Grzech nasz powszedni

2013/01/18

Co drugi wierzący Polak przystępuje do spowiedzi częściej niż raz w roku. Trzech na czterech z nas klęka przy kratkach konfesjonału tylko przed Wielkanocą.

Szkoda, że nie jest grzechem pić wodę. Tak świetnie by smakowała – mawiał Georg Christoph Lichtenberg, jeden z najwybitniejszych aforystów, profesor matematyki i nauk przyrodniczych w XVIII w.

Grzech jest najpowszechniejszym doświadczeniem ludzkości. Chociaż często mamy pokusę, by określać go tylko jako chwilę słabości, efekt nałogu, roztargnienia lub zewnętrznych okoliczności, grzech jest wpisany w ludzką naturę. Dla niewierzących jest sprzeniewierzeniem własnym zasadom lub wystąpieniem przeciw prawu ustanowionemu przez wspólnotę. Dla wierzących – odwróceniem się od miłości Boga.

Ja grzeszę, ty grzeszysz, my…

Według Wojciecha Pawlika, socjologa moralności z Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego, przeciętny Polak spowiada się najczęściej z kilku głównych grzechów. Ks. prof. Janusz Mariański z KUL dodaje, że zdecydowana większość polskich katolików zna Dekalog, ale jeśli chodzi o moc wiążącą poszczególnych przykazań, badani znacznie większą wagę przyznają przykazaniom „moralnym” (od czwartego wzwyż) niż „religijnym” (pierwszym trzem).

W ubiegłym roku ukazała się książka „Grzech. Studium z socjologii moralności”, która pokazuje rewolucyjną wręcz zmianę w sferze współczesnej świadomości społecznej: stopniowe wycofywanie się mentalności normatywnej ze świadomości zbiorowej. Prof. Wojciech Pawlik, opierając się na różnorodnych, wnikliwie analizowanych materiałach: dokumentach kościelnych (takich jak katechizmy), zapisach żywych materiałów (homiliach, stenogramach, dyskusjach nad ustawą antyaborcyjną), bogatych danych ankietowych oraz pogłębionych wywiadach, konstatuje, że „w kategoriach myślenia potocznego grzech jest coraz mniej obecny w życiu społecznym”. Choć Dekalog się nie zmienia, to jednak społeczna i religijna interpretacja grzechu wciąż podlega przemianom. Zwłaszcza gdy na socjologiczny warsztat weźmiemy okres kilku stuleci.

Nauczanie ostatnich papieży w znacznym stopniu przesunęło akcenty w dziedzinie moralnej oceny grzechu i jego konsekwencji. Zaledwie niewielka część tego nauczania była poświęcona eschatologicznej zasadzie sprawiedliwości. Większość miejsca zajęło wyjaśnianie innego przymiotu Boga: miłości i miłosierdzia. Bóg przestał być surowym sędzią, a religia – systemem zakazów i nakazów.

Bez winy, bez wstydu

Według socjologa moralności, procesy cywilizacyjne związane z kulturą postmodernizmu nadwerężyły jednak kondycję pojęć sumienia i w jeszcze większym stopniu – grzechu. Miejsce człowieka „bezgrzesznego” zajął człowiek „bez winy i wstydu, wychowany w kulturze permisywnej, nacechowanej aksjologicznym relatywizmem, tolerancją nawet dla daleko sięgających różnic, odmienności i różnorodności”. Człowiek współczesny nie widzi już siebie w roli syna marnotrawnego, który podeptał i zranił miłość ojcowską. W najlepszym wypadku rozumie grzech jako przejaw chorego poczucia winy, niesprawiedliwości społecznej albo niewłaściwych relacji interpersonalnych. Wprawdzie prof. Pawlik przyznaje, że przemiany te w mniejszym stopniu dotknęły Polskę niż na przykład zachód Europy, ale w świecie, w którym granice geograficzne i kulturowe są coraz mniej zauważalne, być może i to jest jedynie kwestią czasu.

– Jeżeli potraktujemy grzech jako zewnętrznego nieprzyjaciela, który człowieka kusi, zwycięża i niszczy, spowiedź będzie traktowana bardzo instrumentalnie. Problem wygląda zupełnie inaczej, jeżeli grzech widziany jest jako skłonność zakorzeniona w sercu i władzach człowieka, wówczas wyzwolenie z niego będzie nie tylko sposobem uwolnienia się od winy, ale koniecznością przemiany wewnętrznej człowieka – wyjaśnia o. Jerzy Kielech OSPPE na stronach Komisji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów Episkopatu Polski.

Póki co „wiarę w grzech” w Polsce deklaruje ponad 80 proc. społeczeństwa. Ale kiedy rok temu Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego ogłosił wyniki najszerzej zakrojonych badań religijności Polaków w dwunastu diecezjach, okazało się, że rozdźwięk między deklarowaną wiarą a przywiązaniem do poszczególnych jej prawd jest znacznie większy, niż życzyliby sobie tego biskupi i kapłani. Najbardziej ogólne wnioski – co do wiary i stopnia praktyk – w skali kraju są wciąż optymistyczne. Zachowuje się wysoki poziom praktyk religijnych, ale niezawsze towarzyszy mu przestrzeganie zasad etyki katolickiej.

Hulaj dusza, piekła nie ma?

Ks. prof. Janusz Mariański, który problematykę przemian moralności śledzi od lat, twierdzi, że aż 84,3 proc. respondentów przypisuje sakramentowi pokuty istotne znaczenie. Prof. Pawlik badając w Katedrze Socjologii Moralności i Aksjologii Ogólnej ten problem zauważył, że średni czas spowiedzi nie przekracza zwykle 3,3 minuty. Ile można w tym czasie opowiedzieć o swoim duchowym życiu, skoro spowiedź to także kilka stałych formuł i chwila na pouczenie penitenta?

W diecezji tarnowskiej przystępuje do sakramentu pokuty ok. 90 proc. wiernych, w poznańskiej czy gdańskiej ok. 70 proc., w warszawskiej 60 proc. Najgorzej pod tym względem jest w diecezji sandomierskiej, gdzie systematycznie spowiada się zaledwie ok. 35 proc. wierzących. Raport Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego zwraca jednak uwagę na inne groźne zjawisko. Jeśli chodzi o najbardziej podstawowe prawdy wiary, to religijność Polaków ma w tym zakresie dość selektywny charakter. W życie wieczne wierzy 71,2 proc. Polaków. Najważniejszą prawdę wiary katolickiej, czyli zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa podziela ok. 90 proc. polskich katolików. Ale Polacy coraz częściej eliminują możliwość wiecznego potępienia pod postacią piekła. W istnienie piekła wierzy zaledwie 45,2 proc. mieszkańców diecezji włocławskiej, 67,3 proc. mieszkańców diecezji warszawskiej.

Gloryfikacja zła

Na okładce ostatniego styczniowego wydania „Newsweeka” skupia się całe niezrozumienie kościelnej nauki o grzechu. Tytuł „Czy dziecko jest grzechem”, okraszony wzruszającym zdjęciem niemowlęcia, to zapowiedź głośnej dziś dyskusji na temat zapłodnienia in vitro. W tej dyspucie widoczny jest sposób, w jaki współczesny świat rozmiękcza istniejące normy moralności, tak jak zrobił to z antykoncepcją. Dzisiaj przeciętny katolik na Zachodzie w ogóle nie rozumie, gdzie jest jej istotne zło. Powoli sumienie Polaka upodabnia się w tym względzie do sumień zachodnich sąsiadów. Tak też będzie z zapłodnieniem pozaustrojowym, bo kościelna nauka o grzechu zabijania poczętych w ten sposób dzieci skutecznie zagłuszana jest przez medialną gloryfikację dobra, którym w tym przypadku jest (lub nie) radość rodzicielstwa dla bezdzietnych małżeństw.


„Wiarę w grzech” deklaruje ponad 80 proc. Polaków
Fot: Artur Stelmasiak

Jest i promyczek nadziei: Polacy coraz rzadziej przyzwalają na aborcję. Około 60 proc. uważa ją za niedopuszczalną. Najbardziej krytycznie do aborcji podchodzą mieszkańcy diecezji tarnowskiej (89,5 proc.) oraz łomżyńskiej (85,5 proc.), a najmniej krytycznie mieszkańcy diecezji włocławskiej (35,1 proc.) i katowickiej (44,7 proc.).

Grzech doświadczenia

Czy mamy do czynienia z kryzysem moralności? Jeśli z badań socjologicznych, przeprowadzonych w 12 diecezjach kraju, wynika, że ok. 50 proc. katolików polskich (a więc tylko części z nas) nie akceptuje nauki moralnej Kościoła katolickiego dotyczącej małżeństwa i rodziny, to co powiedzieć o polskim społeczeństwie jako całości?

– O kryzysie moralnym mówi się w Polsce od co najmniej 40 lat. Najczęściej odnosi się to do moralności małżeńsko-rodzinnej, a więc do etosu rodziny chrześcijańskiej. Oceniam, że w całym społeczeństwie jedna trzecia Polaków zgadza się z Kościołem w zasadniczych kwestiach moralnych – komentował dla KAI ks. prof. Janusz Mariański z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w trakcie promocji książki „Religia – Kościół – społeczeństwo”. Jego zdaniem moralność to „wąskie gardło” polskiego katolicyzmu. Podlega ona przemianom sekularyzacji i pluralizacji.

– Zamiast postępować moralnie, Polacy dyskutują o moralności – kwituje socjolog, dostrzegając w tym postawę schizofreniczną. Chociaż akurat ta postawa trafnie została zdiagnozowana już w Piśmie Świętym. Przypadek źdźbła w czyimś oku i belki we własnym lapidarnie, acz prawdziwie ujął też Ralph Waldo Emerson: „To, co u innych nazywamy grzechem, w naszym wykonaniu jest jedynie doświadczeniem życiowym”. To dlatego z taką łatwością przychodzi nam kombinowanie z unikaniem podatków (bo nie zapłacić, to jak zarobić), łamaniem przepisów drogowych (bo za kółkiem winni są zawsze „oni”), wynoszeniem z pracy artykułów biurowych (bo przecież za mało zarabiam) i jechaniem na gapę (bo zaoszczędzę na coś innego). Z trudem przychodzi nam robić rachunek sumienia z kradzieży oprogramowania (bo mnie nie stać), obgadywania znajomych (bo przecież nikt od tego nie umrze), okłamywania najbliższych (bo prawda nie jest taka piękna). Tylko w ten sposób nie krzywdzimy innych, nie czynimy szkody nawet Bogu, z którym zrywamy w ten sposób więź. Grzech obarcza przede wszystkim nas samych i nas samych krzywdzi, bo nie pozwala pójść krok dalej w byciu dobrym. Przykazania nie są po to, by chronić Boga przed nami, ale nas samych – przed nami samymi.

Cóż to jest prawda?

W 2006 r. OBOP przeprowadził badanie, z którego wynika, że jedynie co trzeci dorosły Polak (wśród których około 95 proc. określa się mianem katolików) uważa, że zasady moralne tej religii są najlepszą i wystarczającą moralnością. Co czwarty natomiast (26 proc.) stwierdza wprawdzie, że zasady katolicyzmu są słuszne, jednak określone sytuacje życiowe wymagają ich weryfikacji i uzupełnienia innymi normami. Ponad jedna trzecia badanych (36 proc.) przyznaje słuszność większości zasad, które proponuje religia katolicka, jednak nie ze wszystkimi się zgadza, a ponadto jest przekonana o ich niewystarczalności. Co dwudziesty respondent (5 proc.) stwierdza, że moralność katolicka jest mu obca, ale przyznaje rację niektórym zasadom w niej zawartym.

Poziom relatywizmu moralnego wśród Polaków jest stosunkowo wysoki, jednak w porównaniu z wynikami badania zrealizowanego przez OBOP w 2000 roku wydaje się, że zasady moralne proponowane przez katolicyzm zyskały na znaczeniu. O 9 punktów procentowych (z 22 proc. do 31 proc.) przybyło tych, którzy moralność katolicką uważają za absolutną i wystarczającą, natomiast o 8 punktów (z 44 do 36 proc.) ubyło osób kontestujących słuszność niektórych zasad tej religii oraz ich wystarczalność w codziennym życiu. Trudno jednak stwierdzić, w jakim stopniu w związku z pielgrzymką papieża i jego słowami, zmiany te mają charakter kontekstowy i są krótkotrwałe, a w jakim stanowią wyraz powrotu do katolickiego ideału moralności.

Bezwarunkowa akceptacja wszystkich zasad moralności katolickiej jest stosunkowo wyższa wśród kobiet niż wśród mężczyzn. Wyraźnie dominuje ponadto wśród najstarszych respondentów (mających 65 lat i więcej), a także mieszkańców wsi (zwłaszcza rolników) oraz w grupie osób z podstawowym wykształceniem i najgorzej oceniających własny status materialny.

Nadużycia spowiedzi

Oscar Wilde mawiał, że różnica między grzesznikiem a świętym polega na tym, że święty ma zwykle ciekawą przeszłość – grzesznik zaś przyszłość.

Czy na pewno? Dla przeciętnego Polaka, przyzwyczajonego do widoku kolejki do konfesjonału, nie tylko w pierwszy piątek miesiąca i największe święta, problemy katolików na Zachodzie wydają się… egzotyczne.

Zdaniem jezuity, ks. Dariusza Kowalczyka, duchowni na Zachodzie ulegli różnym postępowym teoriom, ale także zwyczajnemu lenistwu, bo spowiadanie jest bardzo ciężką pracą, wymagającą dużego skupienia, kompetencji i wiary. Gdy zatem katolicy skarżyli się na niemożność spotkania księdza w konfesjonale, z pomocą przyszedł im Jan Paweł II, z listem apostolskim „Misericordia Dei”, który w istocie jest papieskim rozporządzeniem, przypominającym w stanowczych słowach i ze szczegółami, jak należy w Kościele katolickim sprawować sakrament pokuty i pojednania. Ojciec Święty podkreśla, że „indywidualna i integralna spowiedź oraz rozgrzeszenie stanowią jedyny zwyczajny sposób, dzięki któremu wierny, świadomy grzechu ciężkiego, dostępuje pojednania z Bogiem i Kościołem”.

Szkoła dla spowiedników

Patron spowiedników, święty Leopold Mandić, kanonizowany 16 października 1983 roku (tuż po ogłoszeniu Adhortacji apostolskiej „Reconciliatio et Poenitentia” – dokumentu poświęconego pokucie i pojednaniu), tylko kilka razy odmówił rozgrzeszenia, mimo że spowiadał przez 33 lata, 8–9 godzin dziennie. Choć w jego czasach w podręcznikach do teologii moralnej wręcz zachęcano spowiedników, by w niektórych wypadkach nie rozgrzeszać penitenta i w ten sposób pobudzać go do gorliwości. Dlatego trudno się dziwić, że ojca Leopolda wielokrotne oskarżano o laksyzm (czyli zbyt pochopne udzielanie absolucji). Ale ostatecznie w trakcie procesu kanonizacyjnego wykazano, że ta praktyka świętego kapucyna wynikała raczej z jego niezwykłej zdolności wzbudzania u penitentów żalu za grzechy. A właśnie skrucha penitenta stanowi podstawę do rozgrzeszenia i pierwszy stopień do poprawy życia.

Współbracia św. Leopolda założyli w 2003 r. pierwszą w Polsce Szkołę dla Spowiedników. Kurs trwa dwa lata, a na kursie odbywają się zajęcia z antropologii kulturowej, psychologii, teologii moralnej. Jest też zawsze czas na to, aby popatrzeć na sylwetkę któregoś z wybitnych spowiedników: Leopolda Mandicia, Honorata Koźmińskiego, Ojca Pio, proboszcza z Ars – Jana Vianney’a…

Być może klęcznik z kapłanem po drugiej strony kratki jest dziś miejscem ocalenia dla nas wszystkich i całego świata. Nasze duchowe być albo nie być zależy bowiem od wewnętrznego nawrócenia. A ono dokonuje się właśnie w konfesjonale. Innej drogi nie ma.

Tomasz Gołąb

Artykuł ukazał się w numerze 02/2008.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej