Najbardziej wyczerpujący obowiązek duszpasterski może być także jedną z najlepszych okazji efektywnego duszpasterstwa. Wiele zależy od nas, ale jeszcze więcej od kapłanów.
Wychodzi ksiądz z wizyty duszpasterskiej. Na koniec sięga do teczki: a teraz coś dla was – zwraca się do najmłodszych domowników. Jasio kręci jednak głową na widok świętego obrazka. – A z dinozaurami nie ma? W innej rodzinie ksiądz zadaje standardowy zestaw pytań: o wiek dziecka, czy chodzi do kościoła… „Co niedziela? Co niedziela. Z całą rodziną? Z całą… A do którego? Do Carrefoura…”. Tyle dowcipy. Śmieszne? Tak, pod warunkiem, że życie wygląda inaczej. Ale niestety często nie wygląda…
Kolęda rok cały
Podczas kolędy ksiądz błogosławi rodzinie i całemu domostwu na rozpoczynający się Nowy Rok, odmawiając specjalną modlitwę. W czasie odwiedzin można poprosić księdza o poświęcenie obrazu lub różańca. Specjalny obrzęd przewidziano w przypadku błogosławieństwa nowego domu i mieszkania. Kolęda jest też okazją do aktualizacji kartotek parafialnych, rozmowy z mieszkańcami, przeważnie łączy się z dobrowolnie składaną ofiarą na potrzeby parafii i poczęstunkiem. Kolędującemu kapłanowi w niektórych rejonach towarzyszą ministranci.
Właśnie: co kraj to obyczaj. Ale jedno jest wspólne: odwiedziny kolędowe odbywają się co roku, mimo że łatwiej by było z tego obowiązku kapłanom się zwolnić. Bo kolęda jest jednym z najbardziej wyczerpujących zajęć duszpasterskich. Zwłaszcza w dużym mieście. W Warszawie jest kilka parafii, których liczba wiernych przekracza 30 tys. Między innymi u św. Tomasza Apostoła na Ursynowie, gdzie wizyty duszpasterskie trzeba rozpocząć już w połowie października, ledwie się lato skończy.
– Gdyby nie nasze odwiedziny, ci ludzie nigdy nie mieliby okazji nam o tym powiedzieć. To często okazja do spotkania z tymi, którym „droga do kościoła zarosła” – mówi ks. Tomasz Król, proboszcz.
Zwyczaj odwiedzin kolędowych ma swoje korzenie w średniowieczu. Bp Piotr Kalwa w wydanej w 1933 r. we Lwowie pracy „Powstanie i rozwój polskiej kolędy” pisał, że obrzęd powstawał niemal jednocześnie z organizacją parafialną w polskim Kościele. Choć niektórzy doszukują się uzasadnienia dla praktyki kolęd nawet w zapisie Ewangelii św. Mateusza, gdzie Mędrcy, oddawszy pokłon narodzonemu Jezusowi, wracali do swoich krajów inną drogą. Legenda dodaje, że rozchodzili się, odwiedzali miasta i wioski, i rozgłaszali wieść o Bogu narodzonym w ludzkiej osobie. Poświęcanie domostw i błogosławienie rodzin polecał także św. Atanazy już w III w. Pierwsze wzmianki o uroczystym błogosławieństwie domów przy okazji Uroczystości Objawienia i Wielkiej Soboty znaleźć można w Gelasianum, dokumencie z V/VI w. |
Czasem zdarza się cud…
Kolęda otwiera oczy na prawdziwy stan religijny i moralny wiernych. Nieobojętny duszpasterz obserwuje jak dorasta dziecko, które chrzcił; jak się czują małżonkowie, którym błogosławił ślub; jak radzi sobie wdowa, której pochował męża. Podczas kolędy uaktualniana jest lista chorych, którzy leżą w domach. Do nich trzeba przynajmniej raz w miesiącu przyjść z Najświętszym Sakramentem i spowiedzią. Po kolędzie przybywa zwykle w parafii ministrantów.
Choć nie wszędzie. – Mam jednego ministranta. Zamiast powołań do kapłaństwa, najczęściej obserwuję tylko, że to Pan Bóg powołuje do siebie. Co z tego, że połowa przyjmuje po kolędzie, skoro dziś byłem zaledwie u jednej typowej rodziny. Inni to niestety wdowy i wdowcy – żali się jeden z warszawskich proboszczów.
Zarówno wierni, jak i sami księża podkreślają, że kolęda pomaga przełamać stereotyp kapłana niedostępnego, dalekiego. Przyjęcie kapłana z wizytą duszpasterską jest formą publicznego wyznania wiary. Ale także znakiem jedności i żywej więzi kościołów domowych z kościołem parafialnym, a poprzez to także z Kościołem powszechnym. Dlatego kapłani pukają nawet do tych drzwi, które od lat pozostają zamknięte. I czasem zdarza się cud… Za otwartymi drzwiami nagle odnajdują kogoś poszukującego sensu życia, czekającego na rozmowę, któremu daleko do kościoła, ale odważył się na pierwszy krok. W trudnych domach, gdzie atmosfera jest duchowo jałowa, ks. Andrzej Lelewski z parafii Matki Bożej Królowej Polski proponuje czytanie Pisma Świętego, otwierając je w dowolnym miejscu.
Ks. Orzechowski, duszpasterz wrocławskich studentów, zwykł opowiadać, jak to w sławnym „Ołówku”, akademiku politechniki, natrafił na pokój wytapetowany plakatami raczej nie pasującymi do odwiedzin duszpasterskich. – Patrzę w prawo: „mięso”, w lewo: „mięso”, to wznoszę oczy z rozpaczy, a tam… to samo! Od kilku lat na początku roku duszpasterze odwiedzają studentów bydgoskich akademików. Spotkania kolędowe organizują młodzi z duszpasterstwa akademickiego „Martyria”, „Arka” i „FaraDA”. Odwiedziny duszpasterskie zaczynają się o wiele później niż tradycyjna kolęda – około godz. 20.00, kiedy studenci są już po zajęciach. Jest to propozycja dla tych osób, które nie mogą przyjąć księdza w swoich domach. To także okazja do rozmowy i rozwiązania wielu problemów.
– Trochę nocy przegadałem ze studentami – opowiada ks. Wenancjusz Zmuda. – Często pytają o bierzmowanie dla dorosłych, o swoją sytuację. Część naprawdę czeka na księdza. To jest ogromne wyzwanie dla duszpasterzy, a na jego realizację potrzeba dużo czasu. Mamy takie podstawowe założenie – nie spieszyć się. Dzięki temu odwiedzamy większość akademików.
Czas goni nas
Podstawowy problem duszpasterski podczas kolędy brzmi: czas. Podczas kolędy widać jak na dłoni bolączki dzisiejszych czasów. O ile w małych miejscowościach kolęda może trwać przez cały dzień, o tyle w mieście przesuwa się na coraz późniejsze godziny. I tak coraz trudniej zastać wiernych.
Z drugiej strony świąteczny charakter tej wizyty, psuty bywa przez brak czasu samych kapłanów. – Szykowaliśmy się pół dnia. A ksiądz wpadł i wypadł. Nawet nie chciał herbaty – żalą się państwo Pierzgalscy. Tak bywa. Do kolędy tradycyjnie przygotowuje się stół z krzyżem, świecami, wodą święconą i kropidłem. Dzieci czasem są odpytywane z katechizmu, pokazują zeszyty do religii.
Bywa jednak, że kolęda przebiega w iście ekspresowym tempie. Nierzadko kapłan ma do odwiedzenia kilkadziesiąt mieszkań jednego wieczoru. Nic dziwnego, że pewien młody student wspomina dziś w swoim internetowym blogu: „Kilka razy kolęda zniesmaczała mnie do tego stopnia, że słabłem w wierze w narodzenie gdzieś, kiedyś Tego, w Imię którego się to odbywa. Naprawdę, wrażenie było takie, że chodzi tylko o pieniądze. Przypadkiem spotkanemu na ulicy człowiekowi poświęcam więcej uwagi”. Ktoś inny zwraca uwagę, że „modlitwa Ojcze nasz była mówiona na jednym oddechu, a w międzyczasie ksiądz zdążył pokropić mieszkanie”.
Kanon 529 Kodeksu Prawa Kanonicznego mówi: „Pragnąc dobrze wypełnić funkcję pasterza, proboszcz powinien starać się poznać wiernych powierzonych jego pieczy. Winien zatem nawiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza niepokojach i smutku, oraz umacniając ich w Panu, jak również – jeśli w czymś niedomagają – roztropnie ich korygując”.
Chcąc uniknąć wrażenia, że wizyta księdza w domu sprowadza się tylko do powierzchownych kontaktów, pustych gestów i konwencjonalnych zachowań, niektórzy duszpasterze, jak kilka lat temu w Podkowie Leśnej, proponują wcześniej tematy rozmów. Proboszcz pytał swoich parafian, jak widzą swój wkład w istnienie wspólnoty wiary, na miarę swoich możliwości i kwalifikacji zawodowych.
Problem koperty
Nikomu nie można zabronić dawać ofiary podczas kolędy. Ale też nikt nie powinien z tego robić warunku odwiedzin.
Księża z parafii pw. Świętej Rodziny w Łodzi sądzą, że obawa przed koniecznością złożenia dobrowolnej przecież ofiary sprawi, iż duchowni zastaną zamknięte drzwi. Dlatego podkreślają w ogłoszeniach: „Bardzo prosimy, by niemożność złożenia ofiary pieniężnej nie stała się przyczyną rezygnacji ze spotkania z księdzem”. Podobnie w niektórych parafiach Warszawy. Bywają miejsca, gdzie księża w ogóle odmawiają przyjmowania pieniędzy. Tak jest m.in. w parafii pw. św. Krzyża i św. Filipa Neri w Tarnowie. Proboszcz argumentował, że nie chce, aby ludzie, którzy są biedni, czuli się niezręcznie czy napiętnowani, przez to, że nie dają. – A tak wszyscy są traktowani równo – uważa. Także w archidiecezji krakowskiej wielu duchownych rezygnuje z pobierania ofiar przy okazji kolędy, skupiając się wyłącznie na duszpasterskim jej wymiarze. – Może lepiej, że nie zbieramy tych pieniędzy? – zastanawia się ks. Marcin Krakowski, filipin. – Wielu rodzinom żyje się bardzo ciężko, nie mają pracy, a ogrzanie dużych pokoi w starych kamienicach w zimie staje się dla nich poważnym problemem. Wyciąganie ręki po pieniądze od nich byłoby nietaktem – mówi.
Wychodzi ksiądz z wizyty duszpasterskiej. Na koniec sięga do teczki: a teraz coś dla was – zwraca się do najmłodszych domowników. Jasio kręci jednak głową na widok świętego obrazka. – A z dinozaurami nie ma?
Fot. Remigiusz Malinowski
Tomasz Gołąb
Artykuł ukazał się w numerze 2/2007.