Jak opisać wielkość kogoś, kto mówił o sobie, że jest jedynie „ołówkiem w rękach Boga”? Wielkość świętej Matki Teresy była jej prostotą oraz małością i nędzą tych, którym pomagała.
Papież Franciszek w czasie Mszy świętej kanonizacyjnej nazwał ją „ikoną miłosierdzia”. Niezwykła to ikona, pisana cierpieniem naszych braci, ich odrzuceniem, a wreszcie doświadczeniem nocy wiary samej świętej. Nie da się inaczej zrozumieć jej życia i zafascynować się nim aż po naśladowanie, jeśli nie będziemy chcieli go odczytać tak, jak odczytujemy ikonę – w atmosferze ciszy, skupienia, modlitwy. Tylko tak da się zrozumieć pewne wybory. Nie chcę tutaj opisywać chronologicznie biografii Matki Teresy, tym bardziej że z powodu kanonizacji wielu z nas sięgnęło do źródeł i przypomniało sobie jej święte życie, ale chcę zatrzymać się w momentach, które świadczą, że Matka Teresa nie tylko rozumiała, czym jest miłosierdzie, ale przede wszystkim nim żyła.
Solidne podstawy do przyszłych dzieł otrzymała już w domu rodzinnym, ojciec Ganxhe powtarzał zawsze: „moje dzieci, nie bierzcie do ust nawet kęsa, jeśli wcześniej nie podzielicie się z innymi”. Te słowa zapadły głęboko w serce młodej Albanki i stały się drogowskazem w całym dalszym życiu. Wychowana w rodzinie wierzącej, realizującej wielkie wartości, już w wieku 12 lat wiedziała, że jej życie należy do Boga i będzie Mu szczególnie poświęcone. W wieku 18 lat wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Loretanek, została nauczycielką, radością wielką dla niej był fakt, że może wypełniać swoje powołanie. A jednak Pan Bóg miał dla niej dalsze plany. Sama Matka Teresa nazwała to „powołaniem w powołaniu”. Usłyszała wyraźnie głos Jezusa przynaglający ją, by zostawiła to, co każdemu daje poczucie bezpieczeństwa – pracę, zakon, dom, dach nad głową i swoje w miarę dostatnie życie. Ma iść na ulice Kalkuty, by zamieszkać tam z nędzarzami, z tymi, których wielu możnych tego świata nie uważa już nawet za ludzi. Młoda zakonnica miała zająć się tymi odrzuconymi. Przyjmuje to powołanie z miłością i odpowiedzialnością. Opuszcza za zgodą przełożonych zakon, zamienia habit na skromne, białe sari i idzie do tych, do których rzadko ktoś przychodzi. Fakt zajmowania się ubogimi może nie fascynować, ale to, że w każdym z nich widziała cierpiącego Chrystusa, wołającego z krzyża: Pragnę!, sprawia, że człowiek zatrzymuje się nad swoim widzeniem drugiego człowieka. Nie jest wielkim wysiłkiem podzielić się pieniędzmi, ale ucałować rany trędowatego, opatrzeć rany cierpiącym, dotykać ich tak, jakby dotykać Chrystusa i wierzyć, że pod warstwą brudu, cierpienia, upokorzenia, samotności jest ON, Umiłowany Oblubieniec, piękny i godny naszej niegodnej miłości… Tak, myślę, że to właśnie jest świętość.
Msza kanonizacyjna św. Teresy z Kalkuty / fot. ks. Krzysztof Helik
Jej autentyczność stała się podstawą do naśladowania. Do Matki Teresy dołączyły najpierw jej byłe uczennice, potem inne kobiety. Powstało nowe zgromadzenie zakonne – Misjonarki Miłości, które naśladując swoją założycielkę, będą posługiwać wśród najuboższych. Matka Teresa, podobnie jak inne siostry misjonarki, rozpoczynała dzień od modlitwy, adoracji i nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt doświadczenia, które Jan od Krzyża opisał jako „noc wiary” – poczucia zupełnego odrzucenia i braku obecności Boga. Święta Matka Teresa trwała w takim stanie, z małą, niespełna miesięczną przerwą, aż 50 lat. Nie opuszczała jednak ani nie skracała modlitwy, nie rezygnowała z sakramentów i dalej niestrudzenie szukała Jezusa obecnego w tych najbardziej odrzuconych i cierpiących. Przyjęła postawę absolutnej wierności mimo braku poczucia, że Bóg jest – tak, to jest właśnie świętość. Pomagała wszystkim bez względu na pochodzenie czy wyznanie, organizowała domy dla porzuconych dzieci, chorych, niepełnosprawnych, szpitale, wreszcie miejsca, gdzie każdy, zgodnie ze swoją religią, może spokojnie odejść z tego świata w poczuciu bycia kochanym, wśród dobra wokół siebie.
Nie szukała rozgłosu, a jednak nie udało jej się do końca pozostać w cieniu. Otrzymała wiele nagród, interesowały się nią media, stało się to dla niej okazją nie do szukania sławy, ale do pozyskiwania pomocy dla swoich biednych. Ludzie nie do końca wiedzieli, jak rozumieć to, co czyniła ta prosta zakonnica. Gdy jeden z dziennikarzy, widząc jak Matka Teresa opatruje rany trędowatemu, stwierdził, że nie zrobiłby tego za milion dolarów, zakonnica z uśmiechem odpowiedziała, że ona też nie uczyniłaby tego za ów milion. Ona nie żąda zapłaty, gdyż w jej sercu rozpalił się na dobre płomień współczucia i miłosierdzia. Cichość i pokora przy czynieniu tak wielkich dzieł, nieszukanie w tym wszystkim siebie… Tak, to jest świętość.
„Matka Teresa przez całe swoje życie była hojną szafarką Bożego miłosierdzia, stając się dyspozycyjną dla wszystkich poprzez przyjęcie i obronę życia ludzkiego, zarówno nienarodzonego, jak i opuszczonego i odrzuconego. Zaangażowała się w obronę życia, nieustannie głosząc, że »ten, kto się jeszcze nie narodził, jest najsłabszym, najmniejszym, najbiedniejszym«. Pochylała się nad osobami konającymi, porzuconymi, by umarły na poboczu drogi, uznając godność, jaką obdarzył je Bóg; mówiła możnym ziemi, aby uznali swoje winy w obliczu przestępstw ubóstwa, które sami stworzyli. Miłosierdzie było dla niej solą nadającą smak każdemu z jej dzieł oraz światłem rozjaśniającym ciemności tych, którzy nie mieli nawet łez, aby opłakiwać swoje ubóstwo i cierpienie. Jej misja na obrzeżach miast i na peryferiach egzystencjalnych pozostaje do dzisiaj wymownym świadectwem bliskości Boga wobec najuboższych z ubogich” – powiedział Ojciec Święty Franciszek. 4 września 2016 r. Matka Teresa z Kalkuty została ogłoszona świętą. We Mszy świętej na placu św. Piotra uczestniczyło ok. 120 000 wiernych, m.in wolontariusze i pracownicy różnych dzieł miłosierdzia, dla których prosta zakonnica jest wzorem i drogowskazem w ich posłudze. Przybyli również ci, dla których Matka Teresa pozostaje bardzo bliska i dla których właśnie tak zwyczajnie Matką Teresą pozostanie.
Moim zdaniem fenomen świętości Matki Teresy to jej zwyczajna bliskość nam i naszym sprawom, problemom współczesnego świata. Myślę, że nikomu z nas, wierzących, nie jest obcy problem ubóstwa, aborcji, złego traktowania ludzi chorych, niepełnosprawnych czy zmagania się z różnymi „ciemnościami wiary” w życiu naszym i naszych bliskich. Czasami zastanawiamy się: cóż możemy zrobić? Dochodzimy do wniosku, że… „niewiele”. I właśnie to „niewiele” staje się początkiem naszej drogi świętości na wzór św. Matki Teresy, która obiecała, że będzie nam tutaj, na ziemi, towarzyszyć. „Jeśli kiedykolwiek będę świętą – wyznała kiedyś – na pewno będę świętą »od ciemności«. Będę ciągle nieobecna w Niebie – aby zapalić światło tym, którzy są w ciemności na ziemi”.
Papież Jan Paweł II z Matką Teresą w Valiede, 1987 r. / Fot. pope2016.com
Wśród uczestników Mszy świętej w dniu kanonizacji Matki Teresy z Kalkuty w Rzymie był obecny jeden z kapłanów archidiecezji łódzkiej – wikariusz parafii św. Antoniego w Łodzi, ks. Krzysztof Helik. Poproszony o kilka słów refleksji na temat uczestnictwa w tak ważnym wydarzeniu mówi: „Czas kanonizacji to wspaniałe doświadczenie, jak wielka może być miłość do Jezusa w ubogich. Plac pełen ludzi pokazuje, że dziś trzeba nam się zwrócić do Jezusa przez oczy, ręce, nogi, serca ubogich. Na placu w czasie kanonizacji można było spotkać wielu niepełnosprawnych, cierpiących i ubogich i doświadczyć radości spotkania z nimi oraz tego, że oni też potrafią się dzielić. Od jednej z osób jeżdżących na wózku dostałem różaniec – będzie najcenniejszą pamiątką tamtego dnia, oprócz mnóstwa zdjęć, które zrobiłem i atmosfery miłosierdzia, pokoju i jedności Kościoła, którą zachowam w sercu, by czerpać siły do pracy duszpasterskiej”.
Pozwolę sobie na koniec raz jeszcze przywołać fragment homilii papieża Franciszka. Niech te słowa staną się dla nas swojego rodzaju zadaniem, nie tylko w Roku Miłosierdzia, ale na naszej osobistej drodze wzrastania ku świętości: „Niech Matka Teresa z Kalkuty będzie wzorem dla całego świata wolontariatu. Niech ta niestrudzona służebnica miłosierdzia pomaga nam zrozumieć coraz bardziej, że naszym jedynym kryterium działania ma być bezinteresowna miłość, wolna od wszelkiej ideologii i od wszelkich ograniczeń, skierowana do wszystkich niezależnie od języka, kultury, rasy czy religii. (….) Być może nie znam ich języka, ale mogę się uśmiechnąć. (…) Nieśmy w sercu jej uśmiech – apelował Ojciec Święty – i obdarzajmy nim tych, których spotkamy na naszej drodze, zwłaszcza cierpiących. W ten sposób otworzymy perspektywy radości i nadziei wielu ludziom przygnębionym oraz potrzebującym zrozumienia i czułości”.
Renata Czaja
pgw