Ukończyła PWST w Warszawie. Debiutowała w 1955 r. Jest aktorką teatralną i filmową. Znana z roli Solskiej w komediach: Kogel-mogel (1988) oraz Galimatias, czyli kogel-mogel II (1989). W latach 2000–2012 odgrywała rolę gosposi Józefy Lasek w serialu ,,Plebania”. Najmłodsze pokolenie telewidzów pamięta ją z roli babci Józi z programu redakcji katolickiej TVP 1 „Ziarno”. W czasach PRL działała w opozycji antykomunistycznej. Uczestniczyła w organizowaniu koncertów patriotycznych. Współpracowała z bł. ks. Jerzym Popiełuszką. Odznaczona m.in. Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski i Złotym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Z Katarzyną Łaniewską, wybitną polską aktorką, która odwiedziła Krasnobród na Roztoczu, rozmawia Łukasz Kot.
To Pani pierwszy pobyt na Roztoczu?
W Krasnobrodzie jestem pierwszy raz, natomiast w Zamościu i Lubaczowie bywałam częściej. Jestem zachwycona Roztoczem. Byłam w Sanktuarium Matki Bożej Krasnobrodzkiej (Jagodnej), Kapliczce na Wodzie, u św. Romana. Zwiedzałam też miejscowe sanatorium.
Niedawno obchodziła Pani 60-lecie pracy zawodowej.
Skończyłam 80 lat i dodatkowo obchodziłam ten jubileusz. Miałam wielu wspaniałych gości. Wymyśliłam przy tej okazji, że poza graniem w teatrze i telewizji oraz w dubbingu powinnam jeździć z poezją po Polsce. Przygotowałam ponadgodzinny montaż pt. Porozmawiajmy o miłości – o miłości do drugiego człowieka, do muzyki, do ojczyzny, do matki i matki do dzieci.
Czy czuje się Pani spełnioną aktorką?
Tak. Dziś jest bardzo dużo możliwości grania, ale gdy kończyłam Państwową Wyższą Szkołę Teatralną – obecnie Akademię Teatralną, nie było tak łatwo rozpocząć drogę aktorską. Mnie się udało. Na drugim roku za zgodą rektoratu zostałam zaangażowana do filmu. To były nowele o życiu na wsi. Potem często grywałam podobne role, ale też księżniczek, św. Joannę oraz mnóstwo ról kostiumowych.
Teatr Polski, Dramatyczny, Narodowy, Ateneum, Ochota. W którym z nich było najlepsze grono kolegów aktorów, w którym pracę wspomina Pani najmilej?
Kiedyś teatr był drugim domem. Gdy w 1959 r. kończyłam szkolę, panowała tam hierarchia starszych i młodszych. Po studiach zostałam zaangażowana do Teatru Polskiego, który prowadził jego przedwojenny budowniczy, wielki aktor Arnold Szyfman (potem odbudowywał Teatr Wielki w Warszawie). Moi profesorowie należeli do pokolenia tych, którzy w czasie II wojny światowej nie pracowali zawodowo, kelnerowali w lokalach, byli pozbawieni pięknych ról młodych ludzi. Po 1945 r. był taki zwyczaj, że starsi aktorzy grywali role młodych, dlatego młodzieży trudniej było się przebić. Dyrektor Szyfman postawił na młode pokolenie. Teatr był podstawą, to z teatru reżyserzy czerpali aktorów do filmu i telewizji. Teraz ten porządek się odwrócił, do teatrów angażuje się nie aktorów, lecz celebrytów, bo przyciągają publiczność przez to, że się pokazali w jakimś telewizyjnym tasiemcu. Takich zespołów aktorskich jak dawniej już nie ma. Najlepiej zapamiętałam pierwszy – Teatr Polski, gdzie byłam jeszcze gówniarą i chodziłam pod ścianami, przedstawiając się wiele razy wielkim nazwiskom. Profesorowie wprowadzali mnie w środowisko teatralne. Następnie miło wspominam Teatr Dramatyczny. Był wspaniały, nowoczesny w dobrym tego słowa znaczeniu, wystawiał nowości światowe (np. Eugena Ionescu), w nim odbywały się prapremiery. Mogę też mówić, że jestem aktorką Kazimierza Dejmka, bo pracowałam z nim w Teatrze Narodowym i Teatrze Polskim, które prowadził. Nauczył nas, aktorów, punktualności i dlatego nigdy się nie spóźniam…
Jest Pani znana szerokiej publiczność z ról telewizyjnych i filmowych. Które uważa Pani za ulubione, najlepsze?
Mam na koncie wiele ról teatralnych, np. w Teatrze Narodowym, gdzie grałam Przepióreczkę z Gustawem Holoubkiem, lub Dramatycznym. W „Ziarnie” pięć lat byłam „babcią Ziarnowską”, jak mówiłam. Starałam się przekazać dzieciom wszystko, co przeżyłam, a przeżyłam bardzo dużo: wojnę, Powstanie Warszawskie… Prowadziłam dzieci do Muzeum Powstania Warszawskiego, do kościoła św. Stanisława Kostki, gdzie miałam wielki zaszczyt stawać z ks. Jerzym Popiełuszko przy ołtarzu, bo zapraszał nas, aktorów, do udziału we Mszach świętych za ojczyznę. Tłumaczyłam dzieciom, dlaczego taki ksiądz został zamordowany. Prowadziliśmy ten program razem z rewelacyjnym, cudownym bp. Antonim Długoszem, który ewangelizował i przepięknie śpiewał. „Ziarno” zostało we mnie, chociaż to była bardzo ciężka praca i parę razy chciałam odejść, ale wracałam do programu.
Jak było w przypadku serialu „Plebania”?
Gdy zaczęłam grać w „Plebanii”, byłam już na emeryturze. Gra dawała mi wielką satysfakcję i popularność. Mogłam się godnie starzeć i zarabiać pieniądze, a dzięki temu też pomagać innym. Szkoda, że serial zdjęto z anteny. Powiedziano nam, że poważne firmy nie chcą się reklamować z tytułem „Plebania”, ale przecież to emitowała telewizja publiczna, która powinna nieść pewne wartości. Ludzie się z nami utożsamiali, mieliśmy wspaniałą publiczność. Były tam mądre rozmowy z księdzem, w których podejmowaliśmy ciekawe wątki życiowe. Mogłam przekazywać życiową mądrość kobiety, która jest niewykształcona, ale wiele przeżyła, ma doświadczenie i swoje zasady. W roli babci Józi starałam się sprzedać poczucie humoru, które zapamiętałam u mojej babci – miała tak samo na imię i dużo mądrości życiowej. Wychowywała mnie, gdy ojciec został zamordowany w Auschwitz, a mama musiała pracować.
Współczesny język ojczysty jest bardzo zaśmiecony, nie przywiązuje się uwagi do tego, co i jak się mówi. Pani jest wychowana na rzetelnej polszczyźnie.
Przede wszystkim młodzi ludzie mówią niechlujne i nikt im na to nie zwraca uwagi. Nawet moi koledzy aktorzy są przyzwyczajeni do mikrofonu i tylko szepczą pod nosem, nie wymawiają samogłosek. Język polski jest piękny, bo ma samogłoski: a, o, e, u, i, a oni coś tam sobie szepczą: „szyszuszi”. Kiedyś na polonistyce, dziennikarstwie, w seminariach duchownych uczono dykcji.
Ponadto w naszym języku jest strasznie dużo naleciałości, słów niepolskich.
Cała technika jest opanowana przez język angielski. Młodzi zamiast amen mówią enter. Ponadto starsze pokolenie snobuje się na slang młodzieżowy. Każde pokolenie ma swoje powiedzenia, ale jeżeli pan premier RP mówi „wezmę to na klatę”, to ja pytam: na jaką klatę? Ze zwierzętami? Snobują się, żeby się podlizać młodzieży. Dla mnie najgorsze jest słowo, którym można zastąpić wszystkie inne: „super”. Zawsze powtarzam, że „super” to znaczy piękny, znakomity, elegancki, wspaniały, rewelacyjny, dobry… We Francji jest ustawa o ochronie języka francuskiego, chciałabym, by taką wprowadzono i u nas. Tymczasem młodzież, zamiast pisać wypracowania, stawia ptaszki w ankiecie: „tak” lub „nie”. Przez to traci umiejętność mówienia, wyrażania swoich myśli. Chociaż zazdroszczę dwóm moim dorosłym wnukom, że znają perfekcyjnie po dwa obce języki. Za moich czasów nauka języków nie była tak popularna i dostępna.
Przywiązuje Pani wagę do wartości patriotycznych, katolickich, do rodzimej tradycji i kultury.
Tak, bo bez prawdy nie ma wolności. Człowiek chce być wolny i móc wypowiadać swoje myśli. Po tym, jak przestałam grać w „Plebanii”, zostałam aktorką patriotyczno-kościelną. Bardzo to sobie cenię, bo słyszę wiele miłych słów od ludzi. Mówię, że trzeba szanować, kochać ojczyznę, coś o niej wiedzieć, nie wstydzić się jej. Staram się językiem poezji mówić, że możemy być z niej dumni, np. że walczyliśmy podczas II wojny światowej na wszystkich frontach. Mamy piękny język, wspaniałe kościoły, rewelacyjnych księży, biskupów. Natomiast złości mnie zakłamanie. Jako stara aktorka poznaję, jak któryś z aktorów fałszuje grą, tak samo rozpoznaję fałsz w polityce. Często dyskutuję z tymi, co występują w telewizji: „kobieto, przecież ty nie wierzysz w to, co mówisz, a mówisz tak straszną nieprawdę!” Dopóki sił mi starczy, będę się starała działać, by coś zmienić na lepsze.
kw