Droga Krzyżowa jest, jak sama nazwa wskazuje, „drogą”, obrazem swego rodzaju przejścia chrześcijan z miejsca niewoli do nowej ziemi obiecanej, którą jest życie w łasce. Jak pisała Raïssa Maritain, Bóg prowadzi człowieka „z miłości w miłość”. U Niego nie ma stagnacji, ani pozostawania w miejscu. W Jezusie Chrystusie wszystko jest drogą do celu, nawet cierpienie czy trudne sytuacje. A zatem także rozważanie męki Pańskiej nigdy nie zatrzymuje się na śmierci, nie polega też na koncentracji na bólu, ale nieustannie kieruje do zmartwychwstania.
Uzdrowienie duszy płynie bezpośrednio z ofiary Jezusa Chrystusa na krzyżu. Przez nią bowiem Bóg nie tylko zjednoczył się ze wszelkim przejawem ciemności, z jaką zmaga się człowiek, nie tylko poznał ją jako swoją własną, ale napełnił ją swoją obecnością. Jak człowiek bał się i odczuwał ból, ale jako Bóg – wprowadził w to doświadczenie światłość. Prorok Izajasz, widząc przyszłe cierpienia Pana Jezusa, powiedział, że spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie (Iz 53,5). W oryginale mowa nie tyle o „ranach”, co o jednej „ranie”, najprawdopodobniej tej, która powstała jako ostatnia, kiedy żołnierz przebił włócznią bok Chrystusa. Był to cios zadany najbliżej Jego serca. Kościół od najdawniejszych czasów wierzył, że tą właśnie drogą pojawiły się sakramenty, a w sposób szczególny i wyjątkowy sakramenty uzdrowienia. Oprócz tego wierni mają do dyspozycji mnóstwo nabożeństw, litanii i modlitw do ran oraz krwi Pana Jezusa, które powstały dzięki objawieniom prywatnym, a z czasem zostały zatwierdzone przez szereg świętych i papieży do oficjalnego kultu. One wszystkie medytują nad ranami, w których jest nasze zdrowie (Iz 53,5), a przez to zbliżają wiernych do tego najwspanialszego „źródła na pustyni”, pozwalając z niego czerpać więcej i więcej.
Ofiara krzyża wypełniła wszystko, co było wolą Pana Jezusa od samego początku, odkąd tylko znalazł się wśród ludzi. Wolą tą było dobro człowieka, zbawienie, czyli ocalenie duszy, ale i wszelkich przejawów życia na ziemi poprzez ich umocnienie i otoczenie miłością. Warto zauważyć, że kiedy jeszcze Chrystus dokonywał dzieła ziemskiego posłannictwa, słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił (Mt 8,16). Uwalnianie człowieka było Jego dziełem, którego dokonywał aż do końca swojego życia. Mało tego: wszystkie Jego czyny objawiały jakoś obecność zbliżającego się Królestwa Bożego. Spod Jego rąk chorzy wychodzili jako zdrowi, a zniewoleni – jako wolni. Ewangelista mówi dalej, że tym sposobem spełniło się słowo proroka Izajasza: On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby (Mt 8,17). Wynika z tego, że starotestamentowa zapowiedź wypełniła się między innymi w tym prostym fakcie, że słowo Pana Jezusa uzdrawiało wszystkich chorych i uwalniało z mocy ciemności. Znowu widać, że uzdrowienie miało być jednym z owoców krzyża. Nieco później, już po zmartwychwstaniu Chrystusa, autor 1 Listu Piotra pouczał swoich adresatów: Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni (1 P 2,24). Moc ofiarowania Pana Jezusa działa nadal, mocą zmartwychwstania dopełniając Jego dobre dzieła, które czynił za życia. Krzyż jest obecny w Kościele jako żywa rzeczywistość zwłaszcza podczas Mszy świętej.
Aby przyjąć zdrowie, które wypływa z przebitego boku Pana Jezusa, należy jednak przyjąć postawę wiary. Jak pisał św. Augustyn, chodzi tu o to, aby „wierzyć w to, czego nie widzisz”. Błogosławieństwo krzyża zostaje udzielone, ponieważ każdy, kto prosi, otrzymuje (Mt 7,8). Często wcale go nie widać, ani nie czuć, nawet przez dłuższy czas, ale spełnia się w życiu, kiedy wbrew wszystkiemu wierny postanawia trwać w przekonaniu, że Bóg działa w jego wnętrzu. W Ewangeliach można zresztą zauważyć całe mnóstwo sytuacji, w których Bóg mógł zdziałać wielkie rzeczy dzięki pełnemu zaufaniu przychodzących do Niego ludzi. I odwrotnie, ilekroć ofiarowana łaska nie wydawała właściwych owoców, okazywało się, że przyczyną było „niedowiarstwo”, czyli niedowierzanie, uleganie wątpliwościom, troskom, a wreszcie – wycofywanie się z postawy zupełnego zawierzenia. A więc uzdrowienie duszy dokonuje się – cytując św. Będę Czcigodnego – „nie tylko z racji udzielonego daru, ale i wiary proszącego”. Podobnie pisał zresztą św. Jan Chryzostom: „rozlewa się bowiem łaska, gdy przyjmuje ją wiara”. Zaufanie jest swego rodzaju wyciągnięciem ręki, aby zerwać z drzewa krzyża owoc, który daje życie. Kluczowa okazuje się zawsze gotowość do tego, aby uwierzyć, czyli uznać za prawdę to, czego zmysły nie są w stanie zobaczyć. Pięknie mówi o tym jedna z bardziej znanych pieśni eucharystycznych:
Wiarą ukorzyć trzeba
zmysły i rozum swój,
bo tu już nie ma chleba,
to Bóg, to Jezus mój.
Eucharystia jest chyba najbardziej wymownym wezwaniem do zawierzenia: oczy nie widzą prawdziwego ciała, ale wszystko, co postrzegają, to tylko wino i chleb. W niedostrzegalny zmysłami sposób jest w niej jednak obecny Pan Jezus we własnej Osobie, wczoraj i dziś ten sam także na wieki (Hbr 13,8). Wiara w Eucharystię jak gdyby przekracza to, co widać i czuć, aby uznać za prawdziwe coś, co jest niewidzialne, i to tylko dlatego, że zapewnia o tym sam Bóg. Rzeczywiście, adorując Najświętszy Sakrament należy ukorzyć „zmysły i rozum swój”. Podobnie ma się rzecz uzdrowieniem serca rozlewającym się z krzyża. Łaska płynąca z sakramentów skutecznie dotyka człowieka, ale potrzebuje także współpracy. Jak jednak nauczyć się działać z tym, czego nie widać i nie czuć zmysłami? Jest to droga, prawdziwa Droga Krzyżowa, niejednokrotnie długotrwała i wiodąca przez mnóstwo przeszkód. Zawsze jednak wydaje owoc. Grunt aby pamiętać w tej wędrówce, że według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy (2 Kor 5,7).
Na drodze wiary zdarzają się jednak (bo muszą się zdarzać) rozmaite przeszkody. Czasem wszystko zaczyna wołać, że na drodze z Chrystusem nie czeka na nas nic, a Bóg wydaje się bardzo daleki. Jest to niezbędna część dojrzewania w zaufaniu Bogu. „Życie bowiem nasze w tym pielgrzymowaniu nie może trwać bez pokusy – jak pisał św. Augustyn – ponieważ właśnie postęp duchowy dokonuje się przez pokusy”, zaś „ten, kto nie jest kuszony, nie może siebie poznać”. Najbardziej doniosły przykład wytrwania na tej drodze dał Abraham, nazywany często „ojcem wiary”. Jak wiadomo, ten wielki patriarcha nie zachwiał się w wierze, ufając, że spłodzi potomka, pomimo iż doskonale wiedział, że ciało jego jest już obumarłe, jak również obumarłe jest łono Sary (Rz 4,19). Przez długi czas rzeczywistość przeczyła wszystkiemu, co obiecał Bóg. Zaufanie wydawało się mrzonką, tak że wielu dawno zwątpiłoby i uległo zgorzknieniu, mówiąc sobie, że Słowo Boże zawiodło. A jednak Abraham nie okazał wahania ani niedowierzania co do obietnicy Bożej, ale się wzmocnił w wierze (Rz 4,20). Wytrwał on przy tym, co otrzymał od Boga. Nie wycofał się, ale wciąż szedł naprzód.
Abraham podjął właściwą decyzję, aby z czasem przekonać się, że wszelkie przeszkody były pomocne do tego, aby wiara wzrosła i dojrzała. Przez lata nazywał samego siebie „ojcem wielu narodów”, pomimo iż nadal nie mógł doczekać się z żoną potomka. Wszystko to dlatego, że uznał Słowo Boże za ostateczną Prawdę, mimo iż niewidoczną przez tak długi czas. Jak pisał św. Augustyn, „nagrodą za wiarę jest ujrzenie tego, w co wierzysz”, byle tylko pamiętać, że „aż do końca nie odchodzimy, lecz czekamy, dopóki nie zbierzemy tego, co zasialiśmy”. A więc cierpliwość – to kolejna cnota, której uczy praktykowanie Drogi Krzyżowej. A ona, razem z całkowitą ufnością, niezawodnie wydaje owoc w swoim czasie (Ps 1,3).
Michał Gołębiowski
/md