Z Janem Pietrzakiem o kabarecie politycznym rozmawia Wiesława Lewandowska |
Coś dziwnego się w Polsce dzieje: oto Jan Pietrzak, zwany „ojcem chrzestnym polskiego kabaretu”, zamieszcza w prasie codziennej i internecie poważne komentarze do wydarzeń politycznych, a politycy coraz częściej zachowują się niczym twórcy kabaretu. Skąd ta zamiana ról?
Może stąd, że nie wszyscy politycy są politykami, a ja wciąż pozostaję sobą. Owszem, piszę felietony, które są moimi prywatnymi dygresjami na bieżące tematy. O poważnych sprawach staram się mówić w sposób ironiczny, choć waga tematów i spraw tę ironię czasami niweluje. Gdy temat jest ponury, to kpina nie zawsze jest na miejscu… Felietony to jednak całkiem odrębna część mojej działalności i nie mieszajmy jej z działalnością kabaretową, którą mimo przeciwności ciągle prowadzę. Do kabaretu ludzie kupują bilety i przychodzą jednak po to, żeby się bawić.
Wydaje się, że dzisiejsza publiczność woli raczej lżejszy kabaretowy kaliber, mniej ambitne dowcipy…
Tak się może wydawać na podstawie tego, co przymusowo oglądamy w telewizji. Prostacki typ poczucia humoru jest dziś celowo propagowany i człowiek po prostu nie ma wyboru. Oczywiste jest, że właściciele i zarządcy stacji telewizyjnych nie życzą sobie satyry obywatelskiej w mediach. Dlatego prawdziwą satyrę zastąpiono dziś wygłupem. Mamy więc do czynienia ze „spłaszczającą” mentalnością medialną, a nie z samodzielnie ukształtowanym gustem i wrażliwością odbiorców. To właściciele dzisiejszych mediów proponują Polakom świat według Kiepskich oraz kabaret według Kiepskich: głupi, prymitywny, niechlujny, bez wyrafinowania.
„Prawdziwych satyryków poznaje się po tym, że są notorycznie zwalczani przez kolejne generacje obrażalskich polityków” – to Pana słowa. Dawniej zwalczała Pana komuna, którą Pan zwalczał, a dziś kto i jak Pana zwalcza?
Z komuną zwalczaliśmy się nawzajem, a jakże! W 1975 roku w Informacji dotyczącej programów satyrycznych Kabaretu Pod Egidą jakiś esbek napisał: „Lansuje się tam przede wszystkim satyrę polityczną skierowaną przeciwko: 1) Budownictwu socjalistycznemu w Polsce; 2) Polityce PZPR; 3) Związkowi Radzieckiemu”. Mam takie zaświadczenie! To jest najlepsza z moich recenzji! Dziś nie mam już takich recenzji, a zwalczanie mnie odbywa się przede wszystkim przez wykluczenie z mediów, które robią to pod wpływem związanych z nimi konkretnych środowisk politycznych. Pod tym względem niewiele się zmieniło.
Fot Dominik Różański
Dziś nie ma już cenzury, za to ostatnio pojawiła się pewna „poprawność żartowania”. W dobrym tonie jest żartowanie z Kaczyńskich i PiS, a żartowanie z Tuska i PO dyskredytuje człowieka w oczach elit…
…jakich elit?! Nie wmówi mi pani, że Palikot czy Niesiołowski to elita. Prawdziwa elita jest w Kabarecie Pod Egidą! Faktem jest, że różne środowiska medialno- polityczne za moje niepoprawne żarty mnie nie cierpią i od dwudziestu lat albo piszą o mnie źle, albo wcale. Taką mają instrukcję… Stado baranów musi mieć instrukcję. Elita posługuje się krytycznym myśleniem.
Nie wstydzi się Pan i nie ukrywa – jak większość rodaków w sondażach opinii – sympatii do środowiska PiS i niechęci do rządzącej PO?
Ja w ogóle tak nie stawiam problemu! Nie widzę potrzeby porządkowania świata według dwóch organizacji politycznych. Nie było PiS, PO, a ja byłem! Tak samo śmiałem się z rządu Kaczyńskich, jak teraz śmieję się z rządu Tuska. Tworzenie sytuacji, w której musimy się koniecznie opowiadać za którąś z partii, jest sztuczne i niepotrzebne. Prowokowanie takich podziałów uważam za społecznie szkodliwe, bo służy ono do napuszczania ludzi na siebie nawzajem. W społeczeństwie zawsze istnieją różne poglądy polityczne, ale przecież nie musimy się tak strasznie nienawidzić i codziennie, od samego rana zwalczać się nawzajem! A taką metodę przyjmują propagandyści Platformy, która zamiast robić rzeczy pozytywne, zajmuje się głównie kreowaniem wroga.
Kabaret polityczny zawsze po stronie opozycji – to Pana dogmat?
Nie zawsze, nie do końca! Nie można niczego dogmatycznie przesądzać i stawiać spraw „albo?albo”, nadużywać słów „zawsze”, „nigdy”. Można żartować ze wszystkiego i wszystko może inspirować twórców kabaretowych, ale trzeba pamiętać, że kabaret jako instytucja musi służyć społeczeństwu przede wszystkim poprzez pokazywanie spraw związanych z aktualnie sprawowaną władzą.
Co Pana najbardziej śmieszy u obecnie rządzących?
To, że Polsce znów zagraża monopartia! Premier Tusk chce koniecznie zostać kanclerzem na wzór niemiecki i robi wszystko, aby prezydent mu w tym nie przeszkadzał, czyli dąży do frontu jedności narodu; chce sobie podporządkować wszystkie instytucje, za wszelką cenę chce być najważniejszy… Z tej totalitarnej mentalności liberała się śmiejemy. To jest dziś ważne i – niestety – groźne.
Raczej smutne niż wesołe!
Poprzez śmiech staramy się zwracać uwagę na ważne sprawy. Kabaret Pod Egidą zawsze był w pewnym stopniu szkołą obywatelską, uczącą, że polityka powinna opierać się na prawdzie. Dlatego teraz mówimy wprost, że Polską rządzi kłamstwo, bo fałszywa propaganda, czarny PR, oszukańczy marketing to przecież kłamstwa.
Mocne słowa! Czy to nie z ich powodu Pana kabaret wciąż boryka się z trudnościami?
Największym ograniczeniem są finanse. Utrzymujemy się wyłącznie z wpływów za bilety. Granie w naszym kabarecie – obecnie raz w tygodniu w stuosobowej sali warszawskiej restauracji „Dekanta”, bez specjalnej scenografii, w dość trudnych warunkach – jest raczej działalnością hobbystyczną, a nie sposobem zarabiania pieniędzy… Koledzy po prostu lubią te czwartkowe spotkania twarzą w twarz z widownią. Jest inaczej niż w teatrze – tu nie grają ról, są sobą i mówią od siebie. Widzowie czują i cenią ten autentyzm, tę prawdę, o którą nam chodzi. Dlatego na przekór oponentom istniejemy, nie poddajemy się biedzie…
To smutne, że zasłużony dla polskich przemian Kabaret Pod Egidą jest w wolnej Polsce skazany na niepewny los i wieczną tułaczkę…
Pod tym względem od pół wieku niemal nic się nie zmieniło. Jest jak za komuny: urzędnicy i politycy wciąż nas nie lubią i ciągle utrudniają nam życie. Każda próba grania w warszawskich domach kultury zawsze kończyła się wyrzuceniem ich kierowników za to, że nas przyjmowali…
Dlaczego nie ma dla „Egidy” miejsca nawet w telewizji publicznej?
Jakieś dwa lata temu udało się pokazać relację z naszego jubileuszu w Teatrze Polskim. I to wszystko – na całe dwudziestolecie… Niestety, zawsze napotykam ten sam mur niechęci. Dzisiejsze media są w rękach ludzi, którym nie dobro Polski leży na sercu, tylko dobro ich partii i koterii. Dziś nie ma miejsca w polskich mediach dla niezależnego człowieka. Nie ma takiego radia, które dałoby mi swobodę mówienia tego, co chcę. Nikt się nie odważy puścić autorskiego kwadransa Pietrzaka! Jestem wywrotowym elementem, godzę w fundamenty powodzenia tych ludzi. Powiedziałbym, nie daj Boże, jakiś żart o Palikocie, a do tego nie wolno dopuścić, bo przecież to jest gwiazda mediów.
On zabiera Panu chleb!
Nie o to chodzi, niczego mi nie zabiera. To jest inna kategoria, inna waga. Mówiąc o tym, chcę tylko zwrócić uwagę na to, czym są dziś media w Polsce. A na moim przykładzie to najlepiej i najwyraźniej widać.
Dawno temu śpiewał Pan nam proroczo i z nadzieją: „Za trzydzieści parę lat, jak dobrze pójdzie…”. Coś poszło nie tak?
Ogólnie moje nadzieje się spełniły. Całość spraw polskich, od tamtej pory – a śpiewałem tę piosenkę w latach 60. – zmieniła się na lepsze. Pomijając wszystkie krytyczne uwagi, Polska jest dziś w fantastycznym okresie, jak teraz śpiewam w pewnej piosence: „nie musimy walczyć, możemy budować”. Problem polega tylko na tym, że nie czujemy się komfortowo w tej nowej Polsce. Zbyt dużo jest kłamstwa, świństwa, krzywdy, bezdennej głupoty… Jest zbyt dużo rzeczy, które nam utrudniają prawdziwą radość z odzyskania niepodległości.
To dlatego dowcip i kabaret jednak musi dziś być podszyty smętkiem, goryczą?
Nie musi, a nawet nie powinien, ale bywa. Śpiewam teraz taką piosenkę „satyryczną nieapetyczną”, w której padają drastyczne słowa: „rzygać się chce jak w PRL-u” … Wymieniam w niej przyczyny wywołujące ten przykry odruch – przekupnych prokuratorów, durnych ustawodawców, moc afer i aferzystów… To są istotnie smutne sprawy, których nie można pomijać milczeniem, ale trzeba je odseparować od historycznego wymiaru tego, co Polacy osiągnęli. Należy nasze kłopoty postrzegać we właściwych proporcjach. Tego właśnie uczymy w tej naszej obywatelskiej szkole śmiechu.
Jest Pan autorem wielkiej pieśni, niemal drugiego polskiego hymnu: „Żeby Polska była Polską”. To była jednak dość smutna pieśń…
Moim zdaniem to nie jest smutna piosenka. To odwołanie do dumnej historii i zachęta dla marzeń w czasach zniewolenia. W pewnym okresie hymn buntu „Solidarności” w 1980 roku… Teraz bardzo często śpiewają ją szkolne chóry. I prawdziwą przyjemnością jest widzieć, jak dzieciaki z przejęciem to śpiewają. Nie ukrywam, że czuję wtedy satysfakcję, że coś takiego udało mi się napisać, co już przeszło do następnego pokolenia.
Czego by dziś trzeba, żeby Polska była Polską?
Z grubsza biorąc, rozwiązać dwa tematy: techniczny i psychologiczny. Przede wszystkim ograniczyć kłamstwa w mediach, szkołach, życiu publicznym. Demokracja nie może funkcjonować prawidłowo, jeśli jest oparta na fałszu.
Artykuł ukazał się w numerze 01/2010.