Społeczna aktywność katolików

2014/01/24

Niedawno, we wrześniu ubiegłego roku, papież orzekł, że „dobry katolik miesza się do polityki”. Nie jest to nic nowego w nauczaniu Kościoła o zaangażowaniu wiernych świeckich w życie społeczeństwa. Jednak prostolinijna forma, jaką przyjął Franciszek, spowodowała szeroki oddźwięk w mediach. Trzeba najpierw zrozumieć, o jakiej „polityce” mówił papież.

Gdyby nawet nie określił jej wprost, śmiało moglibyśmy założyć, że nie chodziło mu o Weberowskie „dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy”. Papież zaznaczył, że miał na myśli „politykę z nauczania społecznego Kościoła”: „jedną z najwznioślejszych form miłości, służącą dobru wspólnemu”. Będę Państwa zachęcał, by swe wysiłki ulokować w drugim rodzaju polityki.

Opierając się na słowach papieża, nie sposób – zanim przejdziemy do analizowania działalności politycznej – pominąć aspektu modlitewnego. Franciszek na koniec swego wystąpienia dodał, że najlepszym, co możemy zaoferować rządzącym, jest modlitwa. Skłania nas to do krótkiej refleksji i swoistego rachunku sumienia. Czy modlimy się za ojczyznę? Jeżeli nie, to dlaczego? Zachęcam, by raz jeszcze przeczytać artykuł o rewolucji różańcowej, z 5 numeru „Civitas Christiana”. Czy takie cuda są możliwe tylko na dalekich Filipinach, czy także tutaj, w Polsce? Czy to w ramach Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę, czy słowami Litanii do świętych polskich – módlmy się! Poza pomocą Bożą, jaką niesie modlitwa, jej „efektem ubocznym” jest kształtowanie gotowości do służby. Zacznijmy od tej „małej” rzeczy.

Wracając do głównego tematu, zauważmy, że papież podkreślił także, iż nie można rezygnować z uczestnictwa w życiu publicznym i pozostawiać rządzących samym sobie. Nie ulegajmy przeświadczeniu, że idąc do wyborów, spełniamy cały swój obywatelski obowiązek. Popularne slogany nawołujące do głosowania często brzmią właśnie tak, jakby to był szczyt naszych działań. Nie ulegajmy ułudzie: „skoro zaczęli rządzić, niech rządzą”. Trzeba nam dać z siebie znacznie więcej.

Jak realizować powołanie do służby publicznej? Istnieją dwie drogi: działalność partyjna oraz pozapartyjna. O patologiach toczących życie partyjne można by napisać osobną publikację i nie chcę poświęcać im wiele czasu, gdyż są to zjawiska co najmniej niesmaczne. Pragnę tylko przestrzec przed dwoma niebezpieczeństwami.

Spoglądając przez pryzmat interesu partii, bardzo trudno porzucić perspektywę „do najbliższych wyborów”. Starające się zachować neutralność stowarzyszenia, gdy tylko zyskują na znaczeniu, stają się celem „pielgrzymek” aktywnych polityków, zwłaszcza gdy zbliżają się wybory. Powinniśmy zachować dystans do składanych wówczas obietnic (nota bene sceptycyzm taki warto przyjąć także na potrzebę prywatnego osądu politycznego, ustrzeżemy się wtedy wielu rozczarowań). Nie partie powinny wymuszać na środowiskach katolickich poparcie dla swojego programu. To ich programy mają być kształtowane w „obawie” przed reakcją podmiotów społecznych.

Drugim błędem jest przekonanie o nieuchronności natychmiastowego startu w wyborach. Polityka na tym szczeblu to olbrzymia odpowiedzialność i równocześnie bardzo nieprzyjazne środowisko. Jest to świat intryg i rozgrywek rodem z Księcia Macchiavellego. Wypchnięcie do polityki partyjnej osoby niewystarczająco ukształtowanej kończy się fatalnie. Tragikomedią są tzw. partie konserwatywne na Zachodzie, których reprezentanci słyną z nieobyczajnych zdjęć na portalach społecznościowych, z rozlicznych romansów itp. Nie lepsi są „chrześcijańscy demokraci”, którzy we Włoszech szczycą się wprowadzeniem do prawodawstwa aborcji, a w Niemczech próbują przekonywać wyborców, że żyjący w zarejestrowanych związkach geje świetnie wpisują się w role tradycyjnie przypisywane rodzinie. W tym miejscu wypada Bożej Opatrzności podziękować za to, że w Polsce nie istnieje ów dziwny twór o nazwie „chadecja”.

Oczywiście trzeba oddać sprawiedliwość, że wielu polityków to ludzie uczciwi. Niemniej trudno się nie zgodzić, że dominujący styl to „granie na siebie”, kariera zamiast służby. Takich „polityków” pozostawmy bez dalszego komentarza. Oni odebrali już swoją nagrodę.

Zatem co w zamian? Jeżeli na działalność polityczną spojrzymy, odrzucając optykę partyjną, dostrzeżemy, jak wiele jest innych możliwości. Fatalna jest pułapka myślenia o „polityce, która realnie zaczyna się dopiero w parlamencie”. To właśnie partyjniactwo. Pada pytanie: W takim razie po cóż działać, skoro bez nas w Sejmie czy Europarlamencie przegłosują złe prawo i nie będziemy mogli nic zrobić? Po cóż zatem działał Kościół polski pod przewodnictwem naszego patrona, prymasa Wyszyńskiego? Ktoś powie, że tamci prawodawcy nie byli demokratycznie wybrani. Ale jaką stanowi to dla nas różnicę, skoro obecnie głosy miliona obywateli wyrzuca się do kosza? Owszem, nie wiemy, jak zakończyłoby się referendum. Kluczowe dla naszych rozważań jest to, jak butnie potraktowano starania osób dążących do tego, by bezpośrednio zadecydował naród. Władza pokazała, że pomimo ust pełnych demokratycznych frazesów, nie zamierza liczyć się z nikim. Niepokojących przykładów jest znacznie więcej, choćby niedawna grzywna dla kapłana za kazanie nieprzychylne władzy. Trzeba nam się szykować do działania w warunkach podobnych do tych z czasów Prymasa Tysiąclecia.

Działalność pozapartyjna dzieli się zasadniczo na dwa rodzaje. Jeden można nazwać tworzeniem katolickiej opinii publicznej. Zaliczymy do niego oczywiście budowanie i współtworzenie mediów. Także tych nieprzychylnych katolikom. Jak to rozumiem? Otóż nie każdy musi od razu zakładać radio czy telewizję, może jednak zadzwonić do studia i zabrać głos w imieniu chrześcijan. Działalność taka nie ogranicza się tylko do mediów. Rozmowa ze znajomymi, przedstawianie im bieżących wydarzeń z naszego punktu widzenia – to także ważne, choć drobne, kształtowanie opinii ogółu. Również formułowanie oświadczeń i słów sprzeciwu, wywieranie nacisku przez stowarzyszenia i ruchy, gdy dzieje się coś złego – przykładem jest niedawna sprawa wystawy w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Warto się zastanowić, czy czasami nie jest tak, że chcielibyśmy w Polsce wiele zmienić, a nie chce nam się nawet napisać maila z protestem? Pamiętajmy przy tym, że nasz lobbing powinien się skupić głównie na kształtowaniu opinii publicznej. Tak postawiony priorytet wynika z analizy działalności ruchów pro life. W sytuacji, gdy nawet partie programowo przychylne nie są w stanie w kluczowej chwili przypilnować obecności posłów na sali sejmowej, a rządzący bronią tzw. „kompromisu”, trzeba upatrywać nadziei w sprzeciwie wobec aborcji rosnącym w społeczeństwie. Dlatego od obywatelskich inicjatyw ustawodawczych ważniejsza jest cicha, niezauważalna edukacja, która skutkuje rosnącym odsetkiem Polaków opowiadających się za życiem od poczęcia.

Drugim rodzajem jest zaangażowanie społeczne. Możemy tu zaliczyć „Civitas Christiana” oraz inne organizacje służące dobru wspólnemu, a także jednostkowe działania. Trudno wymienić konkretne rodzaje działalności, jest ich zbyt wiele. Pierwsze, co przychodzi do głowy w kontekście wcześniejszych słów o referendum, to zakładanie prywatnych przedszkoli i szkół z lekcjami historii zamiast gender. Nie chcę podawać kolejnych przykładów, gdyż zabrakłoby miejsca. Naprawdę wystarczy rozejrzeć się dookoła, życie codzienne dostarcza nam ogromnego materiału do pracy. Nie wierzę, jeżeli ktoś mi mówi, że nie może zrobić czegoś dobrego dla ogółu. Jeśli w tym momencie nie możesz więcej, to podnieś leżący na chodniku papierek!

Obydwa rodzaje działalności pozapartyjnej zazębiają się i sprowadzają do jednego. Czyż nie skuteczniej przekonamy kogoś do naszych poglądów przykładem, niż samymi słowami?

Diagnoza sytuacji nie napawa optymizmem. Mimo to nie załamujmy rąk. Trzeba nam działać. Trzeba nam budować świadomość Polaków, budować Civitas Christiana w ich sercach. Przyjdzie zapewne dzień, w  którym katolicy na poważnie zaangażowani w „politykę z nauczania społecznego Kościoła” staną przed decyzją o przejściu do „polityki z definicji Maxa Webera”. Muszą mieć świadomość, z kim i o co idą walczyć. Muszą mieć poparcie silnych, gotowych służyć, prawdziwie katolickich środowisk. Nawiązując do słów prymasa Hlonda: jeśli nie będzie Królestwa Bożego w duszy narodu, to bez znaczenia jest, jacy posłowie i senatorowie zasiądą w ławach parlamentu – i tak będą reprezentować trupa.

 

Mateusz Zbróg

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej