Z Heinzem Nussbaumerem, autorem książki „Odkryć w sobie mnicha” rozmawia Teresa Sotowska
Rzadko się zdarza, żeby osoba żyjąca tak bardzo „w świecie” decydowała się na tak radykalnie odmienny tryb życia – raz w roku, ale regularnie od wielu lat. Czym się Pan kierował w wyborze takiej właśnie formy „relaksu” – „odnowy duchowej”?
Mój pierwszy kontakt z Athos był raczej kwestią przypadku. Kiedy pracowałem jako rzecznik w Kancelarii Prezydenta, poszukiwałem miejsca, w którym przynajmniej raz w roku byłbym nieosiągalny, również dla samego prezydenta, któremu mógłbym powiedzieć, że udaję się tam, gdzie naprawdę nie funkcjonują telefony. Bowiem jest różnica między tym, że gdziekolwiek jestem, można mnie osiągnąć telefonicznie, kiedy jeden telefon może zrujnować cały dzień, a tym, kiedy jestem – choć na krótko – całkowicie „poza zasięgiem”. Tak więc to stres związany z trudami pracy zawodowej spowodował, że postanowiłem udać się na medytacje do klasztoru.
Ale dlaczego właśnie Athos? W Austrii przecież jest wiele pięknych klasztorów oferujących relaks i spokojny czas. Był to wybór czy przypadek?
„Winę” za to ponoszą moi przyjaciele. Dowiedziawszy się o moim zamiarze, zaproponowali wspólną wyprawę na Athos i taką formę wyłączenia się na krótki czas ze świata. W ten sposób umożliwili mi ucieczkę od życia zawodowego. Muszę przyznać, że nawet później, kiedy telefony komórkowe już funkcjonowały na Athos, nie powiedziałem o tym nawet prezydentowi. Z perspektywy Athos dostrzegłem, że przecież „ważność” człowieka stoi w bezpośrednim związku z jego stałą osiągalnością: jeśli ktoś dwa, trzy razy próbuje nas „złapać” telefonicznie i to mu się nie udaje, potem może się okazać, że już nie jestem dla niego ważny. Przywykliśmy już do tego, że zawsze mamy blisko telefon i ciągle po niego sięgamy, by z kimś wspólnie rozwiązać jakiś problem czy po prostu porozmawiać. Kiedy jesteśmy pozbawieni tej możliwości, zdumiewająco szybko potrafimy się przestawić.
Heinz Nussbaumer, w tle góra Athos
Athos i Pana późniejsza przyjaźń z mnichami to sprawa przypadku czy też przygotowywany plan?
Oczywiście, nikt nie musi jechać na Athos, by tam odświeżyć swoją duchowość. Ja przede wszystkim myślałem o ucieczce od codziennej bieganiny. To był mój pierwszy motyw. Z czasem stopniowo otwierał się przede mną świat, który przede wszystkim był niewypowiedzianie piękny i pełen wspaniałych dzieł sztuki. Potem narodziła się ciekawość, zainteresowanie, a wreszcie ogromna fascynacja duchowością prawosławną. Z tej fascynacji wyrosła osobista bliskość i przyjaźnie z mnichami. Teraz, po ponad 20 latach naszych kontaktów, mogę śmiało powiedzieć, że łączy mnie z mnichami tak głęboka bliskość i zaufanie, że prowadzą ze mną bardzo osobiste rozmowy, których nie odważyliby się prowadzić z nikim innym.
W swojej książce pisze Pan, że „Athos jest wszędzie”. Dlaczego więc wybrał Pan właśnie Athos?
To prawda, zawsze powtarzam to samo zdanie: Jeśli pragniesz skupienia, odizolowania na pewien czas od świata, nie musisz jechać na świętą górę prawosławia, by tam „naładować akumulatory” swojej duchowości. Nie musisz jechać aż na Athos, nie musisz też zamykać się w murach któregoś z klasztorów – po prostu musisz szukać jej w sobie. Oczywiście Athos ma swój specyficzny wymiar. Wyjątkowość Athos, w odróżnieniu od innych „miejsc ciszy i odosobnienia” polega między innymi na tym, że jest to jednocześnie świat życia klasztornego i zarazem cel pielgrzymek; że można się tu całkowicie odizolować od świata i mieć świadomość, że także poza klasztorami nie utraci się koncentracji. Dla porównania, jeśli wychodzę z któregoś z austriackich klasztorów, od razu znajduję się pośród codziennego życia. Na Athos wychodzę z klasztoru i nadal jestem w cudownym, chronionym krajobrazie. Mogę iść 50 kilometrów w jedną i 12 kilometrów w drugą stronę, a więc mogę chodzić po tym wielkim terenie, myśląc, medytując, podziwiając piękno przyrody i architektury, mogę modlić się, śpiewać na głos – robić, co zechcę – i ciągle „nie jestem w tym świecie”.
To jest z pewnością coś wyjątkowego, niezależnie od duchowości tego miejsca.
Jak przyjmują ci spokojni, odcięci od świata mnisi kontakt z człowiekiem takim jak Pan: otwartym, radosnym, spontanicznym?
Doświadczyłem przede wszystkim tego, że mnisi na Athos o wiele mniej są wyizolowani, niż oczekiwalibyśmy tego od osób, które „wyparły się świata”. Choć nie ma tam telewizji, nie ma gazet, ani radia, ciągle zaskakuje mnie, jak wiele informacji przynoszą z sobą pielgrzymi. Mnisi też przyjmują swoich gości, członków rodziny i bliskich przyjaciół i oni też są dla nich źródłem informacji o świecie, od którego się odcięli. W naszych rozmowach ciągle powtarzają, że „wy, tam w świecie, macie o wiele trudniejsze życie niż my”. My zbudowaliśmy wokół siebie mury i wiemy, że aż do śmierci będą one nas chroniły, że mamy tu zapewnione podstawowe potrzeby życiowe, jak jedzenie, ubranie. Ta forma życia zapewnia nam utrzymanie dystansu wobec wszystkiego, co dzieje się na zewnątrz. Mnich na Athos nigdy nie jest sam. Jeśli musi pojechać do Salonik do szpitala, zawsze towarzyszy mu drugi mnich. A kiedy wracają, mówią, że powracają „całkowicie zbici z tropu”, bo widzą, jak trudno jest ochronić w tym świecie to, co najważniejsze. I dlatego „wam trudniej jest żyć niż nam”. Podziwiamy tylko, jak w tym „zwariowanym świecie” potraficie jeszcze być ludźmi wierzącymi. Tu chciałbym podzielić się moim przeżyciem z tegorocznego pobytu, które doprawdy odebrało mi oddech. Ostatniego dnia siedziałem na balkonie mojego pokoju z jednym z mnichów, Amerykaninem. Znamy się od dawna i prowadzimy intensywne, głębokie, egzystencjalne rozmowy. Spytałem go: „Jeśli poświęcasz swoje życie na tak bliski kontakt z Bogiem, czy możesz mi powiedzieć, jak wygląda twój Bóg? Czy jest to jakaś konkretna ikona, z którą rozmawiasz, Pantocrator, czy też jakiś konkretny tekst, który powtarzasz? Jest to Bóg Ojciec, Syn, Duch Święty? Co widzisz, gdy z nim rozmawiasz?”. Zastanawiał się przez chwilę, po czym odpowiedział mi w kilku słowach, które na zawsze wryły mi się w pamięć: dziś to jesteś ty. I to „dziś to jesteś ty” ciągle mam w pamięci. Teraz wiem, że dla mnichów z Athos te ciągłe spotkania z pielgrzymami stanowią duchowe wyzwanie. Oni wiedzą, że ich misją jest przekazywanie swojej duchowości przybywającym do nich pielgrzymom, wielka gościnność płynąca z głębi serca. Dlatego też przyklasztorne domy pielgrzyma noszą nazwę „domy książęce”, bo każdy ich gość jest przez nich traktowany jak książę, bo „w każdym przybywającym trzeba widzieć Chrystusa”. Sądzę, że to jest też dla nich swoisty sprawdzian, aby nie zawsze patrzeć wrogo na świat Kościoła katolickiego. I pewnie dlatego nie traktują mnie jako kogoś, kto zakłóca ich spokój, lecz jako przyjaciela, który też dla nich jest kimś interesującym.
Powszechnie znane jest odizolowanie mnichów z Athos od świata zewnętrznego. Jak się Panu udało przerwanie tej izolacji, pozyskanie zaufania mnichów? Sądzę, że to wielki przywilej.
Tak, to wielki przywilej, powiedziałbym więcej: to największy dar, jaki otrzymałem od życia. Zaczęło się od tego, że przed laty od ówczesnego prezydenta Austrii otrzymałem polecenie przygotowania rozmów, mających doprowadzić do ewentualnego spotkania trzech patriarchów – Rzymu, Konstantynopola i Moskwy – w podwiedeńskim opactwie cystersów Heiligenkreuz. Podróżowałem wówczas między Rzymem, Konstantynopolem a Moskwą, aby wysondować, czy są szanse na takie spotkanie. Przy tej okazji poznałem ekumenicznego patriarchę Konstantynopola, Bartłomieja I. I wtedy, jak sądzę, zawiązała się między nami przyjacielska więź, która trwa do dziś. Przypomnę, że patriarcha jest również duchowym zwierzchnikiem Góry Athos. Pierwszy pobyt na Athos zawdzięczam właśnie jemu, to on otworzył mi drogę. Być może właśnie dlatego mnisi na Athos przyjęli mnie tak otwarcie i od razu potraktowali jako osobę bliską. Przyjmuję to z głęboką wdzięcznością i pokorą. Z czasem Athos stał się moim „duchowym domem”. Jak podkreślił podczas wiedeńskiej prezentacji mojej książki metropolita Michael Staikos, „Nussbaumer kocha Athos, a Athos kocha Nussbaumera”.
Artykuł ukazał się w numerze 02/2009.