Zacznę nieco… komunijnie. Od co najmniej kilku lat na szczycie listy prezentów figurują laptop i komórka – ulubieńcy nowoczesnych rodziców. Nie chcę negować użyteczności obydwu tych przedmiotów, obawiam się jedynie, czy są to narzędzia niezbędne dla dziewięciolatka?
Niestety, co może i bardziej frustrujące – coraz wcześniej pozwalamy naszym dzieciom na zabawę elektronicznymi urządzeniami, nie zastanawiając się zupełnie nad tym, do czego taka fascynacja może prowadzić. Zaburzenia koncentracji czy relacji z rówieśnikami przegrywają z łatwym i pochłaniającym czas zajęciem dla dzieci. Ciągła codzienna gonitwa, brak wolnej chwili dla samych siebie sprawiają, że ulegamy pokusie wygodnego rozwiązania w postaci nowoczesnych technologii. Nie chcę też besztać, traktować z góry tych, którzy do takiej metody się uciekali, bo muszę przyznać szczerze, że i sama w tej materii nie pozostaję bez winy. Często jest to przecież najprostsze rozwiązanie. Wystarczy bowiem coś włączyć i dziecko „wyłączyć”.
Na burzliwe czasy
Żyjemy w świecie, w którym porozumiewamy się za pomocą mediów społecznościowych. Wirtualny sposób komunikowania się z drugim człowiekiem staje się często łatwiejszy niż szczera rozmowa, wymagająca czasu i zaangażowania. Jeżeli nam – dorosłym trudno jest nawiązać kontakt z innymi ludźmi, czy uda nam się nawiązać bliską relację z własnym dzieckiem? Czy nauczymy je zawierania znajomości, opartych na prawdzie i zrozumieniu? Czy nie prościej jest wprowadzić dziecko w świat wirtualnej rzeczywistości, gdzie nie będzie ono potrzebowało ani naszego czasu, ani zaangażowania?
Na tego typu wątpliwości jasno odpowiada papież Franciszek w Amoris Laetitia. Ojciec Święty przywołuje istotną dla zrozumienia chrześcijaństwa i rodziny cnotę – czułości. Cnotę, która „w czasach burzliwych i płytkich” (jak określa je papież) zmienia charakter międzyludzkich relacji. Rodzi intymność, miłość i zrozumienie. Papież w adhortacji podkreśla znaczenie czułości dla noworodków, choć potrzebujemy jej przecież wszyscy, te małe i dorosłe dzieci. Czułość wymaga od nas wytrwałości i poświęcenia. Polega na darze z samych siebie.
Tego typu postawa jest wyzwaniem dla współczesnego rodzica. Z jednej strony bowiem fetyszyzujemy potrzeby dzieci i jesteśmy nastawieni na ich indywidualny rozwój. Zapisujemy je na dodatkowe zajęcia, które rozwiną ich umiejętności. Z drugiej strony, wciąż brakuje nam czasu na spokojną, intymną rozmowę.
Miłe są takie chwile, kiedy można spokojnie porozmawiać z dzieckiem czy z naszym współmałżonkiem. Niestety wciąż jest ich za mało. Zapominamy o sobie nawzajem w naszej codzienności. Nie mamy chwili dla drugiego człowieka, nie jesteśmy w stanie uczynić czegoś dla niego, o ile to nie należy do naszych codziennych obowiązków.
A to właśnie ta chwila wyjęta spod jarzma codziennej krzątaniny i podarowana bliskiej nam osobie jest przejawem czułości wobec niej. Czułości, której nam brakuje, a z której nieobecnością powoli uczymy się żyć. Sami pozbawieni bliskości innych nie potrafimy również jej dawać czy się nią dzielić. Współcześnie obserwuje się też takie zjawisko jak pozorna obecność, ale pozbawiona czułości.
Obecni – nieobecni
Pamiętam przejmujący monodram Agnieszki Przepiórskiej do tekstu Piotra Rowickiego zatytułowany Tato nie wraca. Opowiadał on o wychowywaniu się córki bez ojca, jego braku w jej życiu. Bohaterka sztuki wspomnieniami wraca do chwil, kiedy zaczęła jeździć rowerem, kiedy stłukła kolano, czy kiedy jakiś „podpity typek” wciągnął ją w krzaki. Był to obraz pewnego pokolenia lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – dzieci wychowywanych bez ojców, zapracowanych i harujących na byt. W dzisiejszych czasach szczególnie piętnujemy nieobecność ojców w wychowywaniu dzieci (choć podobno przeciętnie spędzają oni wciąż średnio siedem minut dziennie ze swoimi pociechami). Ich brak powoduje nieobecności określonych wzorców i postaw. Czy jednak, spędzając w domu czas całą rodziną, rzeczywiście ze sobą jesteśmy? Obecni – nieobecni. Pogrążeni w indywidualnych troskach i zmartwieniach, pochłonięci własnymi zainteresowaniami, często jedynie istniejemy obok siebie, ale tak naprawdę – osobno.
W powieści Według Łotra Adama Snerga-Wiśniewskiego główny bohater odkrywa, że ludzie, którzy znajdują się obok niego, to manekiny. Wypowiadają one słowa pozbawione sensu, domy stanowią teatralne dekoracje, a jedzenie to jedynie plastikowe atrapy. Ta wizja świata – planu filmowego bliska jest naszej rzeczywistości, może dlatego bolesna i dokuczliwa. Bo choć może my, dzisiejsi, kukłami nie jesteśmy, często stajemy się obojętni wobec krzywdy nie tylko ludzi, którzy nas otaczają, ale i naszych najbliższych. Papież w adhortacji zwraca uwagę na jeszcze jeden problem, kult indywidualizmu. Rodzina w chrześcijańskim ujęciu jest niczym jeden organizm, którego wszystkie elementy pracują wspólnie. Nie można nie liczyć się z innymi, lekceważyć niektórych części tego organizmu. Wszystkie jego elementy są równie ważne.
Macierzyństwo i ojcostwo wydają mi się dziś sprawą trudną. Współcześnie zwykle godzimy życie rodzinne i zawodowe. Zależy nam na wymiernych sukcesach w obydwu tych sferach, zazwyczaj jednak sukcesy w jednej z nich, powodują porażki w tej drugiej. Miotamy się (szczególnie my, matki), by i wilk był syty, i owca cała. Niepowodzenia na obydwu frontach, mogą spowodować całkowitą kapitulację. Jak temu sprostać? Jak temu zaradzić? W rodzinie szukać pociechy i ukojenia, choć nie zawsze możemy się zgadzać z jej zamierzeniami.
Mój syn nie dostał w tym roku na I Komunię ani laptopa, ani też komórki. Obawiam się, czy z tego powodu nie zostanie napiętnowany przez kolegów, nie poczuje się wykluczony. Sama wychowawczyni na ostatnim zebraniu zaznaczała, że wie, że wszystkie dzieci mają komórki. (Widać syn z owym brakiem sprytnie się ukrywa). Jeszcze nie tak dawno radziliśmy sobie bez telefonów komórkowych. Wracaliśmy sami do domu, wychodziliśmy z przyjaciółmi, żeby nadrobić opuszczone lekcje trzeba było odwiedzić koleżankę, spotkać się, porozmawiać. Pamiętam nawet zamawiane podczas wakacji na poczcie (więc wcale nie codzienne) rozmowy telefoniczne z mamą. Na te rozmowy się czekało, słowa się ważyło. Nie lekceważyło się tego kontaktu. Dziś z Facebooka dowiadujemy się, co kto jadł na śniadanie i jakie szpilki ubrał do zielonej sukienki w kwiaty. Czy możemy cieszyć się z takich wiadomości? Czy są nam w ogóle potrzebne?
Nie zależy mi wcale, żebyśmy zrezygnowali z internetu czy komórek, porzucili najnowsze technologie i zaczęli pisać do siebie listy. Wiem, że tak już nie będzie.
Jednak trochę mi przykro, że moje córki pewnie już nie napiszą do żadnej ze swoich koleżanek listu z wakacji, nie poznają, czym jest otwieranie z radością skrzynki pełnej kolorowych pocztówek, nie będą tęsknić do spotkania z koleżankami, bo pewnie wcześniej omówią już wszystko na czacie.
W internecie – jesteśmy tacy, jacy chcemy być, jakich siebie wymarzyliśmy, a nie autentyczni. Będąc sztucznymi, nie zareagujemy czułością na troski naszych bliskich. No bo jak? A przecież złoża czułości tkwią w każdym z nas. Musimy je tylko wydobyć.
Monika Pilch
/wj