Z prof. Romualdem Szeremietiewem, byłym wiceministrem obrony narodowej, rozmawia Marcin Motylewski
Jaka jest Pana wizja bezpieczeństwa Polski? Co powinniśmy uczynić, aby zwiększyć obronność kraju?
Obecność w NATO nie wystarcza do zagwarantowania bezpieczeństwa naszych granic. W tej kwestii podstawowe jest pytanie, co wynika z tzw. planów ewentualnościowych NATO. Jak wiadomo, one powinny definiować działania sił zbrojnych Sojuszu w sytuacji zagrożenia naszego kraju. Należałoby sprawdzić, jaką reakcję militarną, w jakim wymiarze i w jakim czasie te plany przewidują.
Jaka byłaby Pana pierwsza decyzja, gdyby został Pan ministrem obrony?
Aby zostać ministrem obrony, trzeba mieć poparcie siły politycznej tworzącej rząd. W moim przypadku objęcie MON to science fiction. Traktując jednak tę sytuację tylko teoretycznie, wyobrażam sobie, że poza sprawdzeniem planów ewentualnościowych musiałbym się zorientować, jaki jest stan sił zbrojnych i czym tak naprawdę Wojsko Polskie dysponuje. Jakość wojska ocenia się, biorąc pod uwagę trzy elementy: system dowodzenia i jakość kadry dowódczej, poziom wyszkolenia żołnierzy i wartość bojową jednostek oraz stan uzbrojenia armii. Do tego dochodzi najtrudniejsza rzecz do oceny, czyli morale wojska – czy ma ono w sobie ducha walki, świadomość wagi zadań, które przed nim stoją, i czy jest przesiąknięte patriotyzmem, czy też raczej żołnierze myślą o tym, ile można zarobić, wkładając mundur.
Czy pomocne w zwiększeniu naszego zewnętrznego bezpieczeństwa byłyby takie działania, jak liberalizacja dostępu do broni palnej, promocja klubów strzeleckich i rozwój obrony terytorialnej, zwany przez niektórych odbudową Armii Krajowej?
Państwo polskie powinno wspierać inicjatywy obronne obywateli, np. zrzeszanie się młodzieży w organizacje strzeleckie, działalność grup rekonstrukcyjnych itd. Jest to tym bardziej konieczne, że po zawieszeniu poboru do wojska brakuje przeszkolenia wojskowego w wymiarze ogólnonarodowym. Miałem kiedyś udział we wprowadzeniu do szkół klas wojskowych. Funkcjonują one do dziś siłą rozpędu, tylko dlatego, że młodzież i dyrekcje szkół chcą je utrzymać, a nie dlatego, że państwo jest nimi zainteresowane. Oczywiście ważną kwestią jest dostęp do broni i nie powinny istnieć tak surowe ograniczenia, jakie obecnie mamy. Nie oznacza to jednak, że broń powinien otrzymywać każdy. Powinno być tak, że warunkiem dostępu do broni jest odbycie szkolenia wojskowego.
Jak Pan skomentuje opinię eksperta ds. wojskowości, Wojciecha Łuczaka, że można odstraszyć potencjalnych agresorów samą tylko rozbudową sił konwencjonalnych, polegającą na inwestycji w bezzałogowce atakujące, rakiety dalekiego zasięgu i okręty podwodne z napędem niezależnym od powietrza (Air Independent Propulsion), uzbrojone w rakiety termobaryczne?
Rzeczywiście, ostatnio pojawili się eksperci nawołujący, aby wyposażyć Wojsko Polskie w środki ofensywne mogące stanowić zagrożenie dla potencjalnego agresora. I wiadomo, że Federacja Rosyjska będzie miała dość możliwości, aby takie polskie środki ofensywne skutecznie zniszczyć. Oczywiście powinniśmy mieć polską strategię odstraszania, ale nie może ona polegać na grożeniu komukolwiek, lecz na stworzeniu wiarygodnego systemu obrony, który pokaże przeciwnikowi, że atak na Polskę będzie dla niego niezwykle kosztownym przedsięwzięciem ze względu na nasze zdolności defensywne. W Polsce stworzono jednowymiarowy system obrony stawiający na wojska operacyjne, których można użyć do ataku, a zrezygnowano z sił terytorialnych, defensywnych. Dysponując miniaturową armią zawodową, bez powszechnego systemu obrony terytorialnej, zdolnego w razie napaści bronić każdej piędzi terytorium kraju, zachęcamy nieprzyjaciela do ataku. Jeżeli jeszcze wyposażymy armię w dodatkowe środki ofensywne, to według mnie bardziej sprowokujemy przeciwnika niż go odstraszymy. Uważam to za pomysł dla nas niebezpieczny.
Po pięciu latach przerwy armia wznowiła szkolenia rezerwistów. Były wiceminister obrony narodowej Janusz Zemke nazwał tę przerwę „zaniedbaniem”. Jak Pan skomentuje opinie internautów, że to „zaniedbanie” jest odbiciem rosyjskich wpływów w polskim MON, które chcą doprowadzić polską armię do takiego paraliżu, w jakim znalazła się ukraińska armia podczas zajmowania Krymu przez Rosjan?
Niewątpliwie rosyjskie wpływy u nas działają, ale kształt sił zbrojnych RP to raczej skutek decyzji polityków, którym się wydawało, że postępują zgodnie z polskim interesem. Uznano za pewnik, że konflikt na wielką skalę Europie nie grozi i stosownie do tego założenia konstruowano plany reformy wojska. Wojsko miało służyć do interwencji prowadzonych przez NATO z dala od polskich granic. Stąd zresztą wziął się pomysł zawieszenia poboru do wojska i rezygnacji z przeszkolenia wojskowego obywateli. Postawiono na żołnierzy zawodowych, bowiem trudno byłoby wysłać wojsko z poboru do Afganistanu. Usiłowałem tworzyć wojska obrony terytorialnej w 1999 r., kiedy byłem sekretarzem stanu w MON. Moje działania spotkały się z krytyką, a po usunięciu mnie z MON istniejące już brygady OT po prostu zlikwidowano.
Jakie warianty rozwoju sytuacji na Ukrainie Pan przewiduje?
W obecnej sytuacji Kreml nie będzie się śpieszyć, bowiem wszystko idzie po jego myśli. Wariant będzie ciągle ten sam, czyli stymulowany przez Rosję rozkład państwa ukraińskiego wszelkimi dostępnymi sposobami, może nawet z poparciem Niemiec i Francji – zauważmy, że Polska, trzeźwo oceniająca politykę Rosji, została wyeliminowana z rozmów na temat konfliktu na Ukrainie. Rosja chce oczywiście opanować Ukrainę, ale nie dopuści się inwazji, tylko będzie stopniowo wysyłać coraz więcej wojska i broni na wschodnią Ukrainę, mamiąc jednocześnie Zachód rozmowami i starając się doprowadzić Ukrainę do stanu określanego mianem państwa upadłego. Niezależnie od swoich terrorystów, nazywanych elegancko separatystami, rosyjskie ośrodki mogą do działań wymierzonych w Kijów posłużyć się chociażby ukraińskimi nacjonalistami, którzy dają się łatwo podburzać.
Co NATO i Unia Europejska po winny zrobić w sprawie kryzysu ukraińskiego?
Unia niewiele potrafi zrobić. Dużo więcej może zrobić nie tyle NATO, co USA. Szanse ma też Polska, która jest niemałym potencjałem, tylko ostatnio zachowuje się jakoś niemrawo. Warszawa powinna podjąć aktywną politykę w regionie, budować bliższą współpracę, w tym zwłaszcza wojskową, w ramach Europy Środkowej, a nie ograniczać się do członków NATO – Szwecja i Finlandia mogą być ciekawymi partnerami. Gdyby Polsce udało się zbudować taką współpracę, wówczas także Niemcy i Francja nie mogłyby nas lekceważyć, a Polska byłaby w stanie zgromadzić potencjał zdolny blokować poczynania Rosji.
Czy polityka sankcji jest właściwym krokiem?
Tak, oczywiście, ale sankcje będą skuteczne dopiero po dłuższym czasie. Właśnie ogłoszono, że cena baryłki ropy spadła poniżej 100 $. Jak wiadomo, budżet Rosji opiera się głównie na dochodach ze sprzedaży ropy, a dla Kremla opłacalność tej sprzedaży kończy się na cenie 114 $ za baryłkę. Jeżeli tendencja spadkowa ceny ropy utrzyma się, to Putin będzie miał wielkie kłopoty w osiąganiu dochodów budżetowych. I jeszcze jedna sprawa – funkcjonuje przekonanie, jakoby rynek rosyjski był tak cenny, że warto zabiegać o względy Rosji, aby móc z nią handlować. Tymczasem Kreml traktuje relacje handlowe jako jeszcze jeden front walki z nami i wcale nie kieruje się regułami rynkowymi. Czy dla Polski nie lepiej byłoby poszukać partnerów handlowych respektujących cywilizowane metody handlu? Skoro Rosja używa do gry politycznej relacji handlowych, to stawianie na rynek rosyjski, dzięki któremu podobno będziemy się bogacić, jest bardzo zawodne.
Czy ostatnie wydarzenia zapowiadają nowy porządek świata i koniec hegemonii USA?
Absolutnie nie. Kryterium rozstrzygającym o potędze państw jest, jak wiadomo, siła militarna, a połowę światowych nakładów na wojsko stanowią wydatki amerykańskie. USA ciągle są jedynym supermocarstwem w świecie. To co może niepokoić, to pytanie, na ile Stany Zjednoczone zechcą użyć swojej potęgi do obrony ładu międzynarodowego, który, jak widzimy, chce zmieniać Rosja. Polska jest oczywiście żywotnie zainteresowana utrzymaniem obecnego porządku światowego, ponieważ jego zmiana może zagrozić naszemu bezpieczeństwu. Odzyskaliśmy suwerenność, gdy złamany został dwubiegunowy (USA versus ZSRR) tzw. ład jałtański. Stało się tak dzięki zwycięstwu Stanów Zjednoczonych w „zimnej wojnie”, gdy Związek Sowiecki nie był w stanie udźwignąć wydatków militarnych narzuconych rywalizacją z USA. Teraz Rosja postanowiła odwojować przegraną, mówi, że ma strefy wpływów, które jej się należą i chce decydować o losach świata, odbudowując jakąś quasi-Jałtę. Jeżeli więc USA zaczną ustępować Rosji, to może być bardzo źle.
Na ile poważnie można traktować słowa Władimira Żyrinowskiego, przewodniczącego Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji, zapowiadającego, że Polska i kraje bałtyckie zostaną zmiecione z powierzchni ziemi, a decyzja o wybuchu III wojny światowej została już podjęta? Balon próbny czy opinia szaleńca?
Władimir Żyrinowski jest wiceprzewodniczącym rosyjskiej Dumy Państwowej, jest przewodniczącym liczącej się partii rosyjskiej i jest także kimś w rodzaju politycznego błazna. Zdaje się jednak, że mówi rzeczy, których nie wypada powiedzieć prezydentowi Putinowi i jego otoczeniu. Po ostatnim przemówieniu Żyrinowskiego Putin powiedział, że nie ze wszystkim się zgadza, ale słowa Żyrinowskiego „trafiają do serca”. Cóż to oznacza? To oznacza, że w głębi serca Putina i jego ekipy jest pragnienie osiągnięcia tego, o czym mówi Władimir Żyrinowski. Traktowałbym więc wypowiedzi Żyrinowskiego bardzo poważnie, mimo przedstawiania ich w błazeńskiej formule.
Romuald Szeremietiew – porucznik rezerwy WP, dr hab. nauk wojskowych, publicysta, polityk. Minister obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego (1992) i wiceminister obrony narodowej w rządzie Jerzego Buzka (1997-2001). Poseł na sejm RP (1997-2001). Były działacz SD, PAX, ROPCIO, jeden z założycieli KPN, Przewodniczył PN i RdR.
Wywiad ukazał się w sierpniowo-wrześniowym numerze Miesięcznika “Civitas Christiana”
mm