Z profesorem Pawłem Wieczorkiewiczem z Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Remigiusz Malinowski
Panie profesorze, dlaczego Niemcy uderzyły na Polskę we wrześniu 1939 r.?
Chociaż odpowiedź wydaje się prosta, wymaga przedstawienia ciągu pewnych wydarzeń poprzedzających Kampanię 1939 r. Jednak gdyby chcieć odpowiedzieć jednym zdaniem to należałoby stwierdzić, że Hitler uderzył na Polskę bo pozwolił mu na to Stalin. Mówiąc inaczej, bez zaangażowania się po stronie Niemiec Związku Sowieckiego wojna nie wybuchła by wtedy, o ile w ogóle by wybuchła.
Tutaj musimy cofnąć się do lat 30. Niemcy podobnie jak Sowieci dążyli do rewizji ustaleń traktatu wersalskiego. Częściowo udało się to Hitlerowi osiągnąć drogą pokojową do roku 1938 poprzez ciąg aneksji i znoszenia kolejnych ograniczeń, na co Zachód publicznie zezwolił w Monachium.
Monachium. W dalszej kolejności plan Führera przewidywał uderzenie na Francję, ponieważ zdawał on sobie doskonale sprawę z tego, że Francja nie dopuści do tego, aby Niemcy uzyskały hegemonię europejską. W tym konflikcie według planów Hitlera Polska miała być sojusznikiem III Rzeszy, takim jakim był Stalin w 1939 r., podobnie jak Włochy w pierwszych miesiącach wojny, które nie prowadziły żadnych działań zbrojnych.
Paweł Piotr Wieczorkiewicz (ur. 1948 r. w Warszawie) – historyk, sowietolog, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego (Instytut Historyczny) i Akademii Humanistycznej w Pułtusku (Wydział Historyczny).. Jest uczniem profesora Ludwika Bazylowa. Od lat zajmuje się dziejami wojskowości, zwłaszcza zaś – marynarki wojennej. Współpracownik „Morza”, „Wojskowego Przeglądu Historycznego” oraz „Nowej Techniki Wojskowej”.. Prowadzi w telewizji Kino Polska cykl Poprawka z Historii w którym opowiada o historycznym podłożu przedstawianych filmów.. najważniejsze publikacje: Polityka zagraniczna II Rzeczypospolitej na tle sytuacji europejskiej w latach 1918-1939, Warszawa 1982; Bitwa Atlantycka (w:) Bitwa o Atlantyk, Warszawa 1984, s. 1-51; Ostatnie lata Polski niepodległej, Warszawa 1991; Stalin i generalicja sowiecka, Warszawa 1993; Sprawa Tuchaczewskiego, Warszawa 1994; Historia wojen morskich, t. 1-2, Warszawa 1995. |
Mieliśmy być sojusznikiem Hitlera?
W niemieckich planach Polska była bardzo ważnym strategicznym sprzymierzeńcem. Hitler obawiał się, że kiedy uderzy na Francję, Sowieci uderzą na Niemcy poprzez kraje bałtyckie i dalej przez Polskę. Rzeczpospolita stanowić miała kluczowe ubezpieczenie. W dalszych planach Hitler zamierzał uderzyć na ZSRR i tutaj znowu Polska jako sojusznik miała odegrać poczesną rolę.
Takie projekty, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób, były przedstawiane Polsce od 1934 r. aż do roku 1938 kiedy to zyskały kształt ostateczny. Wtedy Hitler postawił doskonale znane wszystkim warunki. Tutaj trzeba przypomnieć, że żądania te nie miały na celu odebrania Rzeczypospolitej ani kawałka jej terytorium, ale jak słusznie twierdził minister Beck, uzależniały politycznie Polskę od III Rzeszy. Korytarz eksterytorialny oraz roszczenia niemieckie wobec Wolnego Miasta Gdańska miały być w zamierzeniach Hitlera gwarancjami lojalności Polski.
Hitler ukarał zatem Polskę za odmowę udziału we wspólnym podboju świata?
Jak wiadomo niemieckie propozycje odrzucono, a minister Beck, który właściwie samodzielnie kierował polską polityką zagraniczną wychodził z założenia, że Hitlera uda się okiełznać metodami pokojowymi. Polska uważała, że sojusz z Francją i Wielką Brytania skutecznie ostudzi zapędy niemieckie. W kwietniu 1939 r. Polska zawarła faktycznie sojusz z Wielką Brytanią. Beck sądził, że Niemcy znalazły się w sytuacji bez wyjścia, ponieważ nie były w stanie prowadzić wojny na dwa fronty. Hitler znalazłszy się w takim położniu wpadł w szał i nawet wypowiedział znamienne słowa, że „zgotuje im diabelski napój”. Słowa te miały oznaczać porozumienie się ze Stalinem. Tylko taki układ równoważył sojusz francusko- brytyjsko-polski. Wtedy też Hitler przewidział, że kiedy sojusznicy Polski dowiedzą się o podpisaniu układu Niemiec z Sowietami bardzo niechętnie będą się angażować w pomoc i Polska zostanie spisana na straty, w czym zresztą, jak wiemy, się nie pomylił.
Czy Polska wiedząc o swoim położeniu była właściwie do wojny przygotowana?
Świadomość tego, że będzie wojna stała się jasna wiosną 1939 r. To oznaczało bardzo mało czasu na przygotowanie do wojny, ale oczywiście takie przygotowania cały czas były w toku. Rzeczpospolita prowadziła bardzo świadomą politykę obronną i wojskową w okresie międzywojennym, której zręby wytyczył Marszałek Piłsudski. Dzięki temu posiadała liczną armię, dobrze wyekwipowaną i dobrze wyszkoloną.
Według najnowszych badań można śmiało powiedzieć, że polska armia, jeśli chodzi o potencjał, dorównywała włoskiej, czyli w Europie plasowała się na czwartym miejscu po francuskiej, niemieckiej i sowieckiej a przed brytyjską. Była to armia, wbrew temu co nam wkładano do głowy, potrafiąca stawić czoła jednemu z agresorów. Cały dylemat polegał na tym, że jak mawiał Piłsudski: „Siedzimy na dwóch stołkach i trzeba wiedzieć, z którego z nich spadniemy wcześniej”. Było jasne, że dojdzie do wojny z Niemcami albo Sowietami.
W 1939 r. z cała pewnością można powiedzieć, że byliśmy przygotowani, przez niemal cały okres międzywojenny do odparcia agresji sowieckiej. Armia Czerwona gdyby uderzyła na Polskę poniosłaby klęskę. Byliśmy lepiej przygotowani na atak ze wschodu, bo takie zagrożenie wydawało się zdecydowanie bardziej realne niż uderzenie z Niemiec. Idąc dalej i opierając się na wynikach najnowszych badań można stwierdzić, że Polska była w stanie oprzeć się samodzielnie również armii niemieckiej.
Trzeba pamiętać, że od 17 września Polska prowadziła wojnę z dwoma państwami. Gdybyśmy jednak przyjęli, że Sowieci nie wkraczają 17 września, jest wielce prawdopodobne, że marsz wojsk niemieckich załamałby się gdzieś na dalekich wschodnich terenach Rzeczypospolitej, czemu sprzyjały i warunki geograficzne i pora roku. Ponadto, można przyjąć, że gdyby nie sowiecka napaść do wojny włączyłaby się Francja atakując Niemcy.
Czy sowiecki atak był nie do przewidzenia?
Wiadomo było, że Ribentrop pojechał do Moskwy, gdzie podpisał pakt o nieagresji z Sowietami. Nie wiedziano oczywiście o tajnym protokóle, ale staje tutaj od razu pytanie, jak dwa państwa, które ze sobą nie graniczą mogą podpisywać pakt o nieagresji. To jest logiczne tylko wtedy, gdy oba państwa zamierzają w najbliższym czasie zmienić swoje granice i stać się sąsiadami. To powinien być pierwszy sygnał alarmowy dla Polski, a jednak tak się nie stało.
Czy defilada NIemców w Warszawie odbyłaby się, gdyby Sowieci nie uderzyli na Polskę?
Fot. Archiwum
Wydaje mi się, że znam odpowiedź na to pytanie, które umykało polskiej historiografii przez lata. Otóż głównym mentorem Becka w polityce wschodniej, a zarazem doradcą prezydenta Mościckiego i zaufanym przyjacielem był dyrektor Departamentu Wschodniego MSZ, płk Tadeusz Kobylański, który był sowieckim agentem. Wiemy, że do 17 września robił wszystko, żeby minimalizować zagrożenie ze strony sowieckiej. Bagatelizował doniesienia wywiadu o koncentracji Sowietów przy polskiej granicy, przekonując o braku zagrożenia ze wschodu. Myślę zresztą, że nie był to jedyny sowiecki agent uplasowany wysoko w strukturach władz polskich.
Czy mogliśmy inaczej rozegrać wojnę 1939 r.?
Wbrew temu, co przez wiele lat mówiono, poddając ostrej krytyce koncepcję obrony realizowaną przez marszałka Rydza-Śmigłego, dzisiaj wydaje się, że była ona najbardziej słuszna i uzasadniona. Marszałek przewidywał trzy etapy wojny obronnej. Pierwszy to bitwa graniczna, drugi – obrona na linii wielkich rzek Wisły, Sanu, trzeci – wycofanie się na przedmoście rumuńskie.
Już przed wojną Śmigły przewidywał, że właśnie tam trzeba będzie się ostatecznie bronić. Obrona Wielkopolski i Śląska poza tym, że umożliwiła przerzucenie we wschodnie rejony kraju znacznej części materiałów wojskowych, a także rezerwistów, których można było spokojnie na tyłach wcielać do formowanych jednostek, pozbawiła Niemców argumentu, że oto Polacy oddają bez walki sporne terytoria. W innym razie po ich zajęciu Niemcy występują do krajów zachodnich z propozycją mediacji pokojowych, w wyniku, których Niemcy anektują Śląsk i Wielkopolskę.
Trzyetapowa koncepcja wojny narzucona przez Śmigłego była jak najbardziej skuteczna. Wojska niemieckie były coraz bardziej wyczerpane natomiast armia polska, o czym mało kto wie, systematycznie się umacniała. W pierwszym dniu wojny po stronie Polski walczyło 28 Wielkich Jednostek a do końca kampanii zasiliło je kolejnych 16. Duże dostawy uzbrojenia zakupionego tuż przed wojną były w drodze na terenie sąsiedniej Rumunii. Zapasy paliwa, jakie Polska zgromadziła przed wojną, były tak wielkie, że Niemcy jeździli na nich aż do 1941 r.
Błędy militarne Polski to propagandowy wymysł peerelowskiej historiografii?
Ze znanych dzisiaj faktów wynika, że Polska była przygotowana do prowadzenia wojny nawet przez pół roku. Pozostaje tylko jedno zastrzeżenie. Marszałek Rydz-Śmigły, wzorem Piłsudskiego, wszystkie plany trzymał w głębokiej tajemnicy. Taki stan rzeczy doprowadził szybko do sytuacji, kiedy niemal każdy wyższy dowódca prowadził „swoją” wojnę, co fatalnie wpłynęło na koordynację działań a w konsekwencji na wynik wielu starć.
Drugi wielki błąd Naczelnego Wodza to, że ugiął się przed naciskami Wielkiej Brytanii i Francji i nie uznał ataku Sowietów na Polskę za równoznaczny z rozpoczęciem wojny Rosji Sowieckiej z Polską. Ta sytuacja w połączeniu z rozkazem żeby z Sowietami nie walczyć miała katastrofalne skutki. Armia Czerwona na zajętych terenach Rzeczypospolitej natychmiast wprowadzała ogromny terror połączony z deportacjami w głąb ZSRR cywilów i mordowaniem pojmanych żołnierzy.
Gdyby podjęto obronę ziem wschodnich, a trzeba pamiętać, że stacjonowało tam kilkaset tysięcy żołnierzy, paradoksalnie w znacznym stopniu zmniejszyłby się liczba ofiar sowieckiej agresji. Więcej ludności cywilnej zdołałoby się ewakuować, jak również więcej wojska znalazłoby się na granicy rumuńskiej. Na szczęście rozkaz o nie walczeniu z Sowietami nie do wszystkich dotarł, jak również nie wszyscy, którzy go otrzymali zastosowali się do niego.
Warto tutaj wspomnieć o mało znanej postaci gen. Wilhelma Orlika- Rückemanna dowódcy Korpusu Ochrony Pogranicza, który po koncentracji swoich oddziałów przebijał się z nimi aż za Bóg walcząc ze znakomitym skutkiem z nacierającymi Sowietami. Ten wspaniały dowódca, kiedy znalazł się na Zachodzie w wyniku polityki personalnej Sikorskiego, który starał się jak najbardziej zniesławić kampanię wrześniową nie został przyjęty ponownie do armii.
Byli wśród dowódców w kampanii wrześniowej wybitni stratedzy, dzielni żołnierze, ale i zwyczajni nieudacznicy
Na szczęście. Choćby gen. Kleeberg czy gen Sosnkowski. Szczególnymi umiejętnościami wykazali się dowódca Armii „Kraków” gen. Antoni Szylling oraz dowódca grupy operacyjnej „Piotrków” gen. Thommeé, późniejszy obrońca twierdzy Modlin. Godnymi najwyższych laurów okazali się pułkownicy: Stanisław Maczek, jeden z nielicznych, który nie dał się do końca rozbić, a także Bronisław Prugar- Ketling, który odniósł jedno z piękniejszych, choć epizodycznych zwycięstw w kampanii wrześniowej, Adam Epler dowódca 60. DP, bijący i bolszewików, i Niemców, oraz gen. Zygmunt Podhorski dowódca Suwalskiej Brygady Kawalerii i Dywizji Kawalerii „Zaza”, walczący nieprzerwanie od 1 września do 5 października. Z szacunkiem trzeba też wspomnieć tych, którzy podzielili losy walczących do ostatniego naboju żołnierzy: gen. Józefa Kustronia czy Franciszka Włada. Pułkownik Stanisław Dąbek popełnił w walkach pod Gdynią błędy, ale okupił je osobistym męstwem i na koniec samobójczą kulą.
Byli też tacy, którzy nie sprawdzili się zupełnie w tej najważniejszej próbie. Gen. Dąb-Biernacki, jak mówił o nim jeden z podkomendnych: „był przestępcą, który bez walki pozwolił rozbić swoją armię i dalej przestępczo nie chciał ująć w karby cofających się wojsk”. Pomimo tak fatalnej oceny gen. Rydz -Śmigły powierzył mu kolejne zadanie – dowodzenie Frontem Północnym i on znowu w bitwie pod Tomaszowem Lubelskim, przebrany w cywilne łachy salwował się ucieczką z pola walki. Podobnie rzecz się miała z gen. Kazimierzem Fabrycym, który zamiast walczyć, uciekał zostawiając swoich żołnierzy. Na mocne słowa krytyki zasługują również gen. Rómmel i Bortnowski. O tym ostatnim po bitwie nad Bzurą jego podkomendny gen. Bołtuć powiedział: „Jak zginę, to niech wszyscy wiedzą, że zginąłem ja i armia z winy tego s.. syna”.
Nienajlepiej zaprezentował się gen. Anders, który pomimo wyraźnych rozkazów, robił wszystko, żeby jak najprędzej wydostać się z Polski. Tylko dzięki temu, że prąc do granicy rumuńskiej stoczył kilka bitew z napotkanymi formacjami nieprzyjaciela, w których odniósł rany, jego postawa w czasie kampanii wrześniowej może być nieco łagodniej oceniana.
Podsumowując postawę armii polskiej we wrześniu 1939 r. można stwierdzić, że kadra wyższa spisała się w tej kampanii dostatecznie, oficerowie sztabowi dobrze, natomiast młodsi oficerowie, podoficerowie i żołnierze w wielu wypadkach bardzo dobrze.
Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2007.