Betlejem – wczoraj i dziś. Smutek…

2013/12/18

Pielgrzym, który po raz pierwszy przybywa do Ziemi Świętej, doznaje głębokiego rozczarowania, a nawet smutku na widok miasta, w którym narodził się Jezus Chrystus.

Pielgrzym doznaje smutku za sprawą gigantycznego muru z betonu, który wypiętrzony na dwanaście metrów oddziela miasto od pozostałego terytorium państwa Izrael. Mur ten postawiono wtedy, kiedy w 1995 r. Betlejem weszło w skład Autonomii Palestyńskiej, mającej być zaczątkiem niezależnego państwa palestyńskiego. Nie chodzi już nawet o sam wygląd miasta, upodobnionego przez to do twierdzy, tyle że chronionej nie przez własnych obywateli przed wrogiem zewnętrznym, jak to bywało w czasach dawnych, lecz zabezpieczone w ten sposób przez państwo Izrael na wypadek przenikania stamtąd na jego terytorium ewentualnych terrorystów. Obecność muru zmieniła skład ludnościowy Betlejem i charakter jego mieszkańców. W betonowych murach nie ma już ludności żydowskiej. Pod surowymi sankcjami żaden Żyd nie może wejść na terytorium Betlejem, zresztą jak i na terytorium pozostałych enklaw Autonomii Palestyńskiej. W Betlejem i w przypisanych doń administracyjnie kilku wioskach pozostali sami Arabowie, zarówno muzułmanie, jak i chrześcijanie.

I tu pielgrzym dowiaduje się, że to żyjące dotąd we względnym pokoju miasto przez obecność muru przeżywa sztucznie wykreowany problem ludnościowy. Chodzi o to, że przed 1995 r. betlejemska ludność mogła swobodnie podróżować do Izraela, chociażby w poszukiwaniu pracy w pobliskiej, gwałtownie rozrastającej się Jerozolimie. Dziś jest to niemożliwe. Podróż Betlejemczyka do podchodzącej prawie już pod sam mur Jerozolimy to podróż jak do obcego państwa, za czym stoi konieczność posiadania dokumentów wjazdowych, a te są skrupulatnie reglamentowane przez izraelskie ministerstwo. Znalezienie pracy poza Betlejem dla jego mieszkańca graniczy z cudem. Co z tego wynika? Ogromny problem zatrudnieniowy, co pociąga za sobą dyskryminację arabskich chrześcijan przez ich muzułmańskich sąsiadów. Bo jeśli już otworzy się w izolowanym mieście jakikolwiek etat, przydzielany jest z reguły muzułmaninowi, a ci w Betlejem stanowią większość. Dla chrześcijan nie ma pracy, pozbawieni są materialnych środków do życia. Chrześcijanie z Betlejem, głównie młodzi, emigrują poza Izrael. Istnieje niebezpieczeństwo, że rodzinne miasto Jezusa pozostanie bez Jego autochtonicznych wyznawców. Świadectwem ich niegdysiejszej obecności pozostaną same tylko kościoły, a te w obrębie Betlejem i w przyległych wioskach liczy się w dziesiątki.

Po pokonaniu punktu kontrolnego armii izraelskiej nasz pielgrzym wreszcie dociera na główny plac Betlejem, ukoronowany wyniosłą wieżą minaretu. W przeciwieństwie do Bazyliki Narodzenia, która z zewnątrz niczym szczególnym się nie wyróżnia, meczet dominuje w mieście. Do środka kościoła wchodzi się przez niewielki otwór bramny, jak przez furtkę, której mizerny wygląd wiele mówi o stosunkach panujących w mieście przed wiekami. Tym bardziej że wzniesiona z gigantycznych ciosów ściana frontowa nosi ślady dwóch starszych portali. Ten z okresu bizantyńskiego, lekko tylko zarysowany obecnością dekoracyjnego gzymsu, nawiązuje do czasów, kiedy chrześcijaństwo panowało na tych terenach pod rządami cesarzy z Konstantynopola. Ale temu chrześcijaństwu nie dane było żyć w pokoju. Już w 614 r. zostało powalone przez Persów, którzy najechawszy wschodnią prowincję Cesarstwa Bizantyńskiego, pozostawili bezarchitektoniczny wygląd Palestyny. Nietknięty pozostał ten jeden jedyny kościół, i to przez przypadek, bowiem najeźdźcy w rysach twarzy i w stroju Trzech Mędrców zdążających z darami do Nowo Narodzonego, rozpoznali w umieszczonej nad wejściem mozaice swoich odległych przodków.

Wreszcie nasz pielgrzym doznaje kolejnego rozczarowania, kiedy przyjdzie mu stać w przydługiej kolejce przed wejściem do Groty Narodzenia. Wygląd wnętrza kościoła jest okropny – szczyt zaniedbania. I pyta się, dlaczego te ściany są gołe, bez żadnych ozdób, z zaciekami, nawet niepomalowane, dlaczego strop jest otwarty, dlaczego nie ma tych złoceń, jakie w renesansie kładziono na plafonie, chociażby w Rzymie? Dlaczego nic się tu nie robi dla poratowania tej starożytnej świątyni? Dlaczego? To pytanie nurtuje wielu, przechodzi z ust do ust. Miejsce narodzenia Jezusa Chrystusa w takim zaniedbaniu? Dlaczego?

Betlejem, fontanna Pasterza na Polu Pasterzy
Betlejem, fontanna Pasterza na Polu Pasterzy

Tak, był to piękny kościół, wspaniała bazylika, kiedy za Konstantyna Wielkiego można już było otwarcie stawiać chrześcijańskie świątynie w Cesarstwie Rzymskim. Ten należał do grupy najstarszych i najwspanialszych, bogato uposażonych, o co zadbała już sama św. Helena, matka panującego cesarza, wielka pątniczka, która w Ziemi Świętej na identyfikacji miejsc związanych z życiem Jezusa spędziła dłuższy czas. Co się zatem stało? A to, że Ziemia Święta, począwszy od najdawniejszych czasów biblijnych, zawsze była wystawiona na obce inwazje. Przez Palestynę od niepamiętnych czasów przewalały się obce wojska, bo to kraj położony na korytarzu komunikacyjnym pomiędzy Afryką, Azją i Europą. Kraj rozdeptywany przez najeźdźców. W VII w. padł ofiarą Arabów, którzy pokonali cesarską armię w spektakularnej bitwie nad wpadającą do Jordanu rzeczką Jarmuk, wyrwali cesarzowi jego prowincję, opanowali Jerozolimę, czyniąc z niej drugie po Mekce najświętsze miasto islamu. To nie była przejściowa fala najeźdźców, którzy przyszli, zrujnowali kraj i odeszli w swoją stronę. Ci pozostali już tu na stałe.

I rozglądali się, jakby tu sobie urządzić życie w nowych warunkach. Należało pilnie wznieść dla swych wyznawców dom modlitwy, pierwszy w świecie islamu meczet w Jerozolimie, na dawnym Placu Świątynnym, gdzie świątynię Jahwe wzniósł król Salomon, syn założyciela żydowskiego państwa, króla Dawida. Od wieków, od 70 r., kiedy Świątynię spalili Rzymianie, plac stał pusty, gotowy do wzięcia. Wcześniej nie mogli go zagospodarować chrześcijanie, nie mogli wznieść tam żadnego kościoła, bo uznali to miejsce za przeklęte przez Boga, co Jezus przepowiedział, że nie pozostanie z żydowskiej Świątyni kamień na kamieniu, bo lud Jego pokolenia nie rozpoznał czasu swego nawiedzenia.

Muzułmanom to nie przeszkadzało. Wznosząc pierwszy meczet, zwany Meczetem Omara albo Na Skale, rozglądali się, kto mógłby być jego architektem, bo sami byli ludźmi pustyni, nigdy wcześniej nie budowali większych struktur kamiennych. Padło na chrześcijan, którzy przecież byli pod ręką, mieli wybitnych architektów, a ci potrafili wznosić gigantyczne bazyliki, umieli nawet przesklepiać je kopułami. Ale czym ozdobić pierwszy meczet? Ktoś podpowiedział: przecież w pobliżu, w niedalekim Betlejem, stoi nietknięty przez Persów w 614 r. kościół chrześcijan, cudownie ozdobiony wewnątrz, o ścianach w górnej części pokrytych lśniącymi mozaikami, w dolnej – wyłożonych najlepszymi marmurami. I te marmury powędrowały do Jerozolimy, na Plac Świątynny. One tam są po dziś dzień, bizantyńskie marmury.

No dobrze, godzi się w końcu z meandrami i przeciwnościami Historii nasz pątnik. Ale dlaczego kościół jest w rękach prawosławnych, a nie katolików, których prawie że wyparto z bazyliki i którzy byli zmuszeni zbudować tuż za ścianą nowy kościół? Owszem, widny, przyjazny, swój, bo już samym wyglądem wpisuje się w świat zachodniego chrześcijaństwa – nasz kościół, z naszego kręgu kulturowego, wznieśli franciszkanie. I znów te zawirowania Historii, pamiątka po okresie wypraw krzyżowych, kiedy po klęsce rycerstwa zachodniego sułtani egipscy odebrali bazylikę katolikom i przekazali ją ortodoksyjnym Grekom, którzy od krucjat trzymali się z daleka. Ta ich czasowa obecność w Bazylice Narodzenia została im zagwarantowana na stałe z kolei przez sułtanów tureckich, którzy w XVI i w XVII w. walczyli z krajami zachodniego chrześcijaństwa. I tak już pozostało do dziś. Wygląd wspaniałego ikonostasu, obecność nieprzeliczonych lampionów nisko podwieszonych w prezbiterium, aromat słodkich kadzideł i mdławy zapach oliwy uświadamia, że jest to świątynia wschodniego kręgu niestety podzielonego chrześcijaństwa. Katolicy wraz z Ormianami posiadają w bardzo ograniczonym zakresie cząstkę praw do bazyliki.

Czy rzeczywiście Jezus narodził się w tej oto tu grocie, obecnie zwieńczonej nadbudową ołtarza, w grocie obcałowywanej ustami milionów pątników? Jaką mamy pewność, że tak było? – powątpiewa nasz pielgrzym. Nie może być w tym przypadku żadnej wątpliwości. Jest to autentyczne miejsce narodzin Jezusa Chrystusa. Stoi za tym historia, archeologia i tradycja. Otóż tradycja. Człowiek dzisiejszy nie rozumie siły tradycji. Ludzie dawnych wieków pielęgnowali pamięć. Pamięć człowieka współczesnego jest zniszczona przez inwazję wiadomości, nawet nie wiedzy, ale właśnie wiadomości. To, co dziś wydaje się aktualne i ważne, nazajutrz przechodzi w niebyt, bo nastaje kolejny przypływ wiadomości, kolejna ich fala, a te nie mają nic wspólnego z pielęgnowaniem pamięci. Św. Helena, kiedy przybyła na identyfikację miejsc Jezusowych do Betlejem, spotkała ludzi, którzy dobrze pamiętali, gdzie znajduje się grota Narodzenia. Tam – wskazywali – tam, gdzie Rzymianie dla jej profanacji wznieśli na usypanym z ziemi kopcu świątynię Adonisa. Czyż ponad obecność tej niewielkiej świątyni mógł być lepszy znak identyfikujący miejsce narodzenia Jezusa?
A co ze św. Józefem? Przecież mógł się zapisać w podatkowych rejestrach rzymskich u siebie, w Nazarecie. Dlaczego wędrował z  ciężarną Małżonką tak daleko, aż do Betlejem? Wędrował nie po to, by wypełnić wymogi prawa rzymskiego – w końcu nie był nawet obywatelem rzymskim – wędrował do Betlejem, bo wiedział, tak jak wiedzieli to uczeni w Piśmie, że Mesjasz ma się narodzić nie gdzie indziej, ale właśnie w Betlejem. Na polach betlejemskich wypasał trzody swego ojca Jessego rudawy młodzieniec o imieniu Dawid. Tego pastucha, a nie żadnego innego spośród pozostałych siedmiu synów patriarchy, wybrał Bóg na władcę swojego ludu. I to na jego głowę wylał prorok Samuel oliwę, namaszczając go na przyszłego władcę Izraela. Józef, mąż Maryi, tak samo wybrany przez Opatrzność jak Ona do wielkiej misji, o tym wszystkim wiedział. I po to przybył do Betlejem, by jego Małżonka mogła urodzić Jezusa w Betlejem, w mieście Dawidowym. Nie z marszu, nie z zaskoczenia jakoby przedwczesnym porodem, lecz kiedy już zatrzymali się w mieście na dłużej, o czym wyraźnie mówi Łukasz Ewangelista: Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania (Łk 2,7).

Od IV w., w najbliższym sąsiedztwie Betlejem, miasta na obrzeżach Pustyni Judzkiej, osiedlali się mężowie pustyni, by móc ćwiczyć się w cnotach, żyć w doskonałości i pobożnie umrzeć w bliskości groty betlejemskiej. Jednym z nich był Hieronim, tłumacz Pisma Świętego z oryginalnych języków na łacinę. Były przy nim dwie pobożne niewiasty, zamożne rzymskie matrony, matka i córka, Paula i Eustochium. Były setki innych bezimiennych pustelników, którzy gnieździli się w grotach zajętych kiedyś przez pasterzy, przez tych nieokrzesanych prostaczków z okolicznych pastwisk, którym aniołowie w pierwszej kolejności oznajmili radosną nowinę o narodzinach Zbawiciela, właśnie im, ludziom otwartego serca, a nie uczonej elicie jerozolimskiej. Wszystkie te miejsca zostały naznaczone obecnością kaplic i kościołów. Jakże wzruszają ruiny po ogromnych ongiś monasterach, których ślady rozrzucone są we wszystkich zakątkach Pustyni Judzkiej. Oby podobny los nie spotkał w przyszłości chrześcijańskich kościołów w Betlejem, pozostawionych własnemu losowi z braku miejscowych chrześcijan.

 

Jan Gać/kw

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej