Z dr Ireną Kowalską, demografem, rozmawia Tomasz Gołąb
Fot. Tomasz Gołąb
– Premier Jarosław Kaczyński w expose mówił, że zamierza „bronić tego, co jest fundamentem życia społecznego, aby polska rodzina trwała”. Czy polska rodzina jest zagrożona?
– Nie ulega wątpliwości, że dobrze funkcjonująca rodzina stanowi fundament życia społecznego, ale jednocześnie – istniejące warunki społeczno-ekonomiczne mogą sprzyjać wypełnianiu przez rodzinę jej podstawowych funkcji, albo też je utrudniać. Trudno nie zgodzić się z tezą, że w Polsce istnieje wiele barier utrudniających młodym podejmowanie decyzji małżeńskich i prokreacyjnych: dla wielu z nich rynek pracy jest niedostępny, innych obawa przed utratą miejsca pracy zmusza do całkowitego podporządkowywania się wymogom pracodawcy, a wtedy na normalne życie małżeńskie i rodzinne nie ma szans. Jeszcze inni o własnym mieszkaniu mogą tylko śnić, na wynajem lokalu ich nie stać.
Rodzinom z dziećmi żyć coraz trudniej, w szczególności, gdy wychowują więcej niż jedno dziecko. Niektórym rodzicom brakuje funduszy na podstawowe wyposażenie dziecka do szkoły, nie mówiąc o innych wydatkach typu opłaty za prywatną naukę języka obcego. Dla 40 proc. rodzin wielodzietność oznacza egzystencję na granicy biologicznego wyniszczenia.
– Co jeszcze tkwi u źródeł kryzysu?
\
– Znacznie poważniejszym zagrożeniem dla rodziny – w porównaniu ze wspomnianymi – są dokonujące się przemiany ideologiczne i obyczajowe. Głównych źródeł narastającego kryzysu rodziny należy poszukiwać w przeobrażeniach wzorców postaw i zachowań, nie zaś w samych warunkach bytowych współczesnych rodzin. Ich wyrazem jest pomniejszanie rangi rodzicielstwa, traktowanie dziecka jako dobra konkurencyjnego w stosunku do możliwości kariery zawodowej, dobrobytu materialnego, wreszcie jako zagrożenia wolności osobistej rodziców, a w szczególności kobiet.
Przykładem tego rodzaju działań jest powszechne traktowanie rodzin z większą liczbą dzieci jako defektywnych, nieustanne podkreślanie związków wielodzietności z ubóstwem i niskim statusem społecznym rodziców. Opinia publiczna uznająca powszechnie jedynie rodziny małodzietne, oddziałuje negatywnie na postawy rodzicielskie. Wyrazem tej polaryzacji są m.in. zmiany liczby i struktury rodzin według liczby dzieci.
Coraz częściej dziecko uznawane jest za wartość o charakterze konsumpcyjnym, jako czynnik zaspokajający potrzeby rodzicielskie, przynoszące radość i satysfakcję, nie zaś jako wartość samą w sobie. O liczbie dzieci z wyboru decyduje swoisty „rachunek ekonomiczny”, podobny do przeprowadzanego przy dokonywaniu rozstrzygnięć związanych z nabywaniem dóbr luksusowych. Podejmowane decyzje stanowią wypadkową kalkulacji kosztów i korzyści związanych z posiadaniem dzieci, a także konkurencyjności innych dóbr trwałego użytku.
– Skąd kryzys rodziny w państwie, które wydało papieża Jana Pawła II, nazywanego papieżem rodzin, orędownikiem i obrońcą życia rodzinnego? Skąd tak mała dzietność w Polsce, skoro nauka Kościoła mówi wyraźnie, że rodzina jest sanktuarium życia i miłości?
– A może za rzadko mamy ku temu sposobność? Niepokoi mnie fakt, że poza okolicznościowymi listami i sprawozdaniami z Konferencji Episkopatu Polski, na których są poruszane problemy zagrożeń rozwoju ludnościowego, na co dzień ten drażliwy temat podejmujemy stosunkowo rzadko. Co gorsze – brakuje nam recepty na uzdrawianie istniejącej sytuacji. Mam tu na myśli przede wszystkim znaczną część tych wiernych, którzy nie zagłębiają się w naukę społeczną Kościoła, nie zaglądają do dzieł papieża Jana Pawła II, nie docierają do katolickich rozgłośni, nie sięgają po katolickie czasopisma, nie mają sposobności lub nie chcą uczestniczyć w spotkaniach, na których poruszane są ważkie tematy o charakterze społecznym. Pragnienie życia w dostatku, bez większych wyrzeczeń jest powszechne i fakt ten nie dziwi. Ale czy dobre samopoczucie dzisiaj zapewni nam poczucie bezpieczeństwa jutro? Dopóki nie odpowiemy na to pytanie na podstawie prawd znanych i scenariuszy możliwych do przewidzenia, dopóty nie dostrzeżemy zagrożeń dla naszej narodowej przyszłości.
– Dlaczego rodzinom żyje się dziś tak trudno? Rodzinom z czwórką dzieci musi wystarczyć 300 zł na osobę miesięcznie. Bilet miesięczny kosztuje kilkadziesiąt złotych, a na książki do szkoły dwieście może nie starczyć?
– Transformacja społeczno-ekonomiczna zainicjowana w końcu lat osiemdziesiątych była dla kraju wezwaniem do aktywnego działania. Wielu rodaków bardzo szybko zorientowało się w możliwościach korzystania z praw wolnego rynku. Istniejące luki w prawie, omijanie prawa i brak jednoznacznych, określonych zasad kontroli w początkowej fazie zmian zaowocowały szybkim bogaceniem się osób najbardziej przedsiębiorczych. Stanęliśmy wówczas przed nowym problemem ogromnych nierówności ekonomicznych i społecznych, bezdomności, wykluczenia społecznego. Likwidacja przedsiębiorstw państwowych, brak miejsc pracy w regionach rolniczych, brak odpowiednich kwalifikacji osób zwolnionych z pracy do podjęcia nowych zadań, związanych z prywatyzacją gospodarki oraz wiele innych czynników pozbawiły tysiące ludzi miejsc pracy, a tym samym środków do życia. Pauperyzacja dotykała coraz szersze kręgi, a tylko dla wyjątków była możliwa do pokonania. Stąd m. in. trudne warunki życia tych, którzy z różnych względów nie potrafili sobie poradzić. A są wśród nich najsłabsi: osoby chore, samotne, często bez emerytury czy renty, członkowie rodzin wielodzietnych. Nie sposób przeżyć miesiąca za 300 zł, zwłaszcza gdy w rodzinie jest czworo dzieci. Taka kwota nie wystarczy nawet na kromkę suchego chleba z wodą. A co powiedzieć o zaspokojeniu innych, niezbędnych potrzeb?
– Wydawało się, że wspieranie rodzin mądrymi decyzjami polityków jest proste. Dlaczego nie udaje się to przez 17 lat od rozpoczęcia transformacji ustrojowej?
– Najmądrzejsze decyzje nie wystarczą, gdy zabraknie środków na ich wdrażanie. Niestety, polskie doświadczenia wskazują, że prawda ta jest bardzo bolesna w skutkach. Kolejne ekipy władz ustawodawczych i wykonawczych od lat dyskutują nad nowymi rozwiązaniami. Usiłują znaleźć kompromis w dochodzeniu do nich. Niektórym z nich nawet udawało się zacząć wdrażać zasadne działania (np. wydłużenie urlopów macierzyńskich, wprowadzone przez ekipę premiera Jerzego Buzka). Cóż z tego, jeśli – jak pokazuje doświadczenie – dojście nowej ekipy do władzy i wymiana większości członków ustępującej władzy – jest równoznaczne z kwestionowaniem decyzji poprzedników i zasadnością wycofywania się z przyjętych rozwiązań, zwykle po to tylko, by inicjować kolejne debaty nad problemem i propozycjami jego nowych rozwiązań?
Od lat te same problemy wracają na posiedzenia Sejmu i Senatu. Miejmy nadzieję, że rozwaga i tempo prac obecnych władz ustawodawczych nad projektami zmian polityki rodzinnej zaowocuje skutecznymi zmianami istniejących aktów prawnych w kierunku skutecznego wspierania rodzin mądrymi i skutecznymi decyzjami.
– Co może odwrócić radykalnie negatywne trendy demograficzne?
– Znalezienie recepty na tę dolegliwość jest bardzo trudne. Z dotychczasowych doświadczeń wielu krajów europejskich wynika, że zachowania ludzkie nie dają się modyfikować w krótkim okresie czasu. Często, potrzeba na to okresu równego życiu jednej generacji. Trudno bowiem wyobrazić sobie, na przykład, prognozowany stan ludnościowy w Polsce za 25 lat, z którego wynika, że w 2030 r. ponad jedną trzecią będą stanowiły gospodarstwa jednoosobowe, i to głównie osób w podeszłym wieku, że na 100 rodzin będzie przypadało przeciętnie tylko 50 dzieci (czyli na dwie rodziny jedno dziecko), jeśli dzisiaj gospodarstwa osób samotnych stanowią 25 procent, a na 100 rodzin przypada średnio 178 dzieci. Wyobraźnia może sprawić zawód. Ale doświadczenie w 2030 r. na własnej skórze konsekwencji, możliwej dwukrotnej przewagi liczby sędziwych dziadków nad liczbą wnuków może skłonić ówczesną populację do refleksji nad koniecznością zmian zachowań w kolejnym pokoleniu. W historii znane są przykłady skuteczności radykalnych działań, podejmowanych w dziedzinie polityki ludnościowej. W odległej przeszłości jedną z takich inicjatyw były decyzje podejmowane przez prezydenta Francji Charlea de Gaullea na rzecz rodziny.
Według prognoz za 25 lat w Polsce ponad jedną trzecią będą stanowiły gospodarstwa jednoosobowe i to głównie ludzi w podeszłym wieku. Na 100 rodzin będzie przypadało zaledwie 50 dzieci
Fot. Artur Stelmasiak
W ostatnich latach negatywnym przykładem takich działań w Polsce była antyrodzinna Ustawa o świadczeniach rodzinnych z 2001 r., która samotnym matkom wychowującym dzieci gwarantowała znacznie wyższe świadczenia rodzinne, niż rodzinom z obojgiem rodziców. Spowodowała ona lawinowy wzrost liczby rozwodów i separacji, które upoważniały do pobierania zwiększonych kwot zasiłków na dzieci.
Najlepszym rozwiązaniem są systematyczne, interdyscyplinarne, przemyślane działania; na ich efekty trzeba czekać dłużej, ale zwykle są one skuteczne.
– Czy rodzina w Polsce przetrwa?
– Musi przetrwać! Trudno tylko przewidzieć, w jakiej formie. Mimo świadomości istniejących zagrożeń, które do nas przenikają z Zachodu, a część społeczeństwa traktuje je jako godne podjęcia walki w imię obrony źle pojmowanych praw człowieka, żywię głęboką nadzieję, iż mądrość naszego narodu nie pozwoli na niszczenie rodziny, która przez wieki była rozumiana jako wspólnota małżonków i dzieci, i nadal jest uznawana jako podstawowa komórka społeczna, wymagająca opieki ze strony państwa (art. 72 Konstytucji RP). Kryzys rodziny, doświadczany przez kraje zachodniej Europy, jest do pokonania. Wobec głębokiego zaangażowania władzy ustawodawczej i wykonawczej w działania na rzecz wspierania rodzin istnieje nadzieja, że wspólne działania pozwolą na uniknięcie negatywnych skutków walki przeciw rodzinie.
– Dziękuję za rozmowę.
Artykuł ukazał się w numerze 08-09/2006.