Z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim, laureatem watykańskiej Nagrody Ratzingera, rozmawia Alicja Dołowska
W ubiegłym roku minęła 500. rocznica Reformacji. Z jednej strony mówiło się o jej świętowaniu, z drugiej – pojawiały się głosy, że rozwodu się nie świętuje. Z roku tego jubileuszu wychodzimy z poczuciem większego zagubienia niż rok wcześniej.
Rzeczywiście, istnieje niemałe zamieszanie, bo nasuwa się pytanie: Jak i czy w ogóle należy tę rocznicę uroczyście świętować w Kościele katolickim? Przecież upamiętnia ona wydarzenia dla Kościoła niezwykle bolesne, których dotkliwe skutki trwają po dzień dzisiejszy. Upamiętnia podział Kościoła, dokonany w okolicznościach bardzo dramatycznych. Nie tylko w XVI w., gdy wybuchła niszczycielska wojna trzydziestoletnia, lecz również później doszło do mnóstwa nieszczęść spowodowanych tym podziałem. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wiele wspólnot reformowanych odeszło daleko od treści Ewangelii. Doszło do tego, że obecnie Reformacja potrzebuje nowej reformacji, to znaczy głębokiej reformy, która przybliży wspólnoty protestanckie do ducha Ewangelii. Zbyt często doktryna i moralność chrześcijańska są w nich poważnie zagrożone. Najbardziej skrajne tendencje i nurty są nie do zaakceptowania nie tylko dlatego, że patrzymy na to wszystko inaczej, bo jesteśmy katolikami, ale przede wszystkim dlatego, że wszyscy chrześcijanie powinni być wierni Ewangelii i jej orędziu.
Problem w tym, że oni też twierdzą, że są wierni Ewangelii, ale inaczej interpretują jej zapisy.
Gdy Pismo Święte wyraźnie zakazuje kontaktów homoseksualnych czy ze zwierzętami, nie mówiąc już o związkach homoseksualnych imitujących małżeństwo, to nie chodzi o kwestię jego interpretacji, lecz o wierność słowu Bożemu. Protestanci dobrze opanowali umiejętność czytania i rozumienia. Skoro w Biblii znajduje się wyraźne potępienie homoseksualizmu, to nie można z niej wyprowadzać nauki i praktyki, które temu przeczą. To samo dotyczy spojrzenia na wiele innych spraw, także o charakterze doktrynalnym.
Czy z tego wypływa wniosek, że ewangelicy są ludźmi mniej inteligentnymi w kwestii interpretacji niż katolicy?
Nie zajmuję się komparatystyką inteligencji katolików i protestantów, lecz twierdzę, że inteligencja może być – przez jednych i drugich – wykorzystywana do innych celów niż powinna. W mojej ocenie wspólnoty reformowane powinny rzetelnie przemyśleć swoją tożsamość, a więc również postawę względem Pisma Świętego i Ewangelii. Odrzucając wcześniejszą tradycję chrześcijańską, stworzyły radykalnie nową tradycję, która w wielu punktach nie jest w zgodzie z Ewangelią.
Ostatnio przechodzi fala krytyki odnosząca się do ekumenizmu, którego sens bywa podważany. Krytyczne słowa w związku z tym padają nawet pod adresem Jana Pawła II i papieża Franciszka. Czy jest za co krytykować?
Dyskusja nie dotyczy tego, czy ekumenizm, ale jaki ekumenizm. Ekumenizm jest wyzwaniem każdych czasów, naszych również. Był też praktykowany zawsze, lepiej czy gorzej, bo zawsze współistniały obok siebie różne wyznania chrześcijańskie, a także wyznawcy różnych religii, a więc chrześcijanie oraz wyznawcy judaizmu i islamu. Ekumenizm praktyczny towarzyszy nam od samego początku, gdy wyłoniły się nasze wspólnoty religijne. Istotne pytanie dotyczy tego, jak uprawiać ekumenizm teologiczny. Problem polega na tym, że te dwie płaszczyzny, praktyczna i teologiczna, są ze sobą mylone albo świadomie mieszane. Ugrzecznione kontakty na poziomie rodzinnym, towarzyskim czy ekonomicznym nie mogą sprzyjać rozmywaniu i relatywizacji wiary i moralności chrześcijańskiej.
Ci, którzy podważają pewne aktualne sposoby prowadzenia ekumenizmu, są przedstawiani jako jego wrogowie. To nieporozumienie, ponieważ nie wolno tłumić refleksji, która szuka odpowiedzi na pytanie „jaki ekumenizm”. Gdy podejmujemy ekumenizm z innym wyznaniami chrześcijańskimi czy dialog z innymi religiami, powinniśmy równolegle prowadzić wewnątrzkatolicką rozmowę o ekumenizmie i wewnątrzkatolicki dialog o dialogu. Bez nich postulat ekumenizmu schodzi na manowce.
Czy idea ekumenizmu nie wypływa z Ewangelii? Z zasady „Miłuj bliźniego swego”?
Zasada miłości bliźniego dotyczy każdego człowieka bez wyjątku, a zwłaszcza człowieka w potrzebie. Idea ekumenizmu wypływa ze zróżnicowania religii i wyznań oraz koegzystencji wyznawców jedynego Boga i innych religii. Taka rzeczywistość istniała już w czasach Starego Testamentu. Nowy Testament zawiera modlitwę Jezusa, „aby wszyscy byli jedno”. Była ona już wtedy potrzebna, ponieważ wśród Jego uczniów i pierwszych wyznawców zaznaczały się podziały. Narosły po męce, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, zaś ich ślady mamy w pismach św. Pawła, zwłaszcza w Listach do Koryntian i Liście do Galatów. Potem, gdy podziały robiły się coraz większe i boleśniejsze, tym pilniejsze stawało się wołanie Jezusa „aby wszyscy byli jedno”. Ekumenizm ma związek z zasadą miłości bliźniego, realizując ją w tym, co dotyczy budowania dobrych relacji między ludźmi różnych religii i wyznań.
Odnosi się wrażenie, że kapłani nie mówią w sprawie ekumenizmu jednym głosem albo nie mówią o nim wcale. A wierni pozostają sami z tym problemem. Jak rozumieć ideę wzajemnego „ubogacenia się” dzisiaj? Z czego możemy od siebie czerpać?
„Ubogacanie się” polega przede wszystkim na tym, żebyśmy zadawali sobie pytanie: kim jesteśmy? Ekumenizm i kontakty religijne z innymi mogą nas wzbogacić głównie tym, że lepiej ukażą specyfikę naszej tożsamości i wynikających z niej zobowiązań. Prawdziwy i zdrowy ekumenizm nie może być prowadzony przez osoby, które mają tożsamość rozmytą i nie wiedzą, kim są, albo tego nie cenią. Sądzą, że każda rozmowa czy spotkanie z innymi to już ekumenizm. Nie! Ekumenizm urzeczywistnia się wtedy, kiedy stają naprzeciwko siebie świadomi swej tożsamości wyznawcy Chrystusa, podzieleni na rozmaite wyznania, którzy chcą się nawzajem poznać takimi, jakimi są, chcą się nawzajem szanować i ze sobą współpracować. Obwinianie kapłanów, że nie mówią o ekumenizmie, powinno mieć na względzie fakt, że ekumenizm nie jest tym, o czym się opowiada, ale tym, jak się żyje i co się robi.
Co jest celem dialogu ekumenicznego z protestantami? Jakie są dla nas, katolików, rubieże tej współpracy?
Każdy dialog ekumeniczny ma swoje granice. Gdyby ich nie było, nie byłby potrzebny, a w każdym razie przestawałby być czytelny. Najpierw chodzi o to, żeby nasze nastawienie wobec protestantów wyzbyło się stereotypów i elementów szkodliwej konfrontacji. Zdrowa i życzliwa konfrontacja jest zawsze wartościowa, gdyż różnimy się od siebie. Na tym gruncie ekumenizm stanowi wzywanie do dawania wspólnego świadectwa Chrystusowi. To świadectwo dajemy zarówno na poziomie prawd wiary, jak i w dziedzinie moralności. Okazuje się jednak, że zwłaszcza w tym drugim wymiarze ekumenizm jawi się jako coś bardzo trudnego albo wręcz niemożliwego.
Ekumenizm nie polega na tym, że unika się tematów, które nas dzielą, lecz na tym, że je podejmujmy w duchu zbratania i szukania prawdy. Dlatego zakłada określony system wartości, czyli określoną aksjologię. Jeśli się powie, że żadnej prawdy nie ma i każdy ma swoją prawdę, to ekumenizm staje się niemożliwy. Jak mówić o ekumenizmie z tymi wyznawcami protestantyzmu, którzy żyją w związkach jednopłciowych albo je dopuszczają, nazywając tę sytuację małżeństwami, oraz którzy dopuszczają eutanazję i aborcję? Istnieją, bo muszą istnieć, granice ekumenizmu. Albo mówimy „tak – tak, nie – nie”, albo udajemy, że zbliża nas coś, co w gruncie rzeczy mocno nas dzieli, albo wreszcie nie obchodzi nas to, co naprawdę najważniejsze, i rezygnujemy z wartości, którym powinniśmy być wierni.
W roku 500-lecia Reformacji nie dostrzegłam zbliżenia ewangelików i katolików. Arcybiskup Ryś powiedział na jednym z wykładów o Reformacji, że choć rozwodów się nie świętuje, powinny być jednak powodem do refleksji.
Reformacja, jak wszystko, co ważne w życiu Kościoła, powinna być przedmiotem refleksji. Lecz refleksji krytycznej, czyli takiej, która jest rzetelna, solidna oraz stroni od politycznej poprawności i zaprogramowanego „wciskania kitu”. Refleksja nad Reformacją stała się terenem politycznych rozgrywek. Wiedząc to, trzeba spojrzeć na nią wnikliwie i oceniać w perspektywie historycznej. Nie tylko przez pryzmat tego, co się wydarzyło 500 lat temu, lecz także przez pryzmat wszystkich skutków, które spowodowała przez minione pół tysiąca lat. Przez ten długi czas nasze wspólnoty religijne przeszły długą i bolesną drogę. Pamięć obydwu stron jest nabrzmiała, więc przebyta droga daje dużo do myślenia.
Przez większość tego jubileuszowego roku trwała u nas nagonka na protestantów. Pojawiły się publikacje, a nawet filmy, że Luter i Reformacja to samo zło, bo od tamtego czasu w Europie zaczął się szerzyć relatywizm. Udowadniano, że Reformacja była prekursorem Wielkiej Rewolucji Francuskiej, potem rewolucji bolszewickiej, wszelkiego rodzaju lewactwa i wynaturzeń. A nawet jest winna zalewaniu Europy przez islam. W świetle takich opinii dialog staje się niemożliwy.
Każdy człowiek ma prawo do własnej oceny, ale każdy powinien się strzec monopolizowania swojego stanowiska i narzucania innym swego punktu widzenia. Zapoznając się z tego rodzaju opiniami, powinniśmy wyrabiać sobie i pogłębiać własne zdanie. W tym, że „udowadniano”, nie ma nic nagannego, rzecz w tym, czy „udowodniono”, a to wymaga rzetelnego wysiłku poznawania i wartościowania faktów. Opinie na temat Reformacji odzwierciedlają różne zaszłości historyczne i wyrażają osobiste uwarunkowania. Zapewne pojawiają się w nich również jakieś uprzedzenia względem tych, którzy katolikami nie są. Żeby to wszystko prawidłowo rozpoznać i ocenić, potrzebna jest uczciwość z naszej strony. Nie może być tak, że chcemy uprawiać ekumenizm i dialog z innymi, natomiast nie potrafimy prowadzić dialogu w obrębie własnej wspólnoty religijnej. A przecież ścierają się w niej różne poglądy i stanowiska, które warto poznawać, z nimi polemizować i o nich dyskutować. Rozpoznawanie pewnych prawidłowości w historii oraz ustalanie przyczyn i okoliczności różnych wydarzeń jest jak najbardziej na miejscu.
Pod adresem Kościoła katolickiego kieruje się wiele oskarżeń, przedstawiając jego historię w ciemnych barwach. Gdy analogiczne oskarżenia są wysuwane wobec innych wyznań chrześcijańskich czy innych religii, natychmiast pojawiają się zarzuty nagonki i dławienia ekumenizmu. Różnorodne głosy w Kościele katolickim nie mogą być nam dalsze niż to, co się mówi i co się dzieje we wspólnotach skupiających ludzi, którzy katolikami nie są.
mak