Nieuporządkowane pragnienia

2018/02/19
kwasnicka-marta-fot.jpg

Przeczytaj opowiadanie napisane specjalnie dla “Civitas Christiana” przez wielokrotnie nagradzaną pisarkę młodego pokolenia, Martę Kwaśnicką.

Pewnego wieczora do starca mieszkającego na pustyni w Sketis przyszedł jego uczeń – młodzieniaszek, chudy jak niedokarmione szczenię, nad górną wargą dopiero zaczynał mu się sypać pierwszy zarost. Widać było, że ostatnie dni były dla chłopca ciężkie. Najprawdopodobniej nie sypiał, miał zapadnięte, podkrążone oczy, był blady, jakby lekko przezroczysty. Mimo to, stając przed swoim mistrzem, trzymał się prosto jak żołnierz, który wypręża się podczas przeglądu. Gdyby nie jego wysoko podniesiona głowa, można by stwierdzić nie tylko, że znajdował się na granicy wytrzymałości – co akurat było jasne na pierwszy rzut oka – ale i to, że już przegrał, że coś w nim pękło i lada moment miał zemdleć, skonać lub w jakikolwiek sposób poddać się temu, co go atakowało. Jednak nie, nie mógł jeszcze przegrać, bo ciągle stał prosto.

– Jeśli chcesz, pomodlę się za ciebie, synu, żeby dobry Bóg oddalił od ciebie tę walkę – powiedział mistrz.

Starzec nie chciał być niedelikatny, choć doskonale wiedział, co się dzieje: młodzieńca dręczyły demony. Miało to oczywiście miejsce w życiu każdego człowieka, ale w tym przypadku było bardziej intensywne niż zwykle, ponieważ dotyczyło mnicha, osoby, która wybrała wyjątkowo trudną ścieżkę. Na pustyni wszystko było bardziej wyraziste, jakby powiększone; pokusy, które dla mieszkańca miasta byłyby prawie niezauważalne, tutaj stawały się nie do zniesienia. Namiętności były jak huragan, głód jak klęska suszy, zmęczenie jak zaraza, a rozproszenia jak lotne piaski. Myśli, które uciekały podczas modlitwy, tutaj zdawały się brzmieć donośnie, jakby jakiś chór wykrzykiwał każde niewłaściwe słowo, jakie przemknęło mnichowi przez głowę. Na pustyni żyło się niby w odosobnieniu, ale tylko po to, żeby pojąć, że na ziemi tak naprawdę nigdy nie było się samotnym. Zawsze ktoś przy tobie czuwał, albo anioł, albo diabeł, i można było stwierdzić z całą pewnością, że właśnie diabeł bywał tu najczęściej. Było tak wszędzie, w życiu każdego człowieka, ale tu trzeba było wyjątkowo pilnować swoich pragnień, inaczej nawet najbardziej niewinne wzbierały ponad miarę i trudno było nad nimi zapanować.

Ucznia rzeczywiście od dłuższego czasu trapiły wszelkiego rodzaju rozproszenia i pokusy. Czasem podczas niektórych nocy starcowi wydawało się, że słyszy, jak zło materializowało się w celi ucznia i atakowało go, lżąc i może bijąc, innym zaś razem przemawiało do niego łagodnie, aby potem uderzyć ponownie ze zdwojoną siłą. Młodzieniec jednak nie poddawał się. Wiedział, że duchowe słabości, takie czy inne, będą mu się zdarzały zawsze, bo są nieuniknione jak głód i senność; że wynikają z przyrodzonej słabości człowieka. Pogodził się z tym, że nadszedł dla niego czas próby. Modlił się zatem więcej niż inni, pościł i umartwiał się. Zgłaszał się na ochotnika do dodatkowych prac. Pomagał garncarzom. Nosił wodę przez pustynię – a do najbliższego źródła szło się godzinami, bo przy pustelni nie było żadnej porządnej studni. Mówiąc krótko, chłopiec nie oszczędzał się. Próbował zamęczyć trapiące go demony, wypędzić je rutyną. Dlatego właśnie był chudy i miał podkrążone oczy. Miał prawo być wycieńczony.

Prawda jest jednak taka, że już wiele razy upadał na duchu i miał ochotę uciec z pustelni, aby urządzić się gdzieś w bardziej wygodny sposób. Miał nadzieję, że dzięki temu demony odstąpiłyby od niego na dobre. Zawsze jednak udawało mu się wytrwać i odeprzeć kolejny atak pokus, a potem jeszcze kolejny, choć z każdym następnym był bardziej osłabiony. W zasadzie przestał już liczyć dni swoich zgryzot. Po prostu zmagał się z wątpliwościami, bał się, ale walczył – coraz bardziej bezwiednie. Wykonywał rutynowe czynności, jakby jego ciało, nauczone siłą woli i ciągłą ascezą, umiało już opierać się samo. Chłopiec zdążył pojąć, że walka, jaką prowadził, tylko częściowo była walką z niewidocznym przeciwnikiem. Przeciwnik ten był przy nim, owszem, i oblegał go nieustannie, ale on zmagał się przede wszystkim z samym sobą. Dopóki się nie rozczulał nad swoją niedolą, nie unosił się miłością własną, stanowił twierdzę nie do zdobycia. Dlatego ciągle stał prosto.

– Widzę, ojcze, że chociaż trudzę się, to jednak odczuwam dobry owoc mojego postępowania – powiedział spokojnie do starca. – Z powodu tego prześladowania więcej poszczę, a nadto więcej wytrzymuję podczas czuwań i modlitw. Jednak przyszedłem błagać cię, abyś wyprosił dla mnie miłosierdzie u Pana, aby dał mi moc, dzięki której będę mógł to znosić i sprawiedliwie walczyć.

„Co za odpowiedź”, zdumiał się w duchu starzec. On sam, kiedy prawie pół wieku wcześniej przeżywał coś podobnego, błagał swojego mistrza, aby ten wymodlił dla niego kres cierpień. Nie wstydził się tego: rzeczą demonów jest atakować, a rzeczą ludzką – okazywać słabość. Każdy miał prawo się ugiąć. Jego mistrz wysłał go wówczas w góry, gdzie w jaskiniach mnisi chowali swoich zmarłych. Kazał mu lżyć nieboszczyków i w każdy możliwy sposób zakłócać ich spokój, a potem z kolei schlebiać ich próżności. Mnich, który dziś sam był starcem, zrobił wtedy wszystko, co kazał mu jego mistrz, a potem wrócił do pustelni. Nauczyciel spytał go, co odpowiedzieli zmarli. „Nic”, odrzekł. „Widzisz, tak ich dręczyłeś – wyjaśnił mu jego nauczyciel – a oni na to nie odpowiedzieli ani słowa. Rób to samo. Jeśli chcesz być zbawiony, stań się martwy i nie przejmuj się krzywdami ani pochwałami”. Świat wdziera się do naszego wnętrza na setki sposobów, a diabeł próbuje zakłócić nasz spokój, to męcząc nas, to karmiąc próżność.

Mając to w pamięci – i znając losy innych młodzieńców, którzy podczas pierwszych lat na pustyni ulegali pokusom i odchodzili – mistrz przyzwyczaił się, że młodym trzeba opowiadać podobne historie, że trzeba ich umacniać i rozgrzeszać, ponieważ nadmiar surowości mógłby złamać ich już na początku drogi. Mnichów w Sketis i tak było już coraz mniej, nie należało zatem zrażać tych, którzy pozostali. Tymczasem ten chłopiec, taki wątły, zawstydzał go swoją gorliwością. Niezachęcany robił wszystko, co powinien. Z rzadka oczywiście, ale zdarzali się i tacy: wysuszeni przez nerwy, niemal wycieńczeni, a jednak dziwnie pokorni, trzymający się prawości tak kurczowo jak ci, którzy zawisną na krawędzi przepaści, chwyciwszy się przypadkowego wyłomu skały.

Starzec był zbyt mądry, aby przypuszczać, że diabeł kiedykolwiek odstąpi od któregokolwiek z nich. Wiedział, że do ostatniego dnia ich życia szatan będzie przypuszczał ataki na ich dusze. Prawda jednak była taka, że kuszeń o podobnej intensywności jak jego uczeń mistrz od lat już nie doświadczał – więc nawet poczuł ukłucie w sercu i była to zazdrość, jaką starcy zawsze czują wobec młodości, nawet świątobliwi starcy, i nawet wtedy, kiedy młodość wcale nie jest łatwa. Pokusy, które nękały nauczyciela, były innego rodzaju. Rozpraszał się podczas modlitw. Coraz częściej jakieś niezbyt wyraźne, ale niepokojące wspomnienia nachodziły go, kiedy recytował psalmy. Do tego zdarzało mu się lenistwo i poszukiwanie wygód (na przykład łapał się na tym, że lubił przesiadywać bez powodu w wieczornym słońcu), bywał też zarozumiały – ale na przykład duch nieczystości, który z pewnością męczył tego młodzieniaszka, do mistrza nie zaglądał już dawno. Nie, uśmiechnął się w duchu starzec, takiego gościa nie miałem już od co najmniej dwudziestu lat.

A przecież kiedyś nieuporządkowane pragnienia przychodziły i do mnie, ogarniały jak pustynny wicher i paliły na popiół. W nocy przez moje sny przewijał się korowód ciał rzeczywiście widzianych i takich, które z powodu swojego pragnienia byłem zmuszony sobie wyobrażać. Za dnia zdawało mi się, że widzę rzeczy, jakich nie powinienem był oglądać; wydawało mi się, że odwiedzają mnie ci wyśnieni ludzie, że przychodzą od strony Aleksandrii – i prawie wyrywałem się do nich z mojej pustelni, aby po kilku chwilach zorientować się, że w rzeczywistości nie istnieją.

Teraz jednak od dawna niczyje ciało nie dręczyło mnie ani w snach, ani na jawie. Coś już chyba we mnie obumarło, westchnął. Teraz wymęczone ciało, znużone ascezą, marzyło raczej o miękkim posłaniu, odpoczynku, o lepszym jedzeniu; w południe szukało chłodu, w nocy – ciepła. Starcze pokusy nie były ostre; te, które obudziły się w mistrzu po przekroczeniu pewnej granicy wieku, przypominały raczej instynkt szczura. Chodziło o to, żeby być sytym, mieć spokój i nareszcie doczekać się chociaż odrobiny zasłużonego poważania.

Ten chłopiec jednak był ciągle świeży i żywy, może nawet zbyt żywy, jak na otoczenie, w którym się znalazł – pomyślał starzec. – Pustynia jeszcze go nie przemieniła na swoje podobieństwo, więc wszystko ciągle go drażniło i parzyło. Był jak młodziankowie w piecu ognistym, jak Szadrak, Meszak i Abed-Nego: płonął, ale nie spalał się, ponieważ sam Bóg wspomagał go w walce.

Jeśli jeszcze nie upadłem, to tylko z przyzwyczajenia – stwierdził tymczasem w duchu młodzieniec. – Wiem, którędy biegnie ścieżka, jaką można się do mnie wedrzeć. Wiem, że istnieje. Strzegę jej, ale jestem zbyt słaby, aby wszystkiego upilnować. Jeśli zatem wytrwałem, to dlatego, że Bóg przez cały czas jest ze mną. Całkowicie zależę od Boskiego miłosierdzia. To najcenniejsza nauka, jaką tu zdobyłem.

– Pomódl się za mnie, ojcze – powtórzył na głos.

– Oto już wiem, synu, że uczciwie rozumiesz tę walkę duchową, która dzięki cierpliwości przynosi pożytek duszy – odpowiedział starzec. – Tak bowiem mówi święty Apostoł: W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Takie jest nasze zadanie i pychą byłoby chcieć od życia czegokolwiek więcej.

Mistrz pobłogosławił chłopca i obiecał, że jeszcze gorliwiej wesprze go swoją modlitwą, więc uczeń odszedł do swojej celi po rozpalonym piasku. Starzec zamyślony odprowadzał wzrokiem jego wyprostowaną sylwetkę; w zadziwieniu patrzył, jak młodzieniec bez wahania idzie do swoich zajęć i do swoich pokus, do najzwyklejszego życia, które polega na pragnieniu i umieraniu, zawsze w wielkiej samotności.

Marta Kwaśnicka

mak

Marta Kowalczyk

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#Marta Kwaśnicka #slider
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej