Nie bądźmy euro-naiwniakami

2013/03/20

Z dr Januszem Szewczakiem, głównym ekonomistą SKOK, rozmawia Aleksander Kłos

Podpisanie paktu fiskalnego zostało przez większość polskich mediów ocenione jako kolejny wielki sukces naszego rządu. Wydaje się jednak, że znaczna większość Polaków nie wie nie tylko, co podpisały polskie władze, ale także jakie będą tego konsekwencje dla naszej gospodarki.

Niestety, po raz kolejny Polacy zostali postawieni przed wyborem: czy jest się prawdziwym Europejczykiem, a tak naprawdę euro-naiwniakiem, czy zaściankiem-moherem, który analizuje i liczy, ile go to będzie kosztować. Znów mamy do czynienia z tradycyjnymi metodami PO, polegającymi na dzieleniu Polaków na nowoczesnych i zapóźnionych. Politycy tej partii ponownie podpisują wszystko jak leci i nie zajmują sobie głowy myśleniem o tym, czy Polsce to się opłaca, czy też nie. Nie zastanawiają się nad konsekwencjami –  „nimi będziemy się martwić później”. Oni podpisali już wiele takich dokumentów, ja je nazywam wekslami in blanco (a jest to niebezpieczeństwo doprowadzenia klienta do bankructwa), które są niesłychanie kosztowne dla naszej gospodarki. O wydatkach i kosztach z nimi związanych Polacy nie mają bladego pojęcia. Co gorsza, moim zdaniem, także polski rząd nie ma…

To kolejny dowód na brak odpowiedzialności rządzących.

Proszę zobaczyć: mamy już pakt klimatyczny, wspólny patent europejski, pakt fiskalny, sześciopak, za chwilę będziemy mieli unię bankową i europejski nadzór bankowy. Szacuję, że podpisane zobowiązania już wkrótce będą nas kosztować od 200 do 300 mld złotych. Tyle będziemy musieli wydać w perspektywie najbliższych lat, żeby wywiązać się z zobowiązań – jest to suma ok. 100 mld dolarów, czyli gigantyczny wydatek. To jest zobowiązanie czysto finansowe, które na dodatek będzie mieć negatywny wpływ na konkurencyjność polskich przedsiębiorstw. Najwięcej ucierpią branże węglowe, hutnicze, energetyczne i cementowe. Czekają je wysokie wydatki związane z ochroną środowiska. Będą też konsekwencje dzisiaj mało dostrzegalne i wyobrażalne – dotyczące  harmonizacji systemu podatkowego. O tym właściwie rząd w ogóle się nie zająknął, a ja tę sprawę stawiałem dość jednoznacznie i twierdzę, że pakt fiskalny oznacza dla polskich przedsiębiorców podniesienie podatku od przedsiębiorstw, CIT, który jest w Polsce stosunkowo niski – 19 proc. We Francji czy w Niemczech wynosi on 28-30 proc., dlatego zostanie wymuszone ujednolicenie systemu podatkowego i uśrednienie go w Europie.

Z tego, co Pan mówi, wynika, że podpisanie paktu fiskalnego jest groźne zarówno dla naszego budżetu, gospodarki, jak i suwerenności narodowej. Decyzje dotyczące naszego kraju będą podejmowane w obcych stolicach.

Pakt fiskalny robi zamach na budżet państwa, a jest to, przypomnijmy, fundamentalna instytucja w demokracji. Padały głowy królów w Wielkiej Brytanii, tworzył się nowoczesny parlamentaryzm europejski wmyśl idei, że to my będziemy wspólnie decydować, jakie będą wydatki i dochody, a nie król. Dzisiaj najprawdopodobniej będziemy mieć „króla” w Bundestagu albo w Parlamencie Europejskim – on podejmie za nas decyzje, na jakie rodzaje działalności gospodarczej, publicznej możemy wydawać pieniądze, a na jakie nie. Panowie w Brukseli i w Berlinie powiedzą nam np., że nie powinniśmy tyle łożyć na armię, gdyż 25 mld to jest ich zdaniem za dużo, że nie musimy tyle funduszy przeznaczać na rozwój innowacyjnych przedsiębiorstw, na pomoc socjalną (pomimo że tak nędzną w porównaniu z Europą Zachodnią), a więcej np. na import towarów niemieckich czy francuskich. Moim zdaniem jest to całkowicie sprzeczne z polską konstytucją. Przez ostatnie pięć lat PO z PSL zachowują się, jakby konstytucji w ogóle nie było. Liczba ustaw trafiających do Trybunału Konstytucyjnego jest absolutnie rekordowa, można powiedzieć, że nie ma ustawy, której by dane środowisko nie uznawało za konieczną do zaskarżenia. Sędziowie TK powinni pracować chyba na trzy zmiany, tyle mają zadań. To, co czyni obecny rząd, należy określić jako bezprawie legislacyjne. Nie wspomnę już serialu pt. ustawa o SKOK-ach, która zaskarżona w Trybunale, została wycofana przez prezydenta Komorowskiego za namową PO po to, żeby nie mogła być osądzona. Jednak znów znalazła się w Trybunale i mimo że czeka na osądzenie, jest w tym czasie zmieniana. Taka sytuacja nie miała miejsca w Polsce od dwudziestu lat.

Wróćmy jeszcze do paktu fiskalnego, nie spotkał się Pan z żadnymi rozsądnie brzmiącymi propozycjami ze strony władz?

Wydawać by się mogło, że rząd będzie miał cały szereg argumentów przekonujących Polaków do paktu fiskalnego czy innych dokumentów. Traktuje się nas jednak jak dzieci w przedszkolu, które się przekonuje, że jak podpiszą  cyrograf, to będą siedziały w rodzicami przy stole, oni będę omawiać, jaki samochód kupić i jaki dom zbudować, a dzieci będą o tym mogły decydować. Widzimy więc, że jest to poziom piaskownicy – o niczym nie będziemy decydować, będziemy zapraszani na niektóre szczyty dotyczące konkurencyjności, natomiast w sprawach strefy euro, czyli jądra Unii, nie będziemy mieli nic do powiedzenia. Za to będziemy dyscyplinowani w sprawie finansów publicznych.

Jakie to będzie miało konsekwencje dla polskiego budżetu i rozwoju gospodarczego?

Będziemy musieli jeszcze zacieśniać politykę fiskalną, a to zapewne skończy się wprowadzeniem nowych podatków. Minister finansów Jacek Rostowski już to zaczyna robić, narzuca nowe, idiotyczne podatki, jak choćby od garażu, ekologiczny od samochodu, od deszczu…

Od brody, jak za Piotra I w Rosji, jeszcze nie ma…

Jeszcze nie, ale idziemy w dobrym kierunku. Jest już pomysł opodatkowania służbowych laptopów, samochodów czy telefonów. Mamy słynny problem ulg na złe długi w fakturach VAT, które miały być ułatwieniem dla przedsiębiorców, a zaczynają być, o zgrozo, jakimś wilczym dołem. Za te faktury pro forma urzędy skarbowe domagają się normalnej płatności, jak za fakturę VAT-owską. Może dojść  do sytuacji, że przedsiębiorcy będą płacić dwukrotnie za tą samą fakturę! Najprawdopodobniej będziemy musieli jeszcze bardziej ciąć wydatki budżetowe, żeby osiągnąć wymagany poziom 0,5 proc. deficytu strukturalnego do PKB, w przeciwnym wypadku będzie nam groziło zablokowanie środków z unijnych dotacji. Dzisiaj nasz deficyt oficjalnie wynosi 3,5 proc., a realnie (co Rostowski ukrył w innych długach) w granicach 4,5 – 5 proc.

Premier Donald Tusk zapewnia jednak, że kryzys nam nie grozi. Niedawno mówił też o historycznym sukcesie, gdyż udało mu się „załatwić” z Brukseli gigantyczne pieniądze.

Te 440 mld złotych, które mamy otrzymać w ramach funduszu spójności i wspólnej polityki rolnej, wcale nie są wielkim sukcesem, jak to głosi PO. Może jednak dojść do tego, że nie dostaniemy nawet połowy tych pieniędzy. Gdy zaczniemy wkraczać w prawdziwy kryzys (obecnie mamy do czynienia dopiero z jego początkiem) i nie będziemy w stanie ciąć rent, emerytur i podnosić podatków – będzie nam groziła utrata unijnych dotacji. Bruksela będzie jeszcze rygorystycznej kontrolować wszystkie wydatki. Sprawa zablokowania 15 mld zł na drogi – to jest przedsmak tego, co może nas czekać. Coraz więcej spraw trafia do Trybunału Sprawiedliwości przeciwko Polsce i coraz więcej z nich przegrywamy. Unia będzie szukać każdego drobiazgu, byleby nie przyznać bądź zablokować środki dla nas.

Skończył się więc czas „wyciskania brukselki”?

Tak. Parlament Europejski zawetował budżet, nie wiadomo, czy nie będzie problemów ze zgromadzeniem tych środków – przecież budżet na lata 2014–2020 ma wbudowany deficyt strukturalny, ok. 60 mld euro. Może się okazać, że kryzys w Unii będzie postępował coraz szybciej i nie będziemy widzieć objawów wychodzenia z niego – wtedy opowieści ministra Rostowskiego, że w drugiej połowie roku będzie lepiej, okażą się kompletnymi bredniami. Widzimy przecież, co się dzieje we Włoszech, także Francja ma olbrzymie problemy.

Co kryzys w wielu krajach Unii Europejskiej oznacza dla Polski?

Polskie PKB będzie słabło, będą dramatycznie spadać dochody podatkowe do budżetu. Mieliśmy z tym do czynienia już w zeszłym roku, kiedy Rostowskiemu zabrakło aż 21 mld złotych z VAT-u. Myślę, że w tym roku będzie to podwójna liczba, co oznacza, że możemy się spodziewać nowelizacji budżetu w maju –   czerwcu. A to będzie oznaczać albo podwyżkę podatków, albo cięcie wydatków. Ciekawe, co będzie ciął minister Rostowski. Może wydatki na służbę zdrowia, leczenie chorych na raka czy fundusze na karetki, które nie są w stanie zabrać dziecka do szpitala? Oszczędności na pewno dotkną też wydatki na armię – a my już dzisiaj jesteśmy, można powiedzieć, krajem bezbronnym. Polskich żołnierzy można by zmieścić na jednym stadionie i to nie narodowym, gdyż tych gotowych, zdolnych do użycia jest raptem 30 tys.

Jak wygląda sytuacja polskich firm? Coraz więcej z nich redukuje personel i nawet nie myśli o zatrudnianiu nowych ludzi.

Chociaż przedsiębiorstwa w Polsce „śpią na gotówce” – mówi się o 200 mld zł „poduszki gotówkowej”, które mają przedsiębiorstwa – to ona nie wystarczy, żeby przetrwać kilka chudych lat. A trzeba będzie przeczekać z dwa, trzy lata, gdyż co najmniej tyle potrwa kryzys. Pierwszą metodą cięcia kosztów są zwolnienia, często grupowe. Mamy olbrzymie, 15-procentowe bezrobocie, ono ma wiele negatywnych skutków – więcej bezrobotnych to mniejsza konsumpcja, niższe przychody i dochody firm, słabsze wpływy podatkowe, za tym idą kolejne cięcia i w rezultacie mamy do czynienia z samonapędzającą się machiną recesyjną, depresyjną. Tym bardziej, że na przedsiębiorców minister Rostowski nakłada coraz to nowe, niekorzystne bariery, cięcia fiskalne, podwyżki. Niby są one drobne, ale niesłychanie dolegliwe. Choćby ten idiotyzm, żeby sklepy wypisywały na paragonie konkretne dane, np. o sprzedanej szynce, jej zapachu, wadze, gramaturze i miejscu wyprodukowania. Co gorsza, mamy do czynienia z upadkiem całych branż, choćby branży budowlanej, która została całkowicie zdewastowana.

Nikt się chyba nie spodziewał, że stanie się to przy okazji przygotowań do Euro 2012.

To jest ewenement na skalę światową. Mając pieniądze unijne, wielki program budowy autostrad i stadionów, właściwie wykończono prawie połowę polskich przedsiębiorstw budowlanych. To się nie udało żadnemu ugrupowaniu w Europie od zakończenia wojny. A u nas udało się koalicji PO i PSL! Teraz należy się spodziewać upadku olbrzymiej części drobnego handlu, czyli małych sklepów, które nie będą miały możliwości udźwignięcia kosztów. Spada popyt – zmniejszają się więc przychody. Padają jednoosobowe firmy, które często były pomysłem na ucieczkę z bezrobocia. Liczba film bankrutujących, upadających, zawieszających działalność bardzo gwałtownie rośnie. W zeszłym roku zbankrutowało około tysiąca firm, w tym roku będzie to zapewne około półtora tysiąca. To się przekłada nie tylko na znacznie wyższe bezrobocie, ale i na spadek konsumpcji, spożycia, sprzedaży, wpływów z VAT-u, CIT-u, również PIT-u – ta pętla się zaciska.

Media żyją zupełnie innymi sprawami. Kwestie gospodarcze są skutecznie zagłuszane, spadają na dalszy plan.

Moim zdaniem tegoroczny budżet jest już nieaktualny – po ledwie dwóch miesiącach mamy gigantyczny deficyt. To pokazuje, jak bardzo ta władza żyje w świecie wirtualnym, właściwie mówi obywatelom słowami z „Misia” – nie oddamy Panu palta i co nam Pan zrobi, my mamy większość i zrobimy co będziemy chcieli. Stąd się biorą takie idiotyzmy, jak to, że głodne dzieci mogą jeść szczaw albo zbierać mirabelki na kompot. Inni parlamentarzyści, jak choćby poseł Adam Szejnfeld, dostrzegają problem jedynie w tym, że polskie rodziny przepijają swoje pensje. Ale widać chyba, że nie ma on zbytniego pojęcia o problemach społecznych, gdyż prawie 30 proc. polskich rodzin, w których przynajmniej jedna osoba pracuje, nie stać na utrzymanie. Problem ten nie dotyczy jedynie rodzin patologicznych, ale nawet tych, w których pracują obydwoje rodzice. To świadczy o tym, jak skandalicznie niskie są wynagrodzenia w Polsce i świadczenia socjalne. Zasiłek na dziecko równowartości dwóch butelek wódki? Realne płace większości Polaków na poziomie tysiąca złotych netto, podczas gdy płaca minimalna w wielu krajach, nawet dotkniętych kryzysem, to 1200 – 1500 euro? U nas średnie wynagrodzenie brutto waha się w granicach 3700 zł (czysto statystyczne, ono jest liczone łącznie z prezesami banków), kiedy w takich krajach, jak Grecja, Portugalia, Hiszpania, waha się pomiędzy 6000 a 10 000 zł. A teraz PO rozpoczyna debatę sejmową dotyczącą zmiany kodeksu pracy, co ma doprowadzić do obniżki wynagrodzeń dla pracujących Polaków.

Sprawa ewentualnego przyjęcia przez Polskę euro, podobnie jak inne istotne dla naszego kraju dyskusje, przyjęła znajomą formę: albo jesteś Europejczykiem, albo przedstawicielem Ciemnogrodu. Premier Tusk mówi zaś, że nie ma sensu dyskutować nad tym, czy przyjmować euro, gdyż taką decyzję Polska podjęła, wchodząc do UE, ale można się zastanawiać, kiedy to zrobić.

To jest zaklinanie rzeczywistości. Ci ekonomiści, którzy to popierają, odcinają przy tym rządowe kupony. Nie spełniamy żadnych warunków przyjęcia euro, a nasza sytuacja gospodarcza będzie się pogarszać. Namawianie Polaków do podjęcia takiego kroku oznacza zaproponowanie im samobójstwa gospodarczego. Doprowadziłoby to do zmniejszenia konkurencyjności, wzrostu cen produktów, droższego eksportu, a dla społeczeństwa oznaczałby wzrost kosztów utrzymania, podwyżki. Proszę zauważyć, że już teraz ceny wielu produktów mamy wyższe niż w UE. Moim zdaniem ta dyskusja o euro, zwłaszcza prowadzona w gronie euronaganiaczy jest po to, żeby odwrócić uwagę społeczeństwa od rzeczywistych problemów. To przecież nie są żadne debaty, gdyż rozmawiają ze sobą ludzie prezentujący te same poglądy. Argumenty w ogóle nie są ważne, podział jest jeden: na eurozwolenników i europrzeciwników. Tymczasem euro przestaje mieć dobrą opinię u większości krajów Unii, w których obowiązuje.

 

Już wkrótce ukaże się książka dr. Janusza Szewczaka Zielona wyspa czy ruchome piaski. Prawda o polskiej gospodarce.

Zdjęcie: http://januszszewczak.wordpress.com/

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej