Z prof. Krzysztofem Szczerskim, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego, ekspertem w zakresie polityki zagranicznej, posłem na Sejm RP rozmawia Aleksander Kłos.
Prof. Krzysztof Szczerski: niezbywalnym
obowiązkiem dzisiejszych młodych Polaków jest
zachowanie tradycji narodowych i religijnych
Czym jest poczucie odpowiedzialności dla polityka? Czy politycy jeszcze przez ten pryzmat oceniają swoją działalność?
Poczucie odpowiedzialności to jeden z zasadniczych nakazów moralnych dla polityka. Odpowiedzialność, w wymiarze politycznym, oznacza trzy rzeczy. Po pierwsze, jest to świadomość, że działalność polityczna ma ogromny, a często decydujący, wpływ na życie wielu ludzi i na ważne dla nich sprawy, nierzadko życia lub śmierci. Dlatego polityk, szczególnie ten, który bezpośrednio uczestniczy w sprawowaniu władzy powinien czuć na sobie brzemię odpowiedzialności. Błędna polityka kosztowała w dziejach ludzkości miliony ofiar. Odpowiedzialność polityczna oznacza, że każdy polityk ma obowiązek wytłumaczyć się ze swoich działań przed obywatelami. Polityk jest sługą narodu i musi wyjaśniać swoje decyzje tym, którzy są prawdziwym suwerenem w kraju. W Polsce suwerenem jest naród, czyli wszyscy obywatele Rzeczypospolitej. Wreszcie, odpowiedzialność oznacza, że politycy są gotowi ponosić konsekwencje swoich działań. Nie tylko wtedy, gdy należą im się pochwały, ale również wówczas, gdy może się to wiązać z karami.
Jak przez ten pryzmat ocenia Pan sprawujących władzę w naszym kraju?
Gdy patrzę na obecną elitę polityczną w naszym kraju, szczególnie w gronie obozu władzy, to mam coraz mniejsze przekonanie, że te trzy rodzaje odpowiedzialności wciąż są uznawane za podstawy działalności publicznej. Wręcz odwrotnie, ugruntowuje się przekonanie, że przejście do świata polityki jest wejściem do krainy nieodpowiedzialności. W kwestiach korupcyjnych, mieliśmy nieliczne przypadki realnego ukarania osób z kręgu władzy, ale np. afera hazardowa nigdy nie zakończyła się wyrokami. Natomiast w kwestiach stricte politycznych, czyli podejmowanych decyzji, nie ma dobrych przykładów kogoś, kto podjąwszy złą decyzję, przeprasza za nią i wycofuje się z życia publicznego. Zaczynamy się przyzwyczajać do takiego stanu rzeczy i dziś, gdy mówię o sobie: jestem posłem, czyli sługą, to moi słuchacze biorą to za figurę retoryczną, a nie stwierdzenie rzeczywistości.
Czy obywatele wierzą jeszcze, że wybierają polityków, którzy będą dbali o dobro wspólne?
Otóż to. Jak wspomniałem, przywykliśmy do obserwowania nieodpowiedzialnych polityków i często myślimy, że tak już musi być. Częściowo, zły stan elity politycznej w Polsce, zawdzięczamy samym sobie. Bo jaką lekcję wyborcy dają politykom, jeśli w jednym z okręgów wygrywa wybory osoba, która w ciągu jednego roku potrafiła być w trzech partiach, a w innym ktoś, kto za zmianę szyldu partyjnego zażądał fikcyjnej funkcji ministra w Kancelarii Premiera i ją otrzymał na kilka miesięcy przed wyborami? Dopóki nie będziemy świadomymi wyborcami, którzy nie kierują się przy głosowaniu medialną popularnością danej osoby, ale jej zaangażowaniem i odpowiedzialnością, dopóty będziemy przyzwalać na obniżanie standardów życia publicznego.
Widzi Pan przejawy myślenia przyszłościowego, budowania długofalowych strategii wśród przedstawicieli partii rządzącej?
Słusznie Pan zauważył. Nie widać dziś w obozie władzy pomysłu na to, jaka ma być Polska za 20 lat, to znaczy, co należy dziś zrobić, by za ten czas była dużym, silnym, bogatym i konkurencyjnym państwem. Dlatego państwa jest wokół nas coraz mniej. Znikają tak podstawowe dla jego istnienia placówki jak szkoły, sądy czy komisariatu policji. To ogromny regres państwa. Dla obecnej władzy polityka to czas teraźniejszy ciągły. Wszystko jest tu i teraz. To polityka ciągłego sprawdzania nastrojów i reagowania na ich zmiany, a nie twórczego działania na rzecz przyszłości. Zdominowała nas psychopolityka, której celem jest dobre samopoczucie, nawet za cenę manipulowania faktami i tworzenia nadrzeczywistości. Czyli surrealizm. Jednocześnie jest to groźny surrealizm, bo od czasu do czasu konieczna jest w nim mobilizacja negatywna. Chodzi o wywołanie złych emocji, by potem tę ognistą kulę rzucić w kierunku przeciwnika. Tym przeciwnikiem jest opozycja, choć w demokracji powinno być całkiem inaczej. W demokracji opozycja jest niezbędnym elementem zdrowego systemu politycznego. Tylko w dyktaturach, ten kto się nie zgadza z władzą jest wrogiem ustroju.
Czy Polacy przyzwyczaili się już na tyle do bylejakości, do złego funkcjonowania państwa, że niezbyt dużo wymagają od rządzących?
To, co z niepokojem obserwuję to rezygnacja, zwłaszcza młodych, Polaków z wymagań wobec państwa. I nie chodzi tu o to, że nagle wszyscy stali się liberałami i chcą wziąć sprawy w swoje ręce. Nie, bo gdy wyjadą za granicę do pracy, chętnie korzystają z tamtych systemów socjalnych. Chodzi o to, że państwo dla wielu Polaków przestało pełnić funkcję siatki bezpieczeństwa. Wolą już liczyć na korporacje z ich planami emerytalnymi, płatnymi szkołami czy kuponami na usługi medyczne lub oprzeć się na prywatnych znajomościach. A przecież to właśnie państwo w niektórych sprawach powinno odgrywać taką rolę. Tak buduje się solidarność. Jej jest w Polsce coraz mniej.
Czy uważa Pan, że Polacy martwią się o swoje państwo, czy strach nachodzi ich tylko wtedy, gdy już mocno odczuwają konsekwencje zaniedbań?
Gdy pytałem moich studentów, czemu nie wyszli na ulice protestować przeciw podniesieniu wieku emerytalnego, tak jak robili o młodzi ludzie w innych krajach Europy, to otrzymałem odpowiedź: a kto by dziś liczył na emeryturę z ubezpieczeń społecznych! Przecież i tak ich nie będzie, bo wszystko zostanie wcześniej przejedzone, więc nie ma o co kruszyć kopii. I to jest też jakaś miara zapaści państwa. Jest ono niektórym aż tak obojętne, że nawet się nie chce o nie kłócić. Polacy muszą uwierzyć w wartość państwa, inaczej utracimy je prędzej niż nam się wydaje. Nie w drodze podboju, tylko stopniowego zamierania i przejmowania kontroli nad naszym życiem przez podmioty zewnętrzne – inne kraje, Unię Europejską czy globalny biznes.
Czy Polacy myślą o konsekwencjach złego stanu edukacji, ograniczania nauczania historii, promowania przez mainstreamowe media postawy obojętnej lub wrogiej wobec patriotyzmu?
Spotykam bardzo wiele osób szczerze przyjętych sprawą polskiej kultury czy szacunku dla historii. Walka o lekcje historii w szkole, w tym krakowski protest głodowy w tej sprawie, pokazują, że są to ważne problemy. Ale z drugiej strony jest wspomniany przez Pana zalew głównego nurtu, który degraduje i deprecjonuje polską wrażliwość. To jest jak tsunami. Ostaną się tylko te domy, które mają silne fundamenty. Dlatego musimy uczyć nasze dzieci poszanowania Ojczyzny i naszej kultury narodowej, nawet wbrew modom medialnym. Na jednym ze spotkań, młody chłopak zapytał mnie: każde pokolenie Polaków ma swój egzamin z polskości, jaki będzie ten test dla mojego pokolenia? Myślę, że tym Westerplatte obecnych młodych Polaków będzie właśnie kwestia zachowania tradycji narodowych i religijnych w tym ciągłym oporze wobec sił im wrogich.
Czy można jeszcze mówić w naszym kraju o tradycji republikańskiej, o takim sposobie myślenia o Ojczyźnie?
Oczywiście, że warto bronić, bo jest to idea aktualna i według mnie bardzo atrakcyjna! Istotą polskiego republikanizmu jest pojmowanie „wolności w państwie” a nie przeciw państwu. Wolności, która służy dobru wspólnemu a nie egoizmom, wolności, która wspiera odpowiedzialność za politykę. Do takiej idei wolności musimy dziś powrócić, bo jest ona w Polsce zagrożona, a wraz z nią zagrożona jest republikańska demokracja. Polska jest coraz mniej republiką. Jest tak dlatego, że nie działają mechanizmy demokracji, państwa prawa i solidarności społecznej. W republice panować powinna równość obywatelska, a Polska jest dziś przeorana rozpadlinami społecznymi. W republice panować powinna wolność słowa, a tymczasem polska debata publiczna jest zamknięta. W republice kwitnąć powinna wysoka kultura polityczna, a w Polsce kultura ta jest niszczona przez przyzwolenie na grubiaństwo, które urasta do rangi promowanego narzędzia polityki. Musimy zatem zacząć mówić z powrotem o Polsce, jako republice i się tych wartości domagać.
Czy nasze społeczeństwo jest świadome konsekwencji „siedzenia cicho”, jak nam radził swojego czasu Jacques Chirac, na arenie międzynarodowej?
Polityka zagraniczna obecnego obozu władzy jest dramatycznie błędna, co gorsza jest ona przedstawiana Polakom jako nieustanny ciąg sukcesów. Tymczasem znaczenie i status naszego kraju, mierzony wpływem na to, co dzieje się wokół nas i zdolnością do wywoływania międzynarodowych procesów politycznych nam sprzyjających, są dziś nieporównywalnie mniejsze niż pięć lat temu. Polska polityka utonęła porwana przez główny nurt europejski i jest dziś niesamodzielna i słaba. W obiegu międzynarodowym jest jedna zawsze najsłabsza waluta – pochlebstwo. Jego realna wartość zawsze wynosi zero. Jeśli ktoś zadowala się pochlebstwami, dostanie ich w nadmiarze, bo to nic nie kosztuje. Tyle, że zapłaci na tych polach, gdzie liczą się prawdziwe interesy. I tak jest z Polską.
Czy Polacy gotowi są do tego, by dokonać gwałtownej rewizji polityki zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej, jeszcze raz poprzeć ideę sanacji naszego kraju?
Dziś znowu centrum przybliża się do obozu opozycji. Obecny rząd jest tak nieudolny w rozwiązywaniu piętrzących się problemów, że pozostały mu jeszcze tylko dwa narzędzia: psychopolityka nienawiści wobec opozycji oraz demobilizacja społeczeństwa także poprzez czynne zniechęcanie do oporu. Dlatego musimy z tymi dwoma zjawiskami walczyć. Po pierwsze, nie ulegać przemysłowi pogardy, a po drugie mobilizować siły. Bo przyjdzie czas, gdy Polska powie nam: sprawdzam! A wtedy nie możemy skrewić.