Już każde z ziemskich pożegnań niesie z sobą nostalgię, tęsknotę i niepewność. Każde bowiem oznacza jakąś niewiadomą. Niewątpliwie jednak stawanie wobec ostatniego na tej ziemi pożegnania, zwłaszcza bliskich, przyjaciół, ludzi, którzy odgrywają ważną rolę w naszym życiu, jest związane z bólem, lękiem, wyciska łzy, każe stawiać najtrudniejsze, bo nieznajdujące łatwych odpowiedzi pytania. Ta perspektywa stawia nas wobec pytań o własny los, a zatem i o własną śmierć, a zwłaszcza o jej sens. Człowiek bowiem cierpi, gdy nie znajduje sensu.
Śmierć to jedyne ustalone, a zarazem nieuniknione, wydarzenie w życiu człowieka. Jeśli próbuje się o nim zapomnieć i ukryć przed samym sobą jego nieuchronność, żyje się w sposób nieautentyczny, banalny i niemądry. Prawdziwy humanizm i świadomość śmierci to wzajemnie zależne od siebie zmienne. Uznanie bowiem realności nadchodzącej śmierci uzdalnia do autentycznego życia. Z eksperymentalnych badań psychologicznych wynika, iż myślenie o śmierci przyczynia się do lepszego nabywania umiejętności i zdobywania wiedzy, pomocnych w przedłużeniu żywotności. Interesującym owocem badań nad refleksją eschatologiczną jest spostrzeżenie, że poprawia ona pamięć i koncentrację na teraźniejszości.
Niewątpliwie jednak śmierć w najgłębszej swojej istocie pozostaje dla nas nieprzeniknioną do końca tajemnicą, do której trzeba nam próbować się przybliżyć ze świadomością, że na tej ziemi całkowitego jej sensu odkryć się nie da. Odejście z tego świata zwykle napawa nas przerażeniem. Choć wierzymy w życie pozagrobowe, dla nas jest to świat nieznany, tajemny. Głównym powodem naszych przeżyć, naszej obawy jest – z jednej strony żal naszego doczesnego życia, świata, w którym istnieliśmy nieraz wiele lat, a z drugiej – wielka niewiadoma, co z nami będzie po drugiej stronie życia. Jednak śmierć przychodzi jak nieproszony gość, obojętnie w stosunku do stanu naszej gotowości.
Pomimo dużej przestrzeni misterium, jakie wiąże się z rozważaniem o śmierci, jest jednak coś, co o śmierci wiemy. Po pierwsze – jest ona zjawiskiem wielowymiarowym. My doświadczamy umierania, biologicznego obumierania, mówimy, że człowiek wyzionął ducha, oddał ducha, ale biologicznie organizm jeszcze żyje, czyli obumiera stopniowo. Dawna liturgia obrzędu namaszczenia chorych pozwalała namaszczać do ośmiu godzin w zależności od rodzaju śmierci: naturalnej lub nagłej, w przeświadczeniu, że ta jedność psychofizyczna istnieje. Choć wydawać by się mogło, że człowiek ten przeszedł już na drugą stronę, jednak nie wiemy, kiedy rzeczywiście dusza opuszcza ciało. Dlatego, wydawałoby się, martwy człowiek może jeszcze słyszeć słowa kapłana, a nawet żałować za grzechy. Ze śmiercią wiąże się duży ładunek lęku. Wielu współczesnych teologów uważa nawet, że to nie sama śmierć jest skutkiem grzechu człowieka, lecz jej tragizm.
Boimy się śmierci, boimy się cierpienia, samotności. Pamiętać jednak należy, że strach jest jednym ze skutków grzechu. Pierwsi ludzie nie bali się Boga, nie obawiali się niczego, do chwili, kiedy wystąpili przeciwko Bogu. Przyjrzyjmy się nauce Starego Testamentu: nie ma tam mowy o śmierci biologicznej, cielesnej. Przedstawiona jest za to teologia śmierci. Śmierć jest po prostu odejściem od Boga, utratą życia Bożego. Pismo Święte nie zajmuje się fenomenologią czy filozofią śmierci; stwierdza tylko fakt – człowiek jest umarły, martwy, jeżeli nie żyje życiem Bożym. Już tam pojawia się wiara w życie wieczne. Matka Machabejczyków mobilizuje ich do śmierci męczeńskiej, podkreślając, że nic złego ich nie spotka, bo są w ręku Boga. Są sprawiedliwi, żyli uczciwie i jeśli umrą za swą wiarę, to nie czeka ich nic złego – po prostu przejdą do wieczności. My jednak, zanurzeni w codzienności, pochłonięci materialnymi troskami, zauroczeni tym, czego można dotknąć, odsuwamy wszystko, co wiąże się z wiecznością, gdzieś daleko od siebie, usprawiedliwiamy się zaniesieniem raz do roku lampek na gro
Śmierć jest rzeczywistością trudną. Myślę, że wyrażę to, co chyba każdy z nas czuje. Na co dzień trudno jest mówić o śmierci, trudno o niej myśleć. Oddalamy myśli o śmierci, aczkolwiek wiemy, że ona jest jakimś spotkaniem z niewiadomą. Dla osoby wierzącej jest to możliwość – jeszcze głębsza szansa – spotkania się z Bogiem. Z doczesnego punktu widzenia odbieramy śmierć jako gwałt zadany życiu. Odbieramy ją jako kres naszych możliwości, kres tworzenia, kres naszej wolności, jako pewien koniec naszego rozwoju. Ale śmierć stanowi jakieś wyzwanie. To znaczy, że jeśli podejmuję pewne obowiązki, zadania, jeśli próbuję robić coś ze swoim życiem, to zawsze w perspektywie umierania lub śmierci, która będzie stanowiła formę rozliczenia się z tego, co zrobiłem. Tak już jest, że czasu ubywa, a nie przybywa. Chodzi o to, by ten czas dobrze wykorzystać, ponieważ po raz drugi nie będzie nam dany. Bo śmierć jest także końcem czasu. Śmierć jest zatem również punktem odniesienia, perspektywą, w której podejmujemy różne zadania i próbujemy to życie przeżyć dobrze, na ile to jest możliwe, na ile jesteśmy mocni w tworzeniu, czynieniu dobra.
To właśnie dlatego w refleksji o śmierci znajdujemy tyle miejsca dla rozważań teologicznych.
Lęk przed śmiercią jest zjawiskiem naturalnym, także w świetle wiary. Umierający na krzyżu Chrystus pyta: Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił? Słowa te świadczą przede wszystkim o poczuciu osamotnienia człowieka umierającego. Nikt z żyjących nie jest w stanie zrozumieć konającej osoby, dopóki sam nie stanie w obliczu własnej śmierci. Jednak jak naucza Pismo Święte, po chwili tragicznego rozdzielenia z życiem doczesnym następuje przejście do życia wiecznego, a to dzięki zmartwychwstaniu Jezusa. Syn Boży umierał jak człowiek, ale ostatecznie śmierć przezwyciężył, ponownie otwierając bramy nieba. Pokonanie śmierci jest strąceniem z piedestału mocy zła i grzechu. Śmierć, jakiej doznawał człowiek, to kara za nieposłuszeństwo pierwszych ludzi. Nie oznacza to jednak, że Bóg obiecał Adamowi i Ewie wieczne życie ziemskie, ale życie pozbawione strachu przed jego utratą. Zerwanie owocu z drzewa poznania dobra i zła przysporzyło człowiekowi wielu cierpień. Nadejście Chrystusa przywróciło człowiekowi wiarę w zbawienie. Chociaż wciąż doznajemy bólu i strachu przed przemijaniem, możemy żywić nadzieję, że w końcu nadejdzie dla nas chwila wybawienia. Przed zbawczą śmiercią Jezusa na krzyżu takiej nadziei nie było.
Dlatego właśnie właściwą dla chrześcijanina perspektywą, w której można i trzeba nam mówić i myśleć o śmierci, jest perspektywa nadziei opartej na miłości. Tylko bowiem miłość jest mocniejsza niż śmierć. Zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią jest tego niemal namacalnym dowodem. Właśnie to jest rys charakterystyczny i zasadniczy współczesnych teologicznych ujęć rzeczywistości śmierci.
Żyjący w pierwszej połowie XX w. L. Boros, wybitny szwajcarski teolog pochodzenia węgierskiego, na bazie eschatologii egzystencjalnej i posługując się metodą fenomenologiczną, określa śmierć jako moment ostatecznej decyzji człowieka. W śmierci, rozumianej jako bezgraniczne otwarcie ludzkiego istnienia na nieskończone „Ty” osobowego Boga, staje człowiek przed możliwością wyboru Boga lub odrzucenia Go. Na mocy decyzji podjętej w sposób świadomy i wolny dostępuje on pełnego udziału w miłości Chrystusa, która staje się dla niego „wiecznym światłem i ostatecznym spełnieniem w bezgranicznym szczęściu, wieczną akceptacją bliskości Pana”. Albo też przez świadome i skierowane przeciwko „objawiającemu się w miłości Chrystusowi »nie« człowiek pogrąża się w bezgranicznym osamotnieniu”. To, co rozstrzyga się w śmierci, „pozostaje na wieki, ponieważ człowiek całą swoją istotę składa na szali tej decyzji, całą swoją istotą w pełni staje się decyzją”. A zatem śmierć staje się w ten sposób najważniejszą chwilą życia. Śmierć zatem jest ostatecznym samookreśleniem i ostateczną dyspozycyjnością człowieka. Owa dyspozycyjność w śmierci jest wewnętrznym momentem w jednym akcie wolności, który spełnia się w śmierci i przez który człowiek rozporządza sobą w obliczu Boga.
Perspektywa nadziei pozwala nam zatem widzieć życie szerzej niż tylko w jego ziemskim, dotykalnym wymiarze. Umożliwia także przekroczenie lęku czy trwogi śmierci, nawet wtedy, gdy da się je uznać za zupełnie ludzkie doświadczenia. Człowiek wierzący zyskuje dzięki swojej wierze niesamowite źródło nadziei, która przecież nie jest tylko narzędziem pocieszenia lub łatwego uspokojenia, a nawet pewnej ucieczki od tego, co trudne. Wierzymy bowiem w Tego, który zwyciężył śmierć, a na życie rzucił zupełnie nowe i niegasnące światło dzięki swojemu zmartwychwstaniu. To dlatego w zadumie nad śmiercią możemy być przekonani, że nie jest ona w żadnej mierze osuwaniem się w nicość, ale bramą do odnalezienia najpełniejszego, bo wiecznego sensu naszego istnienia. Paradoksalnie można zatem powiedzieć: śmierć jest znakiem życia i to życia biegnącego ku ostatecznemu spełnieniu.
Ks. prof. Stanisław Skobel
pgw