Armia pod ostrzałem

2013/01/19

Według styczniowego raportu przygotowanego przez BBN, proces profesjonalizacji polskiej armii może zostać zahamowany. Mimo że od kilkunastu miesięcy mamy armię zawodową, powodów do radości nie dostarczają kolejne informacje o dramatycznej sytuacji w siłach zbrojnych. W zeszłym roku cięcia w MON wyniosły 3 mld złotych, minister finansów Jacek Rostowski argumentował je złą sytuacją ekonomiczną państwa, wynikającą z kryzysu.

W raporcie BBN czytamy, że przewidywane jest okrojenie tegorocznego budżetu o ok. 2 mld złotych. Co więcej, jeszcze kilka miesięcy temu MON zapowiadał, że budżet armii zwiększy się o 4%, do ponad 25 mld złotych. Szef BBN, były minister obrony narodowej Aleksander Szczygło, uznał zeszły rok za najgorszy dla wojska od 1989 roku. Główną przyczyną tak surowej oceny był przede wszystkim brak pieniędzy, który powodował oszczędności na szkoleniach, remontach i zakupie sprzętu. W takich okolicznościach nasuwa się pytanie o to, za co i po co reformować armię, skoro rządzący w rzeczywistości uważają ją za „piąte koło u wozu”. Czy zapewnienia premiera Donalda Tuska o zakończeniu procesu profesjonalizacji polskiej armii do końca tego roku można włożyć między bajki? Według założeń przedstawionych przez ministra obrony Bogdana Klicha, do tego czasu armia ma liczyć do 120 tys. żołnierzy, w tym 20 tys. Narodowych Sił Rezerwy. Jednak nawet tak duże zmniejszenie ilości wojsk nie oznacza wzrostu ich jakości. Zarówno eksperci wojskowi, jak i politycy wszystkich opcji, zgadzają się, że na sytuację polskiej armii wpływa suma zapóźnień i wieloletnich zaniedbań.

A jednak postęp

– Zmiany, które zaszły w polskiej armii w stosunku do początku lat 90. są kolosalne – uważa Andrzej Kiński, redaktor naczelny miesięcznika „Nowe Technologie Wojskowe”. – Pamiętajmy, że u schyłku Układu Warszawskiego siły zbrojne PRL liczyły 450 tysięcy ludzi i były przestarzałe technologicznie nawet w porównaniu z innymi armii państw Układu Warszawskiego m.in. z powodu kryzysu ekonomicznego lat 80.

Zdaniem ppłk Artura Goławskiego, wojskowego eksperta tygodnika „Polska Zbrojna”, głównymi problemami polskiej armii w latach 1989–2001 były słabe planowanie i brak stabilności budżetowej.

– Trudno mówić o rozwoju armii w tych czasach. Plany jej modernizacji były w dużej mierze fikcją. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, zarówno urzędnicy w resorcie MON, jak i politycy oraz generałowie. Lata 90. to okres stagnacji, jedyny nowo dostarczany sprzęt pochodził jeszcze z transakcji zakontraktowanych w poprzedniej dekadzie. W taki sposób udało się wymienić z Czechami „Sokoły” na „Migi 29”, dzięki czemu mogliśmy wyekwipować całą, jedną, eskadrę w Mińsku Mazowieckim. Oprócz tego wdrożyliśmy czołgi PT-91 „Twardy”. I na tym właściwie zakończyło się unowocześnianie polskiej armii – podkreśla ppłk Artur Goławski.

Planiści już podczas przedstawiania pomysłów zdawali sobie sprawę, że hasła reformy były tylko pobożnymi życzeniami kolejnych ministrów. W tym czasie dekapitalizowała się infrastruktura stacjonarna, koszary, poligony, trenażery.

Eksperci wojskowi podkreślają, że sytuacja w polskiej armii zmieniła się dopiero po naszym wejściu do NATO w 1999 roku. Członkostwo w Sojuszu wymusiło na naszych politykach rzeczywiste działania reformatorskie. To, że NATO zagwarantowało nam bezpieczeństwo, pozwoliło nam przeprowadzić długo oczekiwaną reformę, bez ryzyka zmniejszenia bezpieczeństwa kraju.

– W 2001 roku przyjęto pierwszy programu modernizacji sił zbrojnych, rozpisano trzy wielkie przetargi: na samolot wielozadaniowy F-16, kołowy transporter opancerzony „Rosomak” i rakiety przeciwpancerne „Spike”. Oprócz tego doszło do zintensyfikowania zakupów uzbrojenia, konsolidacji przemysłu obronnego i redukcji sił zbrojnych – wylicza zmiany Andrzej Kiński.

Misje – zapłon czy hamulec?

Kolejne zmiany w myśleniu o armii były powodowane wysłaniem naszych żołnierzy do Iraku i Afganistanu. Realizację zadań szkoleniowych i stabilizacyjnych w Iraku polscy żołnierze rozpoczęli w maju 2003 roku, a skończyli po pięciu latach. Rozminowywanie terenu, chronienie lotniska w Kabulu i odbudowa kraju – z takimi zadaniami wysłaliśmy 16 marca 2002 roku pierwszych żołnierzy do Afganistanu. Początkowa liczba ok. 120 żołnierzy powiększyła się z czasem do obecnych 2 tys. Po ostatniej decyzji rządu liczbę tę zwiększono o dodatkowych 600 żołnierzy. Decyzja ta spotkała się z krytyką i licznymi pytaniami o to, czy stać nas na utrzymywanie drogiej misji afgańskiej, którą, w przeciwieństwie do częściowo refundowanych misji ONZ, musimy opłacać w całości z budżetu MON.

Zdaniem ekspertów, stabilna sytuacja polityczna powoduje, że polscy politycy myślą o ograniczeniu finansowania sił zbrojnych, gdyż i tak nie będą one w najbliższym czasie „potrzebne”, i za podstawowe zadanie uznają udział naszych żołnierzy poza granicami kraju. Jest to jednak sprzeczne z zapisem w Konstytucji, mówiącym, że głównym celem naszych sił zbrojnych jest obrona granic ojczyzny.

– Gros środków w ramach MON, które powinny być skierowane na modernizację armii, pochłania misja afgańska – podkreśla Andrzej Kiński. – Nie można jednak zapominać, że ma ona dla nas kluczowe znaczenie polityczne, niemniej inni członkowie NATO potrafili znaleźć skuteczniejszy model finansowania tego typu operacji, chociażby przeznaczając na nie środki spoza bezpośrednich budżetów obrony.

– Powiększenie liczebności naszej misji w Afganistanie o 600 żołnierzy, to w rzeczywistości zaangażowanie jeszcze dodatkowych 1800 żołnierzy w celu rotacji. Do tego należy dodać kolejnych 400 żołnierzy w rezerwie, na wypadek bardzo trudnej sytuacji w tym kraju – zaznacza Wojciech Łuczak, redaktor naczelny magazynu „Raport – Wojsko, Technika, Obronność”.

Afgański test

Wszyscy są zgodni co do tego, że nasza armia powinna być na tyle silna i nowoczesna, aby odstraszała od snucia planów agresji na nasz kraj. Tak profesjonalna, by każdy żołnierz wchodzący w jej skład mógł być natychmiast wrzucony w wir zmagań wojennych. Czy udział w misjach, które pochłaniają tak wiele środków i w pewien sposób spowalniają proces modernizacji jednostek znajdujących się w kraju, zwiększa nasze bezpieczeństwo? W końcu większość nowoczesnego sprzętu nie pozostaje w granicach Polski, ale jedzie do Afganistanu. Co więcej, na potrzeby misji środki MON-u przeznaczane są nieraz na uzbrojenie, które nie należy do pierwszoplanowych potrzeb polskiej armii, jak choćby na pojazdy minoodporne, które doskonale spisują się w warunkach wojny partyzanckiej, ale nie są uważane przez specjalistów za pierwszoplanowy sprzęt w teatrze konfliktu pełnoskalowego. Jednocześnie polska armia niewątpliwie nabiera nowych doświadczeń i podnosi swój poziom, będąc oko w oko z realnym wrogiem i ucząc się współpracy z natowskimi sojusznikami. Dowódcy, którzy taką służbę mają za sobą, przyznają, że misje miały przełomowe znaczenie i zmieniły mentalność polskich oficerów. Bardzo ważna jest też możliwość sprawdzenia sprzętu w sytuacjach bojowych. Niewątpliwie postawa naszych żołnierzy podniosła też znaczenie Polski na arenie międzynarodowej.

Skoro nie stać nas na to, żeby w ciągu krótkiego czasu radykalnie podnieść poziom naszego wojska, to wyszkolenie w realnej sytuacji zagrożenia kilkunastu tysięcy żołnierzy jest dla bezpieczeństwa kraju dużym atutem. Staje się on tym cenniejszy po tym, jak z powodu opieszałości rządzących polityków straciliśmy szansę na trwałą bazę amerykańską na naszym terytorium, będącą częścią tarczy antyrakietowej Stanów Zjednoczonych. Ruchoma bateria rakiet „Patriot”, uzbrojonych bądź nie, nie pokryje tej straty. Co więcej, wielu politologów i specjalistów zajmujących się tematyką wschodnią apeluje o poważne traktowanie rosyjskich prowokacji (niedawne ćwiczenia armii rosyjsko-białoruskiej „Zachód 2009”), planów rozbudowy przez ten kraj arsenału konwencjonalnego i licznych zmian prawnych, umożliwiających Kremlowi szybszą „interwencję” na terytorium byłej „bliskiej zagranicy”.

Mimo tych zagrożeń uwagę części mediów i polityków przykuwają raczej kłopoty naszego państwa z zamienieniem sukcesu wojskowego na ekonomiczny i podpisywaniem intratnych kontraktów gospodarczych w Afganistanie i Iraku. Krytyka ta bardzo często łączą się z wnioskami, że powinniśmy wycofać stamtąd nasze siły, gdyż generują one tylko wydatki, a nie przychody, i powodują, że narażamy się na oskarżenia o wspieranie amerykańskiego imperializmu. Czy w takim razie pozostawanie w Afganistanie ma sens?

– Jesteśmy tam po to, aby dowieść swojej sojuszniczej lojalności – podkreśla ppłk Artur Goławski. – Zależy nam, aby w chwili zagrożenia oni przyszli nam z pomocą, tak jak my przychodzimy im z pomocą teraz, gdy próbują ustabilizować i odbudować upadłe państwo, jakim był i w dużej mierze wciąż jest Afganistan. Oczekiwanie jakichkolwiek korzyści materialnych dla Rzeczpospolitej z tytułu służby naszych żołnierzy w Afganistanie świadczy o nieznajomości kuchni polityki międzynarodowej i obronnej. Jesteśmy tam, bo tam jest NATO – podsumowuje ekspert „Polski Zbrojnej”.

Kilkunastoletnia reforma

Profesjonalizacja armii, operacja w Afganistanie, wprowadzanie do użytku bojowego samolotów F-16 to w ocenie ekspertów poważny ciężar dla kruchego budżetu MON-u. Z tego powodu ministerstwo powinno się zastanowić nad tym, czy liczba 120 tys. żołnierzy nie jest zbyt wygórowana. Najbliższe lata to kolejne gigantyczne wydatki. Zarówno raport BBN, jak i inne opracowania wskazują, że najgorsza sytuacja jest w marynarce. W ciągu ostatnich lat wycofano 62% okrętów bojowych i innych jednostek pływających. Braki nie zostały uzupełnione nowym sprzętem. Zmniejszono o połowę stan lotnictwa morskiego, a o prawie jedną trzecią liczebność marynarzy. Na pozór sytuacja w lotnictwie prezentuje się trochę lepiej, zakupiono w końcu nowoczesne F-16. Tylko że ich przyszli piloci nie mają się na czym szkolić, gdyż MON nie rozpoczął nawet procesu zakupu samolotu szkolno- bojowego. Zdaniem Wojciecha Łuczaka, obecnie najważniejsze jest dokonanie modernizacji naziemnego systemu obrony przeciwrakietowej, gdyż zobowiązaliśmy się wobec NATO, że będzie on zawierał elementy zwalczania rakiet balistycznych małego i średniego zasięgu. Cena całego projektu będzie wynosić według wstępnych szacunków ponad 10 mld dolarów.


Żołnierze 1 kompanii Zgrupowania Bojowego B strzegą reaktywowanego mostu na drodze A1 w Afganistanie
| Fot. Wikipedia

Polska armia jak służba zdrowia

Wydaje się, że polska armia jeszcze długo nie pozbędzie się określenia „biedaarmia”. Z mediów co chwila dowiadujemy się o kolejnych zaniedbaniach, brakach i słabościach naszego wojska. Jednocześnie rządzący politycy twierdzą, że proces profesjonalizacji przebiega bez zarzutów, a krytyka ma wyłącznie podłoże polityczne lub spowodowana jest poszukiwaniem sensacji. Warto jednak zapytać ministra Klicha, czy przypadkiem profesjonalizacja armii nie została pomylona z uzawodowieniem. Rezygnacja z poboru spowodowała nie tylko zwiększenie sympatii niedoszłych poborowych do urzędującego premiera, ale także szanse na inne rozłożenie środków finansowych. Etap uzaw o d o w i e n i a mamy już praktycznie za sobą, czas przejść na o wiele trudniejszy stopień – profesjonalizacji. Od tego momentu dopiero zaczynają się schody, gdyż nowoczesna, zawodowa, profesjonalna armia wymaga większych nakładów finansowych niż nieefektywny pobór.

– Od jej poziomu finansowania będzie zależeć, jak szybko nasi zawodowi żołnierze staną się profesjonalistami. Ten proces zajmie kilkanaście lat. Cięcia powodują nie tylko rezygnację z zakupów sprzętu, ale też zmniejszenie szkoleń, a jak istotne są godziny treningu dla żołnierzy, świadczą choćby katastrofy lotnicze, do jakich doszło w minionych latach – podkreśla Andrzej Kiński.

Na sytuację w polskiej armii należy patrzeć przez pryzmat innych obszarów państwa, z których praktycznie żadne, mimo wielu obietnic, nie doczekały się w ciągu ostatnich dwóch lat reformy.

– Dopóki nie dojdzie do katastrofy, takiej jak powódź, nie mówiąc już o zagrożeniu konfliktem, może nam się wydawać, że siły zbrojne nie są nikomu potrzebne – podsumowuje Wojciech Łuczak.



Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia.

Petar Petrović

Artykuł ukazał się w numerze 02/2010.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej