Moja sztuka jest świadomie współczesna. Rozmowa z Łukaszem Krupskim

2024/07/4
CCH 4255
Fot. Kamil Latuszek

O kondycji współczesnej sztuki, roli wiary w życiu artysty, źródłach inspiracji oraz o tym, w jaki sposób tworzy – z rzeźbiarzem Łukaszem Krupskim, laureatem Nagrody im. Włodzimierza Pietrzaka, rozmawia Aleksandra Bilicka.

Skąd czerpie Pan natchnienia?

Dla mnie sztuka jest nierozerwalna z życiem, przede wszystkim życiem wewnętrznym, jest ono zatem podstawową inspiracją. Chodzi mi tu o przeżywanie rzeczywistości, tego, co uważam w niej za najważniejsze, bo sztuka nie jest rzeczą martwą, tylko rodzajem zwierciadła, które pomaga nam się spotkać na wielu poziomach, także z samym sobą. Więc to ja jestem jedną z pierwszych inspiracji. Moje życie wewnętrzne pozwala mi się również spotykać z innymi ludźmi. Widzi Pani tutaj portrety wielu postaci, niektóre już nie żyją, jak Michał Anioł, ale są mi bliskie, spotykam się z nimi przez sztukę. Źródłem inspiracji jest też – mówiąc językiem Norwida – „późny wnuk”. Tworząc, mam świadomość, że odbiorcą moich rzeźb będą osoby z przyszłości. W myśli Romana Ingardena, dotyczącej procesu twórczego, jest idea, że odbiorca jest nie tylko bardzo potrzebnym, ale wręcz niezbędnym, fundamentalnym elementem procesu twórczego. Można porównać tworzenie – w tym wypadku rzeźby – do narodzin. Człowiek tworzy się w łonie matki, ale później idzie w świat. Rzeźba zyskuje, bądź nie, nowe życie poprzez jej odbiór przez kolejne pokolenia ludzi.

Czy najpierw rodzą się idee, które przekuwa Pan w konkretne dzieła, czy na odwrót?

Można odnieść wrażenie, że zasadniczy jest moment, kiedy artysta dotyka tworzywa. I to niezależnie od medium sztuki. Materia jest tutaj pewnym narzędziem, a to, co tworzymy, jest obszarem ducha, a precyzyjniej – myśli. Jest ona kluczowa w procesie twórczym. Dlatego tak trudno jest mi wskazać ramy czasowe mojego procesu twórczego. Myślę, że uczestniczy w nim na przykład twórczość Michała Anioła sprzed setek lat albo starożytnych Greków sprzed tysięcy. Ten proces jest bardzo rozciągnięty i, jak widać, trudno go precyzyjnie uchwycić, jest w jakimś sensie pozaczasowy.

Jak wygląda sytuacja artystów zajmujących się sztuką religijną w Polsce?

Stwierdzając, że jest kryzys, powiedziałbym rzecz banalną. Obecnie rola Kościoła jako mecenasa sztuki bardzo się zmienia i twórczość religijna podlega poważnym próbom. Kluczowe wydaje się zrozumienie, że w obszarze wytworzenia dobrego dzieła sztuki, mającego właściwie funkcjonować we współczesnym Kościele, artysta pełni tylko jedną z ról. Jest wiele innych ról w tym procesie, a ich zrozumienie to zaniedbany temat. Może nie jestem obiektywny, ale jako rzeźbiarz uważam, że sztuka sakralna ma ogromną rolę do spełnienia w całym obszarze działalności Kościoła i w związku z tym nie wolno jej zaniedbywać.

Zasadniczym problemem jest również rozpoznanie, jak współczesna sztuka sakralna powinna trafiać do dzisiejszego odbiorcy. Kiedy przejdziemy się po warszawskich kościołach na Krakowskim Przedmieściu, w 90 procentach zobaczymy wnętrza barokowe. Sztuka barokowa powstawała w określonych okolicznościach i miała konkretną rolę do spełnienia. W XVII wieku, w dobie kontrreformacji, była „teatrem” dla wiernych, przeciwstawnym do pustych protestanckich kościołów. W sposób bardzo bogaty, pełniąc wręcz funkcję Biblii pauperum, opisywała obszar sakralny. Współczesny człowiek w sferze duchowości ma zupełnie inne potrzeby duchowe i estetyczne, niż ten żyjący 400 lat temu. To tak, jakby dać Polakowi do czytania tekst po chińsku. Sztuka to bardzo istotny język, który jest wypowiadany, owszem, poza czasem, ale ma znaczenie to, żeby wszystkie strony procesu twórczego sztuki sakralnej – współcześni mecenasi i pasterze, artyści oraz odbiorcy – starali się wyjść naprzeciw obecnie panującym „pustkom duchowym”.

Jaką rolę odgrywa wiara w Pana twórczości?

Taką samą jak w moim życiu. Chociaż w momentach największej pustki duchowej tworzyłem prawdopodobnie najwięcej tematów sakralnych. To potęga sztuki, dzięki której możemy wytworzyć rzeczywistość często wychodzącą naprzeciw głębokim potrzebom duchowym, niekiedy brakom. W moim przypadku jest to trudna droga, bo i moja wiara nie jest rzeczywistością prostą, umieściłbym ją w obszarze pewnego dramatu i zmagania. Proszę spojrzeć na tę serię pustych piet przedstawiających Maryję u grobu, trzymającą pusty całun – nie ma ciała Chrystusa. Są próbą zobrazowania kondycji duchowej współczesnego człowieka, który na co dzień nie dotyka cudu. Większość z nas nie jest mistykami, prawda? Te rzeźby są pytaniem, czy całun skrywa cud, czy pustkę.

Tworząc, pokazuje Pan własne przeżycia duchowe. Odkrywa najbardziej intymną część siebie.

To prawda. Przypomina mi się cytat z Jerzego Nowosielskiego, który mówił: „Ja w swojej sztuce obnażyłem się przed odbiorcami po stokroć bardziej niż przed największym terapeutą czy spowiednikiem”. Myślę, że taka jest też rola sztuki, jest ona platformą spotkania i wymaga otwarcia. Pokazywanie pewnych tematów, tak jak w tej „Pustej piecie”, jest rodzajem mojego wyjścia w stronę odbiorcy, ponieważ być może ta rzeźba pomoże mu spotkać się w ważnych aspektach z sobą samym. Ale również ze mną. Rzeczywiście, jest coś bardzo intymnego w samym rdzeniu procesu twórczego.

A propos spotkania. W swoim eseju zatytułowanym Spotkanie porównuje Pan relację artysty z jego dziełem do relacji międzyludzkiej, do spotkania osobowego.

Kiedy mówię, że nadaję kamieniowi rzeczywistość niemal ludzką, to można pomyśleć, że trochę siebie oszukuję. Ale pamiętajmy, że działamy w obszarze sztuki, która jest niesamowitym fenomenem – z jednej strony ożywiającym, a z drugiej uobecniającym. Ten kawałek materii, ciągle martwy, staje się żywy poprzez szeroko pojęty proces twórczy, w skład którego wchodzi również odbiorca. Na serio traktuję te kawałki brązu, kamienia, gipsu, gliny jako ożywiane. Nie tylko przeze mnie, ale w szeroko pojętym procesie kulturowym.

Jest tutaj element moich osobistych zmagań o zrozumienie roli materii w sacrum. Zwłaszcza w pracy w kamieniu, który jest na tyle twardy, że zdający się mieć swoją własną wolę. Istnieje też aspekt jego długowieczności, czyli 300 milionów lat, bycie świadkiem rodzenia się Ziemi. Dotykanie go wyzwala we mnie refleksje dotyczące stworzenia. To bardzo ciekawe, że wszystko podobno narodziło się z wybuchu jednej gwiazdy. Ja i kamień jesteśmy tą samą materią stworzoną. Jest w tym zawarta tajemnica jedności całej rzeczywistości, sakralności stworzenia. To, że tworzę w tym kawałku materii, jakoś mnie do niej przybliża. Przypomina mi się twórczość św. Franciszka z Asyżu, który nazywa księżyc siostrą, a słońce bratem. I tak sobie czasem myślę o moim bracie marmurze.

Jak ocenia Pan kondycję sztuki współczesnej? Czy ona faktycznie jest jeszcze piękna?

Patrzę na to z dwóch perspektyw. Po pierwsze z metapoziomu, z pewnego dystansu epokowego. Gdy spojrzymy na epoki w historii ludzkości, to widzimy rolę sztuki jako swego rodzaju zwierciadła kondycji duchowej człowieka. Dostrzegam to też w obszarze sztuki współczesnej. Ona trafnie ukazuje zagubienie człowieka, postmodernizm, wielość prawd, niemożność określenia wspólnego mianownika, zarówno gdy mówimy o prawdzie, sferze ontologi, dobru, całej kwestii etyki, jak i o pięknie. Istnieje ogromna różnorodność sztuki współczesnej, można by powiedzieć wręcz, że panuje chaos. Ale ten chaos jest pewną prawdą. I to jest wartość tej sztuki, w której możemy się dziś przeglądać jak w lustrze i wyciągać wnioski.

Drugą kwestią jej jest moje osobiste przeżywanie, które jest raczej trudne. Wychodząc z galerii współczesnych najczęściej towarzyszy mi smutek, a nawet irytacja, nad jakością tej sztuki, często jej powierzchownością. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, dla mnie Piękno jest kształtem miłości, czyli innymi słowy, dobra. Sztuka powinna spełniać taką funkcję, aby nas do niego przybliżać, a nierzadko już tego nie robi. Mimo całej masy nowoczesnych prądów w sztuce sam też jestem artystą współczesnym i – mimo używania przeze mnie tak bezpośrednich odnośników do przeszłych epok, do tradycji, do sacrum – nie zgadzam się z tym, żeby moja twórczość oraz artystów tworzących w podobnym jak ja kierunku, nie była określana mianem sztuki współczesnej. Jest to sztuka świadomie współczesna, tak jak ta „Pusta pieta”. Zjawisko wykreślania sacrum ze sfery kultury współczesnej jest oczywiste. Na szczęście nie da się wykreślić tej cechy człowieka z kultury, którą wytwarza.

 

Łukasz Krupski – urodzony w 1990 roku, absolwent ASP w Warszawie. Twórca m.in. popiersia prymasa Stefana Wyszyńskiego przed Pałacem Arcybiskupów Warszawskich oraz drogi krzyżowej w bazylice archikatedralnej pw. św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Mąż i ojciec.

Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 3/2024

 

/ab

CCH 6750 kwadrat

Aleksandra Bilicka

Dziennikarz i kulturoznawca. Redaktor portalu e-civitas.pl, sekretarz redakcji kwartalnika Civitas Christiana.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#Łukasz Krupski #rzeźba #kultura #wywiad #sztuka #artysta #sztuka współczesna #laureaci Nagrody im. Włodzimierza Pietrzaka #Nagroda im. Pietrzaka
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej