Sudan Południowy i Demokratyczna Republika Konga to państwa, które zgodnie z wezwaniem Ojca Świętego zostały objęte troską Kościoła w ramach specjalnego Dnia Modlitwy i Postu w Intencji Pokoju. Gotowość ustanowienia w piątek pierwszego tygodnia Wielkiego Postu wspomnianego dnia modlitwy papież Franciszek wyraził na początku lutego podczas niedzielnej modlitwy Anioł Pański, a na prośbę Ojca Świętego odpowiedzieli także przedstawiciele innych religii.
Nie jest to zupełnie nowa w taki sposób wyrażona intencja papieża Franciszka. Pod koniec listopada ubiegłego roku po raz pierwszy Ojciec Święty powierzył podczas czuwania modlitewnego w Watykanie łącznie oba wspomniane państwa, umęczone trwającą wiele lat wyniszczającą wojną i etnicznymi konfliktami. Podczas listopadowego czuwania w Bazylice Św. Piotra Ojciec Święty powiedział m.in.:
„Dziś wieczorem poprzez modlitwę chcemy rzucić ziarna pokoju w Sudanie Południowym i Demokratycznej Republice Konga, a także w każdym kraju zranionym przez wojnę. Już postanowiłem odwiedzić Sudan Południowy, ale nie było to możliwe. Wiemy jednak, że modlitwa jest ważniejsza, ponieważ może więcej: modlitwa działa mocą Boga, dla którego nie ma nic niemożliwego”.
Co wiemy o tych dwóch afrykańskich krajach i czemu akurat na przełomie roku 2017 i 2018 papież Franciszek koncentruje uwagę świata oraz zachęca do modlitwy i postu w intencji pokoju na tych dalekich obszarach? Sudan Południowy to najmłodsze państwo świata, powstałe w 2011 r. w wyniku odłączenia się od Sudanu. Zdominowany przez chrześcijan kraj powstał w wyniku procesu pokojowego kończącego trwającą od 1983 r. tzw. II wojnę sudańską. Nazywana najdłuższym afrykańskim konfliktem wojna, która swoje korzenie ma jeszcze wcześniej bo w latach 50. XX wieku, pochłonęła wg. różnych szacunków od 1,5 do 2 milionów ofiar cywilnych, a ponad 4 miliony zostało wypędzonych ze swoich domów.
Wydawało się, że mozolny proces pokojowy zakończony w 2005 r. podpisaniem porozumienia w Nairobi, który określał kilkuletni czas ustanowienia autonomii od sunnickiego Sudanu, przeprowadzenie referendum niepodległościowego oraz symetryczny podział dochodów z wydobycia ropy naftowej pozwoli na ustabilizowanie sytuacji na tym obszarze.
Niestety, ani porozumienie pokojowe, ani późniejsza proklamacja niepodległości nie wygasiły konfliktu, który ponownie przybrał na sile. Początkowy potencjał był imponujący. Państwo o bogatych złożach ropy i złota (w pierwszych latach niepodległości wydobywano 300 tys. baryłek ropy), wolne od zagranicznego zadłużenia z olbrzymimi potrzebami inwestycyjnymi i płynącą pomocą rozwojową. Z drugiej strony istnieje na tym obszarze ponad sto grup etnicznych, które, walcząc przez dziesiątki lat o niepodległość z despotycznym islamskim rządem w Chartumie, gotowe były wyrządzać sobie jednocześnie okrutne krzywdy.
Bolesnym faktem jest brutalność południowosudańskich żołnierzy, którzy stali się krwawymi odpowiednikami gotowego do mordowania współobywateli wojska z północy Sudanu, przeciwko któremu przed laty wystąpili zbrojnie. Dzisiaj liczba przesiedleńców szacowana jest na 2 mln, a w zagranicznych obozach (głownie ugandyjskich) przebywa już ponad 700 tys. południowosudańskich uchodźców. Pomocy żywnościowej potrzebują ponad cztery miliony cywilów, choć niektóre szacunki mówią, że niedożywienie dotyka 40% populacji tego 12 milionowego państwa. Paradoksem jest, że agendy ONZ latami przekazywały rządowi w Dżubie miliardy dolarów pomocy na walkę z głodem i brakiem żywności.
Konfrontacja nadziei i oczekiwań z pierwszej dekady XXI wieku z druzgocącymi faktami, których obrazem jest korupcja, głód, śmierć i wygnanie milionów obywateli skłania niektórych do śmiałych wniosków, że jedynym rozwiązaniem jest radykalna interwencja ONZ, która w oparciu o mandat i prawo międzynarodowe ustanowiłaby tymczasową administrację w państwie, którego rząd nie kontroluje terytorium, nie sprawuje efektywnej władzy i nie cieszy się uznaniem obywateli. Ci ostatni – umęczeni, coraz częściej zadają sobie pytania o sens uzyskania niepodległości w 2011 r.
Z kolei Demokratyczna Republika Konga to drugie co do wielkości państwo afrykańskie o przebogatych i cennych złożach mineralnych. Warte dziesiątki bilionów dolarów eksploatowane złoża kobaltu, miedzi, diamentów oraz mało znanego koltanu (niezbędnego w produkcji sprzętu elektronicznego – w szczególności smartfonów) sytuują DRK w czołówce światowej, jeśli chodzi o bogactwa naturalne. Tymczasem DRK od lat tkwi w krwawych konfliktach wewnętrznych i mimo formalnego zakończenia przed piętnastu laty wojny domowej, w którą z różną częstotliwością i intensywnością chętnie angażowały się zbrojnie także sąsiednie państwa i która pochłonęła ponad 5 mln ofiar, pogrąża się w coraz większej otchłani. Dziś łączną liczbę ofiar śmiertelnych wieloletnich wojen oraz wewnętrznej rebelii prowadzonej w ostatnich latach przez samozwańcze lokalne milicje pod hasłem „pochodu zemsty” szacuje się nawet na 8 mln osób. Jeszcze w połowie XX wieku kraj był drugim po RPA, jeśli chodzi o stopień uprzemysłowienia. W kolejnych dekadach następowała degradacja gospodarcza tego afrykańskiego państwa potęgowana wojną, głodem i ludobójstwem. Koszmarnym paradoksem jest, że ludność tego zasobnego kraju należy do najuboższych na świecie, a prawie 40% obywateli nie ma dostępu do elementarnej pomocy medycznej.
Przy wielu różnicach między Sudanem Południowym a Demokratyczną Republiką Konga, zaczynając od położenia, historii, różnic w zasobach, jakimś katastrofalnym przypieczętowaniem tragizmu losów obu państw jest spór historyków i analityków o to, która wojna: czy kongijska, czy sudańska jest największym i najkrwawszym konfliktem zbrojnym po II wojnie światowej… W jakimś stopniu media przyzwyczaiły nas do powielanych jednostronnych i uproszczonych obrazów z Afryki, jako kontynentu ubogiego, pustynnego, wyniszczonego suszą, głodem. Na tym tle paradoksalnie oba państwa mają wiele atrybutów, by w sposób stabilny się rozwijać. Bogactwo unikalnych złóż mogłoby stanowić podstawę gospodarczego rozwoju i zamożności obywateli. Tymczasem właśnie o nie toczy się wyniszczająca walka, której ofiarami są zwykli mieszkańcy, a beneficjentami miejscowi watażkowie, uzurpatorskie rządy i co niestety także należy odnotować – międzynarodowe koncerny gospodarcze.
Maciej Szepietowski
mak