, ale za to mechanizm tworzenia się nowych, porewolucyjnych elit Rumunii był bardziej czytelny. Gdyby rumuński dyktator czytał książkę Gilberta Chestertona „Człowiek, który był czwartkiem” wiedziałby, że najlepsze nawet służby specjalne nawzajem się szpiegują i robią koło siebie najwięcej hałasu. W połowie grudnia 1989 roku rumuński dyktator zapragnął, aby uciszono protestanckiego duchownego Laszko Toekesa działającego w mieście Timişoara (węg. Temeszvar), który odważnie domagał się przestrzegania w kraju praw człowieka.

Najprawdopodobniej, rumuńskie służby specjalne (Securitate) próbowały tylko nastraszyć niepokornego pastora. Kierujący sprawą oficerowie z tajnych służb postanawiają przy okazji wyłapać wszystkich jego zwolenników. Akcja ta pozwoliła im na zorganizowanie inspirowanego przez służby wiecu poparcia dla duchownego. Udało się na nim zgromadzić około stu osób, które zostały dokładnie sfilmowane. Tłumek zadowolony, że pastorowi nic się nie stało, rozszedł się spokojnie do domów. Służby ruszyły jednak do ponownego ataku.

Duchowny został aresztowany i wywieziony w nieznanym kierunku. Na drugi dzień demonstracja w jego obronie była już autentyczna, ale i to przewidziano. Wśród demonstrujących znaleźli się ludzie Securitate. To oni wybijają szyby w sklepach. Rabują towar i podpalają, co tylko jest na drodze. Kilka oddziałów policji usiłowało rozpędzić tłum, ale nic z tego. Wydarzenia zaczęły narastać lawinowo. Dyktator, gdy dowiedział się o zamieszkach w Timisoarze, wydał jasny rozkaz: strzelać!. Kiedy okazuje się, że siły policyjne były zbyt małe, do akcji wkroczyło wojsko z ciężkim sprzętem bojowym. Z bliskiej odległości padły salwy do tłumu. Byli zabici i ranni.

Sytuacja zdawała się być opanowana. Dowódca Securitate przygotował sprawozdanie. Wystrzelono 2000 pocisków. Padło 25 zabitych i kilkadziesiąt rannych. Coś się jednak nie zgadza. Powinno być przynajmniej tysiąc zabitych. Domyśla się, że wojsko strzelało w powietrze. Ktoś wydał im taki rozkaz. Na drugi dzień wieczorem odbywa się nabożeństwo za zabitych w timisoarskiej katedrze. Ceausescu przebywał wówczas z wizytą w Iranie. Pod nieobecność męża, krajem rządziła jego żona Elena. Rozkazała ona wysadzić w powietrze katedrę wraz zebranymi tam ludźmi. Securitate nie była w stanie wykonać tego rozkazu. Służby otoczyły świątynię i otworzyły ogień do wychodzących z niej wiernych. Byli kolejni zabici. Na drugi dzień demonstrowało już całe miasto. Dwustutysięczny tłum domagał się wydania ciał zabitych i zaprzestania represji. Bez żadnego oporu tłum zajął lokalny budynek partii, który został podpalony. Siły bezpieczeństwa na krótko go odbiły.

Do miasta przybył premier i ministrowie, którzy próbowali zapanować nad sytuacją. Nie dało to żadnego rezultatu. Kolejne oddziały wojska wysłane im na pomoc przeszły na stronę demonstrantów. Sytuacja była już nie do opanowania. Na budynku opery zawisa transparent „Timisoara – pierwsze wolne miasto Rumunii”.

Kilka dni później doszło do podobnych protestów i wydarzeń w Bukareszcie. Armia prawie jednomyślnie przeszła na stronę demonstrantów. Za nią zrobiło to błyskawicznie wielu dotychczasowych oficjeli reżimu, jak również funkcjonariuszy niezwykle dotąd okrutnej Securitate. Jest jasne, że za wszystkie dokonane zbrodnie, ktoś będzie musiał odpowiedzieć. Najlepiej, kiedy oskarży się o to tylko dyktatora. Jest to tym bardziej możliwe, że wojsko nie dało mu zbiec za granicę, aby nie opowiadał o tym, kto w nowych władzach ma po łokcie unurzane ręce we krwi. Sąd wojskowy nad dyktatorem i jego małżonką był krótki. Miał zostać zabity zanim zaczął coś mówić o nowych władcach Rumunii.

Krótko po tym przewodniczący składu sądu wojskowego, który skazał Ceausescu zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Giną również dokumenty, złoto, biżuteria i pieniądze, jakie dyktator miał przy sobie. Wojsko kreuje na nowego przywódcę Iona Iliescu długoletniego współpracownika Ceauscescu, który za jego rządów popadł w niełaskę. Teraz on został wzorem demokracji. Zostaje przez trzy kolejne kadencje wybierany na urząd prezydenta.

Dawni generałowie dyktatury sprawnie i w odpowiednim czasie potrafili przejść na stronę demokracji. Oni ją teraz reprezentują, jako jej bohaterowie i twórcy. Lud jest szczęśliwy, że dyktatura została obalona. Książka Mandicsa jest pełna niezamierzonej analogii do zmiany systemu władzy w Polsce, jaka dokonała się w tym samym roku. Zaoszczędzono nam, co prawda egzekucji i rozlewu krwi, bo nasi przywódcy wiele lat wcześniej niż rumuńscy przeszli na stronę demonstrujących swoje niezadowolenie z socjalistycznego systemu.

Pewne techniki opisane w tej książce są jednak po dzień dzisiejszy aktywnie stosowane w naszym kraju. Należy do nich rozbijanie niechcianych przez władze demonstracji. Opisane w książce metody do złudzenia przypominają to, co działo się nie tak dawno na Marszu Niepodległości w stolicy. Jakimś dziwnym trafem, skromnego marszu organizowanego przez Prezydenta RP, nikt nie ośmielił się zaatakować, czy wywoływać w jego trakcie burd i zakłóceń porządku publicznego. Wszystko to, co zostało opisane z rumuńskiej rzeczywistości w tej książce, jest jak wpisz i wymaluj też w naszym kraju. Jedyna różnica jest taka, że u nas jest to wszystko lepiej maskowane i lepiej udawane. Nie na darmo tytuł tej książki mówi o manipulacji, która wydaje się być nie tylko rumuńską skazą rewolucji.

Adam Maksymowicz

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej