O kanonach w twórczości sakralnej i religijnej, różnicach między sztuką Zachodu i Wschodu, mecenacie artystycznym Kościoła oraz współczesnej tęsknocie za syntezą z ks. bp. prof. Michałem Janochą, przewodniczącym Rady ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego KEP, kierownikiem Pracowni Speculum Byzantinum na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Marta Karpińska.
Która definicja piękna jest Księdzu Biskupowi najbliższa?
Święty Augustyn sformułował pytanie, które pozostaje do dziś otwarte: czy piękne jest coś dlatego, że nam się podoba, czy dlatego nam się podoba, że jest piękne? Czyli, czy piękno jest kategorią subiektywną, zależną od naszych upodobań, wykształcenia, wrażliwości, historii życia, czy też istnieje piękno obiektywne, niezależne od naszych gustów. Odpowiedź Greków, którą przejęło chrześcijaństwo, jest taka, że istnieje piękno obiektywne, a więc niezależne od ludzkich upodobań, chociaż rzecz jasna gusty zawsze były i będą. Chrześcijaństwo, przejmując od Greków klasyczną triadę naczelnych pojęć prawdy, dobra i piękna, dostrzega piękno w Chrystusie, który sam o sobie mówi, że jest prawdą, Dobrym Pasterzem. Ale jak zobaczymy w greckiej Biblii, słowo „kalos” – „dobry” możemy przetłumaczyć również na „piękny”.
Sztuka sakralna przez całe wieki podlegała kanonom, które dzisiaj są nieczytelne dla większości odbiorców. Czemu miały one służyć i czy współcześnie również są stosowane?
Najpierw trzeba zdefiniować, co to jest kanon. Dla mnie bliska jest definicja rosyjskiego myśliciela Aleksieja Łosiewa, który mówi, że jest to model dzieła artystycznego, przy czym można to rozumieć dwojako. Może być na przykład model samochodu czy ubrania, który staje się wzorcem, ale może być model atomu albo Układu Słonecznego, który jest pewnym schematycznym odwzorowaniem rzeczywistości znacznie bardziej złożonej i niepodpadającej bezpośrednio pod zmysły. Kanon w sztuce sakralnej jest jednym i drugim. Z jednej strony wyraża pewną wizję świata, Boga i człowieka, a z drugiej strony ją współtworzy. Wielkie dzieła stają się wzorcami dla innych. Nietrudno zauważyć w historii sztuki, że kanony piękna ulegały zmianom. Na Zachodzie żadna epoka i żaden styl nie może być uznany za jedyny, ponieważ cechą zachodniej kultury jest akcent położony na nieustannym rozwoju. Zachód zawsze oscylował między kanonicznością i buntem przeciw niej. W sztuce wschodniej, gdzie jest znacznie większe przywiązanie do niezmienności Boga, Jego niewypowiedzialności, tajemnicy, istnieje silniejsza tendencja do stworzenia kanonu trwałego. Przy czym nigdy nie jest on rzeczywistością raz na zawsze zamkniętą. Możemy się tu odwołać do innych dziedzin. Mamy kanon Pisma Świętego. On jest zamknięty i nie przewidujemy żadnych nowych ksiąg. Ale mamy też kanon liturgiczny, w którym są pewne elementy niezmienne, ale są i takie, które podlegają ewolucji. Kanon artystyczny jest bliższy temu drugiemu przykładowi, ponieważ jest otwarty i nigdy do końca nie będzie zdefiniowany. Istnieje napięcie pomiędzy niezmiennością kanonu a dynamizmem świata, człowieka, jego poznawania. I to jest napięcie twórcze.
Przychodzi mi do głowy wspomnienie. W jednym z podwarszawskich kościołów po obu stronach ołtarza umieszczono blisko czterometrowe postacie św. Józefa i Maryi, wykonane ze styropianu i pomalowane na czarno. Płaskie i groźne z wyglądu „zdobiły” świątynię przez wiele lat. Co się mogło wydarzyć, że takie wizerunki trafiły do kościoła?
Nie znam przykładu, na który się Pani powołuje, ale nasuwa się pytanie, czy jest to kreacja artysty, który pragnął wyrazić poprzez to dzieło swoje doświadczenia w sposób odbiegający od pewnych konwencji, czy zwyczajny kicz. Bo to są dwie różne rzeczy. Z jednej strony mamy do czynienia z indywidualizmem, który w sztuce jest czymś naturalnym i zdrowym, ale współcześnie często oderwanym od korzeni i pewnej tradycji, z której kultura wyrasta. A z drugiej strony mamy kicz, czyli zjawisko genetycznie nowe, bo pojawia się w XIX wieku i wiąże z kulturą masową. Kiedy mówimy o kiczu religijnym, to jest jaskrawy przykład nieadekwatności treści i formy, bo w sztuce sakralnej czy religijnej treść jest wysoka, a niska forma nie potrafi jej udźwignąć i może budzić zgorszenie, śmieszność. Jedno i drugie jest dość powszechne. Istnieje więc sztuka, która może być ambitna, interesująca, ale nie spełnia kryteriów sakralności, wśród których jest jednak jakiś obiektywizm, bo jest robiona do świątyni i ma być pomocą w modlitwie. Natomiast kicz jest jakąś chorobą, powiedziałbym wręcz pandemią, której niebezpieczeństwo polega na tym, że myśmy się do niego przyzwyczaili, przestaje nas razić. Kicz zakłamuje religię, ponieważ zdaje się sugerować, że wiara jest czymś łatwym, płaskim, niewiele kosztującym, a to jest zdrada przesłania ewangelicznego.
Kościół przez wieki był mecenasem sztuki i artystów. Gdyby nie ten mecenat, wiele talentów by nie rozbłysło. Czy nadal spełnia tę funkcję?
Mówiąc „Kościół – mecenas sztuki”, mamy na myśli w perspektywie historycznej Kościół hierarchiczny, a szczególnie dysponujących dużymi środkami finansowymi papieży, biskupów, opatów. To się już skończyło i w tym sensie Kościół nie jest mecenasem sztuki, w każdym razie nie w takim zakresie jak dawniej. Natomiast jeśli patrzymy na Kościół w perspektywie ewangelicznej, wczesnochrześcijańskiej, do której wraca Sobór, czyli jako społeczność wiernych, to wtedy się okaże, że dalej pełni funkcję mecenasa. Istnieją środowiska, organizacje, ludzie, często świeccy, którzy ofiarują środki na dane dzieło, organizują konkursy, wspierają twórców i inicjatywy artystyczne, więc w tym znaczeniu mecenat istnieje, tylko pojęcie Kościoła się rozszerzyło. Kościół hierarchiczny natomiast może i powinien inspirować artystów i uwrażliwiać na piękno, które jest bardzo ważnym elementem wiary.
Jak ważnym?
Podstawowe doświadczenie piękna świata, kosmosu, przyrody, człowieka otwiera na tajemnicę. Budzi spontaniczny zachwyt. A to jest przedsionek religii. Nie ma religii bez zachwytu, bez urzeczenia. Oczywiście, to nie jest jej jedyny wymiar, ale bardzo ważny. Piękno przejawia się również na głębszych pokładach – rzeczywistości duchowej, i tutaj nie jest tak łatwo zauważalne. Jeśli zubożymy religię o ten aspekt, to bardzo łatwo przyjdzie zredukować wszystko do etyki, a w praktyce do nudnej dydaktyki, która ludzi odtrąca. Myślę, że Via Pulchritudinis, czyli Droga Piękna, o której mówili Jan Paweł II, Benedykt, Franciszek i wielu wielkich teologów, jest bardzo istotna dla odkrywania Pana Boga i tajemnicy wiary. Moje skromne doświadczenie jako nauczyciela akademickiego to potwierdza. Mamy dziś do czynienia ze studentami w większości zdystansowanymi do wiary, a często niewierzącymi. Oni mogą kwestionować nauczanie Kościoła, etykę, ale kiedy mówimy o pięknie, odwołujemy się do arcydzieł, a przecież sztuka sakralna stanowi istotną część dziedzictwa Europy – tego nikt nie kwestionuje. Myślę, że to jest bardzo ważna dziedzina, po pierwsze osobistego doświadczenia, a po drugie dialogu we współczesnym świecie. Święty Jan Paweł II świetnie to rozumiał, kiedy podkreślał, że bardzo trudno dziś rozmawiać wprost na temat wiary, natomiast dziedzictwa kulturowego się nie kwestionuje, a ono nie może być oderwane od kategorii piękna. W ogóle wydaje mi się, że wiara pozbawiona doświadczenia piękna jest podejrzana. A na pewno kulawa.
Jest Ksiądz Biskup znawcą ikony. Na czym polega różnica między sztuką sakralną chrześcijaństwa zachodniego a wschodniego?
Najpierw trzeba podkreślić elementarną jedność Wschodu i Zachodu, zbudowaną na doświadczeniu Ewangelii, Chrystusa i Kościoła. Jest ona czymś zasadniczym, bo teologia, która nie wyrasta z doświadczenia i nie wiąże się z nim, jest martwa. I dopiero w tym kontekście podstawowej jedności Biblii, Credo i sakramentów możemy mówić o zróżnicowaniu. Wschód jest bardziej wyczulony na perspektywę tajemnicy. Zachód od czasów scholastyki lubi wszystko nazywać i definiować. Wschód jest w swoim doświadczeniu wiary bardziej całościowy, powiedzielibyśmy – holistyczny. Zachód bardzo przywiązany jest do precyzyjnych analiz. Wschód jest mistyczny. Zachód bardziej historyczny, psychologizujący, i to się przekłada na sztukę. Każda ikona, czy to będzie ikona Chrystusa, czy Bożego Narodzenia, czy jakiegokolwiek świętego lub świętej, prowadzi nas do pewnej całościowości doświadczenia, które skupia się w tajemnicy Paschy. Zachód bardzo lubi iść w historię, zadawać sobie pytanie, jak wyglądał Chrystus, jak dokonało się Boże Narodzenie, jak mogły wyglądać sceny z życia danego świętego czy świętej, oraz w kierunku psychologii: co przeżywała Maryja podczas Bożego Narodzenia, a co Chrystus, umierając na krzyżu. Wschód takich pytań sobie nie zadaje. Widzi w tym niepojętą tajemnicę wcielenia i odkupienia, którą próbuje wyrazić za pomocą pewnych form, linii, koloru, które dążą do osiągnięcia pełni. Jeśli mówimy o kanonie, to sądzę, że jest on właśnie taką pełnią, która niczego nie zamyka, ale otwiera, tak jak genialny kompozytor rozwija się i wypowiada w swoim dziele, na przykład Chopin w polonezie. Ten polonez jest raz zapisany, to jest pełnia, ale przecież możemy go zagrać na milion sposobów i nigdy nie wyczerpiemy możliwości interpretacji. Takie jest myślenie wschodnie, które jest też na Zachodzie, tylko jesteśmy mało świadomi, że w naszej nowoczesnej kulturze jest tak naprawdę mnóstwo kanonów. Bardzo cenimy sobie indywidualność, autonomię i wolność rozumianą w nieustającym odkrywaniu nowych wymiarów rzeczywistości. Myślę, że te dwa spojrzenia sobie nie przeczą, one się potrzebują, są komplementarne.
Ostatnimi laty wzrosło zainteresowanie ikoną. Pojawiła się szeroka oferta warsztatów ikonopisania. Wśród katolików jest wielu odbiorców ikon. Skąd to zainteresowanie? Ku czemu może nas ono prowadzić?
Myślę, że w Polsce ogromną rolę odegrał tu Jerzy Nowosielski. Geniusz, który za młodu uczył się malarstwa ikonowego w klasztorze, potem skończył Akademię Sztuk Pięknych i wszedł w malarstwo nowoczesne, potrafił dokonać syntezy Wschodu i Zachodu, ikony i nowoczesności i przekroczyć granice, które są bardzo mocno zakorzenione i wydaje się, że wręcz nieprzekraczalne, czyli między tym, co świeckie, i tym, co święte. Jego pejzaże, akty, martwe natury są de facto ikonowe. Ale zjawisko fascynacji ikoną jest szersze, obejmuje całą Europę, być może i świat. We Włoszech, Francji, Anglii jest zainteresowanie ikoną i to – rzecz ciekawa – nie tylko wśród katolików, ale również w środowiskach protestanckich, które wydawałoby się, są dalekie od wszelkiego obrazowania. Skąd się to bierze? Myślę, że z pragnienia syntezy. Nasz świat – i zewnętrzny, i wewnętrzny – rozpada się na kawałki. Ludzie chodzą do psychoanalityków, a potrzeba by było raczej psychosyntezy. W ikonie można znaleźć rzeczywistość, która jest niepodzielona, jak śpiewał Kaczmarski w piosence Rublow: „Na maleńkiej deszczułce jest miejsce na świat i na Stwórcę”. To pragnienie jest obecne w każdym człowieku, bez względu na jego deklarację wyznaniową i tradycję, z której pochodzi. Sam proces malowania ikony wymaga oczywiście dobrego warsztatu i elementarnej wiedzy technicznej, ale również zdolności kontemplacji, skupienia, a więc tego, co nasza zagoniona rzeczywistość nam kradnie. Ikona jest jakimś, powiedziałbym, azylem, taką wyspą schronienia, która pomaga scalić ten rozbity świat na zewnątrz i w sobie. Widziałbym to zjawisko bardziej w perspektywie fenomenu duchowego, psychologicznego, nieraz terapeutycznego, niż artystycznego.
To rodzi nadzieję, że potrzeba piękna w człowieku nie gaśnie.
Daleki jestem od traktowania ikony jako panaceum na kryzys sztuki sakralnej w Polsce, czy w ogóle w Kościele, jest to jeden z nurtów. Mamy dużo ciekawych zjawisk odrodzenia sztuki religijnej, wyrastającej z talentu pojedynczych artystów albo grup artystycznych. Współcześni twórcy, wykształceni na akademiach sztuk pięknych, szukają języka, żeby wyrazić swoją wiarę. Bardzo często są zdani na poszukiwanie po omacku, ponieważ myśmy już utracili kanon artystyczny jako stabilny punkt odniesienia. Ale z tych poszukiwań rodzą się dzieła godne uwagi, ciekawe, poruszające. Nie zawsze są one sztuką sakralną, częściej to będzie twórczość religijna przeznaczona do prywatnego odbioru. Z punktu widzenia masowej produkcji dzieł sakralnych to jest jakaś mała cząstka, ale sądzę, że to właśnie ona ma szansę przetrwać. Mówiąc mocno, to Sodomę i Gomorę mogło uratować paru sprawiedliwych, więc wierzę w taką teologię reszty Izraela również w Kościele i myślę, że najważniejsze rzeczy często dokonują się daleko od kamer i mediów. Również w sztuce.
Bardzo dziękuję Księdzu Biskupowi za rozmowę
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 3/2024
/mdk