Rozmowa z księdzem biskupem Markiem Jędraszewskim profesorem Uniwersytetu Adama Mickiewicza |
Pojawienie się chrześcijaństwa oznaczało początek nowego kręgu i sposobu myślenia o człowieku i człowieczeństwie.
Chrześcijaństwo pojawiło się w okresie największej świetności Cesarstwa Rzymskiego i – czysto po ludzku rzecz określając odniosło niebywały sukces. Był on jednak, dodajmy to od razu, okupiony krwią męczenników podczas kolejnych fal prześladowań dokonywanych przez państwo, które zasadniczo było państwem religijnie tolerancyjnym. Nie potrafiło jednak pogodzić się z tym, że chrześcijanie odmawiali cesarzom tytułu divus – boski, a w konsekwencji oddawania im czci przynależnej bogom. Natomiast chrześcijaństwo – ze swoją wizją Boga, świata, człowieka i jego wolności – dało niezwykle ważny przyczynek do wytworzenia się tego, co dzisiaj nazywamy kulturą europejską, śródziemnomorską czy też zachodnią Weszło przy tym w dialog z najwspanialszymi osiągnięciami myśli greckiej, to znaczy jej filozofią, i rzymskiej, czyli prawem, na którym wspierało się istnienie i funkcjonowanie najpierw republiki, a następnie imperium rzymskiego. W jakiejś mierze dzięki chrześcijaństwu zaczęła się nowa era, nowy świat. Musi zastanawiać, dlaczego tak się stało.
Dlaczego oto chrześcijańska wizja świata i człowieka zaczyna dominować, opanowywać świat ówczesny?
Jak już wspomniałem, chrześcijaństwo nawiązywało do dorobku przeszłości, zarówno pogańskiej, jak i judaistycznej. Ale także wniosło coś zasadniczo nowego – prawdę o Bogu i człowieku zawartą w Ewangelii Pierwsze wieki chrześcijaństwa to powolny proces przenikania do świadomości ówczesnych ludzi przesłania Ewangelii. Powolny i nie bez wielkich oporów, zwłaszcza ze strony ludzi bardziej wykształconych. Przypomnijmy sobie chociażby te trudności, na jakie napotkał św. Paweł na ateńskim areopagu, gdy przyszło mu głosić prawdę o zmartwychwstaniu wobec przedstawicieli tamtejszej wielkiej myśli pogańskiej
Czym więc jest dziś i czym była wtedy ówczesna Europa?
Posłużmy się tu obrazem przywołanym przez Jana Pawła II podczas pobytu w Gnieźnie w 1997 roku. Papież mówił wtedy, że historia Europy i jej kultury jest „jakby wielką rzeką, do której wpadają rozliczne dopływy i strumienie”. Jednakże „najgłębszy fundament jedności”, a równocześnie „zrąb [swej] tożsamości” Europa zawdzięcza chrześcijaństwu. Trudno ją pojąć bez tej religii Podobnie jak nie zrozumie się oryginalności chrześcijaństwa bez jej niełatwego, ale nieustannego dialogu najpierw ze starożytną myślą pogańską, a następnie z nowożytną nauką i jej osiągnięciami – aż po czasy nam współczesne. Spróbujmy przybliżyć istotę tego procesu.
W drugim wieku Tertulian mówił, że chrześcijaństwo nie ma nic wspólnego z myślą pogańską. Czysto retorycznie pytał o to, co ma wspólnego Jerozolima z Atenami. W konsekwencji wzywał chrześcijaństwo do zajęcia się jedynie sobą, równocześnie traktując pogaństwo jako zagrożenie. Ale nieco wcześniej św Justyn, filozof i męczennik, uczył, że największą filozofią, to znaczy najwyższą mądrością, jest filozofia chrześcijańska jako nauka o tym, jak należy żyć Ostatecznie zwyciężył nie pogląd Tertuliana, ale to otwarcie na myśl starożytną – na Ateny – które to otwarcie reprezentowali Justyn, a następnie wielcy myśliciele z Aleksandrii, w tym zwłaszcza Orygenes, następnie ojcowie kapadoccy i św. Augustyn. W związku z tym należy zdecydowanie odrzucić pogląd, pojawiający się niekiedy i dzisiaj, że chrześcijaństwo bardzo straciło na tym, że weszło w dialog z filozofią, ponieważ doprowadził on do zatraty własnej tożsamości i do tak zwanej hellenizacji chrześcijaństwa. Przeciwko temu poglądowi opowiada się sam Benedykt XVI, który wielokrotnie podkreślał to, że dialog z myślą pogańską, helleńską, a bardziej ogólnie: z myślą filozoficzną, był dla chrześcijaństwa prawdziwie opatrznościowy. Jest ono bowiem religią logosu, a nie jakimś ciasnym i ślepym na rozum fideizmem. Podobnie też nie można patrzeć na chrześcijaństwo tak, jakby tego chcieli niektórzy przedstawiciele fenomenologii religii, którzy uważają ją za religię, która drogą szczególnej ewolucji wywodzi się od jakichś innych, wcześniejszych i bardziej prymitywnych wierzeń czy religii. Rodowód chrześcijaństwa jest bowiem jeden – jest nim sam Jezus Chrystus. To On jest jego jedynym kamieniem węgielnym, jeśliby odnieść się tutaj do św. Piotra.
Określmy istotę niezwykłości chrześcijaństwa Niezwykłe w chrześcijaństwie jest to, że jest ono religią osobową, objawioną nam w sposób najwyższy i ostateczny przez Jednorodzonego Syna Bożego, Boski Logos, który stał się Człowiekiem i który poprzez swoje dzieło zbawcze pojednał nas z Bogiem, odsłaniając tym samym perspektywy życia wiecznego. Na to ewangelijne orędzie, głoszone przez Kościół, każdy musi odpowiedzieć samym sobą – a zatem w sposób osobowy.
Jak już wspomniałem, wielką wartością chrześcijaństwa jest też to, że od samego początku zapoczątkowało ono dialog z pogańską myślą filozoficzną, nie tylko wiele czerpiąc z niego dla siebie, a jednocześnie tym bardziej podkreślając własną tożsamość i oryginalność. To spotkanie było szczególnie ważne dla św. Augustyna, nazywanego Nauczycielem Zachodu Wyznaczyło ono szlak chrześcijańskiego myślenia przynajmniej na tysiąc lat Dlatego kontynuatorzy jego myśli ukuli sformułowanie fides quaerens intellectum – wiara chrześcijańska domaga się i szuka zrozumienia. Stąd wyrosło owo tak charakterystyczne dla chrześcijaństwa przekonanie, że wiara bez rozumu jest ślepa, a rozum bez wiary prowadzi nas na manowce Odcięcie się od rozumu doprowadziłoby do przekształcenia się chrześcijaństwa w religię emocji, uczuć, irracjonalności. Tym samym doprowadziłoby to do podważenia istoty chrześcijaństwa jako religii Boskiego Logosu, które urzeczywistniając nieskończoną miłość Boga Ojca do Jego stworzeń, przyjęło mocą tajemnicy Wcielenia ludzkie ciało i otworzyło nam drogę zbawienia.
Spróbujmy w świetle tej leżącej u podstaw elementarnej perspektywy spojrzeć na człowieka. Jest to perspektywa, którą nakreślił sam Jezus Chrystus. Jeżeli tę perspektywę próbuje się przeniknąć ludzkim rozumem i jeśli rozum ten czerpie z niej dla siebie inspiracje, to stykamy się wtedy z najwspanialszymi wytworami kultury, czyli ludzkiego ducha Przez wiele wieków Europa uznawała tę wizję człowieka, którą głosiło chrześcijaństwo W konsekwencji wspaniale rozwijała się zarówno w wymiarze kultury ducha, jak i kultury materialnej. Przede wszystkim jednak sam człowiek był wtedy najbardziej uszanowany w swojej osobowej godności. Na jej straży stały instytucje prawne, społeczne, polityczne i kulturowe Europy. Tak właśnie należy postrzegać tysiącletnie dzieje średniowiecznej myśli europejskiej, zwłaszcza po roku tysiącznym, kiedy mamy do czynienia z bardzo dynamicznym rozwojem Europy po wędrówkach ludów i ciemnym okresie najazdów barbarzyńców.
Ta chrześcijańska wizja człowieka była punktem wyjścia do różnych koncepcji człowieka… …filozoficznych i teologicznych, które znajdujemy u św. Augustyna, św. Tomasza, św. Bonawentury – by wymienić najbardziej znakomitych z czasów średniowiecza. W tych koncepcjach nie można było mówić o człowieku bez jego odniesienia do Boga, do Chrystusa. To dlatego św. Augustyn w Solilokwiach powiedział, że chce znać jedynie Boga i człowieka (Deum et animam scire cupio), a św. Bonawentura napisał wielki traktat ukazujący Itinerarium mentis ad Deum, czyli drogę duszy, umysłu ludzkiego zmierzającego ku Bogu. Na tej drodze człowiek przekraczał wszystkie etapy swojego związania ze światem, by uchwycić to, kim w rzeczywistości jest jako istota stworzona na Boży obraz i Boże podobieństwo. Bez odniesienia do Boga człowiek nie tylko nie był w stanie siebie zrozumieć, ale i bez odnajdywania w nim swojego początku i ostatecznego celu swojej nadziei czuł się całkowicie zagubiony.
Ale nadchodzi kryzys, kres takiego postrzegania człowieka i świata?
Wydaje się, że w pewnym momencie, a dokładniej w czternastym wieku, ludzie jakby się tą wizją świata i siebie zmęczyli. Nadszedł schyłek średniowiecza. W miejsce Boga jako centrum zainteresowań filozoficznych, a nawet kulturowych, postawiono człowieka. To samo w sobie nie musiałoby być złe, gdy chodzi o konsekwencje, bo przecież człowiek najpierw doświadcza siebie i w jakiejś mierze to od niego samego zaczyna się wszelkie doświadczenie Jeżeli miałoby ono, następnie, dążyć zarówno do świata, jak i Boga, to mogłyby powstawać nowe, niezmiernie twórcze inspiracje Tymczasem jednak w patrzeniu na człowieka i świat zaczęto brać Boga niejako w nawias Siłą rzeczy obraz człowieka musiał się stawać wtedy coraz bardziej wykoślawiony i karykaturalny.
Dodajmy jednak od razu, że to swoiste branie Boga w nawias było pewnym procesem dziejowym. To nie dokonało się z dnia na dzień. Między średniowieczem a siedemnastowieczną nowożytnością był przecież renesans, który można interpretować jako pewien powrót do pogańskiej starożytności. Jednak ten powrót dokonywał się nie za cenę odrzucenia chrześcijaństwa. Było to raczej usiłowaniem znalezienia koegzystencji między chrześcijaństwem a pogaństwem. Wystarczy popatrzeć na freski Michała Anioła na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej, w których widać zarówno proroków Starego Testamentu, jak i rzymskie Sybille. Niektórzy uważali wtedy, iż wielkim myślicielom starożytności pogańskiej – Sokratesowi, Platonowi czy Arystotelesowi – należy przypisać podobną rangę i znaczenie, jak prorokom Starego Testamentu.
Powoli zaczęto odchodzić od zdrowej doktryny Kościoła i zdążać ku humanizmowi.
Przy całej niejednoznaczności i złożoności tego terminu coraz wyraźniej ujawniała się w nim tendencja polegająca na emancypacji człowieka wobec Boga – by brać Go w nawias jako „zbędną hipotezę”.
Widać to było zwłaszcza w osiemnastowiecznym deizmie, który pojmował Boga jako wielkiego Zegarmistrza. Był to prawdziwie antychrześcijański. obraz Boga Chrześcijańska wizja Boga została bowiem w sposób niezwykle „skondensowany” wyrażona przez samego Chrystusa podczas Jego nocnej rozmowy z Nikodemem: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne” W tym zdaniu zawarte jest najpierw stwierdzenie, że Bóg kocha świat – i to do tego stopnia, iż (wy)daje światu Swego Syna. Na tę Bożą miłość, po drugie, musi odpowiedzieć człowiek poprzez swoją wiarę w miłującego Boga. To, na koniec, daje mu nadzieję życia wiecznego Chrześcijaństwo jest więc religią ciągłego dialogu miłości między Bogiem, „który pierwszy nas umiłował”, a człowiekiem, który swoją nieudolną miłością pragnie Bogu odpowiadać. Właśnie wszystko to zostało przekreślone i odrzucone w obrazie Boga jako Wielkiego Zegarmistrza Wielki Zegarmistrz jest bowiem jedynie Wielkim Mechanikiem, który wprawdzie tworzy zegar, ale go nie kocha i dla niego się nie poświęca. Co więcej, po skonstruowaniu mechanizmu zegara puszcza go w ruch – i dalej już się nim nie zajmuje. Podobnie i zegar nie musi się odtąd oglądać na swojego Wielkiego Konstruktora, ponieważ wprawiony raz w ruch działa dalej dzięki sile mechanizmu W tej wizji nie ma miejsce ani na Bożą miłość, ani na Bożą Opatrzność.
Wiek dziewiętnasty odrzucił nawet i tę bardzo wątłą i mgławicową wizję Boga. Feuerbach przyjął wtedy bowiem następującą alternatywę: albo Bóg, albo człowiek. Wybrał człowieka. Był to jednak człowiek zredukowany do samego organizmu, co Feuerbach wyraził w słynnym powiedzeniu Der Mensch ist wass er isst – „człowiek jest tym, co je” Człowiek jest według niego istotą, która o tyle istnieje, o ile zachodzą w niej procesy biologiczne, obdarzoną ponadto zdolnością mowy To czysto materialistyczna wizja człowieka Pan Bóg został z niej całkowicie wykluczony.
Na ten okres przypada również przełom w nauce. W siedemnastym wieku zmienia się paradygmat nauki Arystotelesowskie, trwające ponad dwa tysiące lat podejście naukowe, polegające na obserwacji zjawisk, zostaje zarzucone. Starożytny i średniowieczny bierny obserwator został zastąpiony przez nowożytnego eksperymentatora, który usiłował nie tylko sformułować zasady rządzące przebiegiem zjawisk, ale ponadto wyrazić je za pomocą matematycznych wzorów. To z kolei dało mu ogromną moc sterowania pewnymi zjawiskami i wykorzystywania ich do ściśle zaplanowanych przez siebie celów. Człowiek w swoim własnym rozumieniu i odczuciu stawał się więc nie tyle bogiem, co demiurgiem.
Z biegiem czasu zaczęto pomijać problem Boga jako źródła wszelkiego istnienia. Zwłaszcza od czasów dziewiętnastowiecznego pozytywizmu pytania o praprzyczynę wszelkiego bytu uważano za pytania nienaukowe, a w konsekwencji za czysto metafizyczne. Dlatego te pytania uważano za zupełnie niepotrzebne, przebrzmiałe, wręcz bezsensowne. Nieoczekiwanie jednak człowiek został zupełnie sam na sam z narzędziami, jakie dała mu technika. Miał w swoim zasięgu ogromne możliwości sterowania procesami świata jedynie dla własnych, często tylko doraźnych korzyści, które z punktu widzenia etyki jawiły się jako wyraźnie naganne. W tej sytuacji swoistego dyskomfortu człowiek wyrzucił etykę z pola swoich badań i zastosowań naukowych. W ten sposób otworzyła się droga do wykorzystania osiągnięć nauki przeciw samemu człowiekowi Ukształtowała się mentalność techniczna, według której sama możliwość wykorzystania jakichś odkryć naukowych jest wystarczającym kryterium, aby je zastosować do określonych celów. Sama czysto techniczna możliwość skonstruowania bomby atomowej wystarczyła, aby uznać, że należy ją zrzucić na Hiroszimę czy Nagasaki. Jest to jeden z bardzo wielu przykładów na swoisty, a przy tym szalenie niebezpieczny triumf mentalności technicznej we współczesnym świecie. Dlatego też zarówno papież Jan Paweł II, jak i obecnie papież Benedykt XVI w swoich apelach kierowanych do ludzi nauki i kultury wielokrotnie powtarzali, że nie wszystko, co z punktu widzenia techniki jawi się jako możliwe, jest dozwolone.
Co dalej?
W dwudziestym wieku mieliśmy do czynienia z takimi wizjami świata, które zanegowały samego człowieka. Ujawniła się w tym zresztą pewna dziejowa konsekwencja. Jeśli jeszcze w dziewiętnastym wieku głoszono wielkość człowieka za cenę odrzucenia Boga (co wyraził m in Feuerbach), to w wieku dwudziestym odrzucono człowieka Ponieważ jednak natura nie znosi próżni, w miejsce człowieka pojawiły się jego różne substytuty. Najpierw były to próby zrealizowania nadczłowieka, którego głosił Nietzsche, jednakże w wersji czy to nazistowskiej (Uebermensch), czy to komunistycznej (członek bezklasowego, bo pozbawionego własności prywatnej, społeczeństwa). Później, kiedy utopie totalitarystyczne ostatecznie się skompromitowały, w miejsce człowieka pojawił się „podczłowiek”, reagujący na bodźce jak zwierzę, zadowalający się chwilowymi przyjemnościami, mający w pogardzie rozum. Pod koniec dwudziestego wieku pojawiła się jeszcze jedna forma swoistego substytutu człowieka. Jest to wizja człowieka-maszyny, który może coraz lepiej funkcjonować dzięki osiągnięciom biotechnologii i którego wręcz można produkować, na przykład metodą in vitro W tym przypadku człowiek zostaje niejako odcięty od relacji międzyludzkich naznaczonych wzajemną miłością małżonków Przestaje być zatem traktowany jako owoc ludzkiej miłości. W konsekwencji nie jest pojmowany jako osoba, lecz jako rzecz będąca wytworem czystej technologii.
Obecnie coraz bardziej dochodzi dzisiaj do głosu tendencja kulturowa, którą można by określić jako rodzaj biologicznego totalitaryzmu, preferującego bardzo określoną warstwę ludności – młodych, zdrowych, pięknych, wysportowanych, wydajnych w pracy. Eliminuje się natomiast ludzi słabych, którzy jeszcze nie są w stanie własnym głosem wyrazić swojego pragnienia życia ( przypadek tzw aborcji), lub którzy już tego uczynić nie mogą (tzw eutanazja). Akcent został położony na czysto egoistyczne ja tej właśnie warstwy społecznej Jakby ona w ogóle nie podlegała prawom przemijania i starzenia. Kolejna, tragiczna, by nie powiedzieć: zbrodnicza w swoich skutkach utopia.
Wobec takiej sytuacji pojawia się przed nami niezwykle trudne, a równocześnie szczególnie jasne zadanie: trzeba zmienić człowieka w samym jego wnętrzu, w samym rdzeniu jego wrażliwości, myślenia i postępowania W moim najgłębszym przekonaniu jest to dzieło, które w odniesieniu do kultury zachodniej może skutecznie spełnić jedynie chrześcijaństwo.
W jakich warunkach przyjdzie chrześcijaństwu w Europie tę misję spełniać?
Proszę zauważyć, że w czasach, kiedy chrześcijaństwo zaczynało działać, doszło do upadku imperium rzymskiego.
Miało ono niezwykłe osiągnięcia w dziedzinie kultury, polityki, techniki, ale nie szanowało godności człowieka i ludzkiego życia. Wystarczy wspomnieć o igrzyskach, podczas których ludzie byli rzucani na łup dzikim zwierzętom ku ogromnej radości widzów tych okrutnych spektakli. Żyjąc według zasady panem et circenses, czyli doraźnej przyjemności, Rzymianie zatracili w sobie smak autentycznego, odpowiedzialnego i wybiegającego ku przyszłości życia W końcu doszło do upadku imperium, najazdu barbarzyńców, wieków ciemnoty w Europie. Świat imperium przestał istnieć Zostały tylko pewne wyspy wysokiej kultury w postaci klasztorów benedyktyńskich Dzięki nim doszło ostatecznie, po całych wiekach niezwykle intensywnej i ofiarnej pracy, do chrystianizacji barbarzyńców, a Europa stała się kontynentem chrześcijańskim.
Dzisiaj Europa zdaje się przypominać imperium rzymskie z czasów jego schyłkowych lat. Europa wymiera na własne życzenie, bo Europejki nie chcą w imię własnego egoizmu mieć dzieci, a pochwalają – w imię praw do swojej wolności i własnej samorealizacji – aborcję. Jeśli pod tym względem nic się radykalnie nie zmieni, to, jak wskazuje demografia, Europejczycy wymrą. Na ich miejsce przyjdą nowe ludy. I tym nowym ludziom, którzy będą mieszkać w Europie, chrześcijaństwo będzie przyświecać jako nowa inspirująca siła. Mówię to nie bez bólu, bo jestem głęboko przywiązany do tradycyjnej Europy żyjącej wartościami chrześcijańskimi. Ciągle też mam nadzieję, że jednak się ona ocali. Ale gdyby nawet miało dojść do radykalnego wstrząsu, tak jak było w czasie upadku imperium rzymskiego, to wcale nie tracę nadziei co do siły chrześcijaństwa. Tym bardziej że jest ono niezwykle silne w Ameryce Południowej, Środkowej, a także w Azji i Afryce, niekiedy mimo okrutnych prześladowań, jakie musi obecnie znos.
Ale pamiętamy, że w Biblii napisano, iż Bogu wystarczy owa Reszta?
Zawsze była Reszta Izraela. Zawsze Pan Bóg zwyciężał dzięki maluczkim, co do tego nie możemy tracić nadziei Nie możemy tracić wiary w to, że Pan Bóg jest Panem losów ludzkości. Zawsze jest tak, że jeżeli człowiek trzyma się Bożych przykazań i Ewangelii, to zachowa siebie, swoją godność i zawsze będzie budował w sobie i wokół siebie życiodajną przestrzeń nadziei. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei – i to zarówno tych, które wybiegają w jego niezbyt odległą przyszłość, jak przede. wszystkim tej, która sięga samej wieczności Nosi w sobie tę nadzieję, ponieważ wierzy w to, że nieustannie kocha go sam Bóg, czego najwyższym świadectwem jest Jego Syn – za nas umęczony i dla nas zmartwychwstały.
Takie spojrzenie na człowieka, jakie Ksiądz Biskup w naszej rozmowie ukazał, przywraca nadzieję i pokazuje prawdę.
Często mówi się o prawdzie i nadziei, wyrywając te terminy z kontekstu. A kontekst jest jeden: jest nim Jezus Chrystus On jest tą Prawdą, która nas wyzwala – z naszych słabości i grzechów. W ten sposób jest On równocześnie Najwyższą Prawdą i Miłością Droga, którą On przeszedł ze śmierci do życia, jest dla nas drogą nadziei. Jeśli będziemy nią wierni kroczyli, zdążając za Nim, to nigdy nie znajdziemy się w świecie jakiejś ułudy czy utopii. Przeciwnie, będziemy żyli jak najbardziej realną nadzieją zakorzenioną w Chrystusie jako Prawdzie i Miłości, dającej autentyczną wolność i wyzwolenie.
Niezwykłe jest w chrześcijaństwie to sprzężenie prawdy i miłości.
Ale też widać, że bez chrześcijaństwa i jego wizji Boga jako Miłości człowiek jest bardzo słaby i, kierując się własnym tylko rozumem, bardzo łatwo może pobłądzić i stać się istotą zdolną do największych zbrodni, które z równą łatwością potrafi wobec siebie usprawiedliwić.
Dziękuję za tę niezwykłą rozmowę.
Artykuł ukazał się w numerze 05/2010.