Ten rząd nie rozpieszcza nas sukcesami w polityce zagranicznej. Właściwie żaden z trapiących nas od lat problemów w stosunkach z sąsiadami nie został przez obecną koalicję rozwiązany. Poczynając od rury gazowej po dnie Bałtyku, a na sytuacji mniejszości polskiej na Białorusi kończąc.
Fot. Artur Stelmasiak
Oczywiście powyższa teza ma sens tylko wtedy, gdy przez słowo „sukces” będziemy rozumieli realne rozwiązanie jakiegoś problemu, a nie dobre opinie, jakie na temat obecnej ekipy pojawiają w zagranicznej prasie. W tym drugim znaczeniu rząd Tuska rzeczywiście odnosi sukcesy, zwłaszcza na tle swoich poprzedników, wobec których nie wahano się używać najgorszych epitetów. Obsesyjna chęć podobania się sprawia, że każdy nawet najmniej znaczący gest ze strony któregoś z zagranicznych przywódców urasta do rangi sukcesu i wyrazu poparcia dla obecnej ekipy.
To zdumiewające, jak łatwo propagandystom III RP udało się wmówić naszej opinii publicznej, że dobra polska polityka zagraniczna to taka, która podoba się ościennym rządom i prasie zagranicznej, a zła – to ta jasno mówiąca o naszych interesach i prawach. Władysław Bartoszewski ubrał to kiedyś w sławną metaforę Polski jako brzydkiej panny na wydaniu.
U podstaw tego rozumowania leży założenie, że nasi zagraniczni partnerzy – zwłaszcza na Zachodzie – zawsze chcą naszego dobra i dlatego nawet jeśli nas krytykują, to czynią to wyłącznie ze szlachetnych powodów, których sensu nie jesteśmy w stanie pojąć ze względu na naszą zaściankowość, ksenofobię i tradycyjny polski nacjonalizmu. A jeśli nawet zdarzyłoby się tak, że troska o naszą narodową pomyślność nie byłaby motywem jakiegoś konkretnego przedsięwzięcia naszych sąsiadów, to i tak powinniśmy siedzieć cicho, próbując co najwyżej uszczknąć z tej inicjatywy jakąś drobną korzyść dla siebie.
Dobrym przykładem takiej sytuacji jest rurociąg bałtycki, którym Rosja będzie przesyłała gaz bezpośrednio do Niemiec z pominięciem Polski. Jest to inwestycja całkowicie chybiona z kilku powodów: ekonomicznego – bo koszt budowy tego gazociągu jest absurdalnie wysoki w porównaniu z tradycyjną instalacją naziemną; ekologicznego – bo rura na dnie Bałtyku stworzy wielkie międzynarodowe zagrożenie ekologiczne, zwłaszcza z uwagi na możliwość ataku terrorystycznego; i wreszcie politycznego – bo trudno o bardziej wyrazisty przykład łamania solidarności unijnej. Przypomnijmy sobie, że jeszcze trzy lata temu za próbę wybudowania w sąsiedztwie obszarów chronionych obwodnicy Augustowa, który jest rozjeżdżany przez międzynarodowy transport, chciano nas prawie usunąć z UE.
Co na to rząd? Nic, bo rzekomo nic nie da się zrobić, zwłaszcza w kontekście braku jednomyślności wśród państw bałtyckich. Z takiego myślenia rodzą się kuriozalne postulaty przyłączenia się do rosyjsko-niemieckiej rury i oczywiście uczestnictwa w jej sfinansowaniu. Rząd nie jest w stanie nawet zareagować na rysujące się niebezpieczeństwo zablokowania przez rurociąg dostępu dużych tankowców do budowanego przez nas w Świnoujściu terminalu gazowego. Z ufnością dziecka traktuje zapewnienia projektantów, że takiego zagrożenia nie ma.
Drugim problemem jest kwestia nagminnego łamania praw mniejszości polskiej na Białorusi. Dopiero skonfiskowanie Domu Polskiego w Iwieńcu i aresztowanie działaczy Związku Polaków na Białorusi tuż po podpisaniu przez polskiego ministra spraw zagranicznych i szefa białoruskiej dyplomacji umowy o małym ruchu granicznym wymusiły na rządzie Platformy bardziej zdecydowaną reakcję na poczynania reżimu Łukaszenki.
Mógłby ktoś powiedzieć, że z tym ostatnim europejskim satrapą nikt nie jest w stanie sobie poradzić. Próbowali nie tacy, jak my. Ale pozostaje faktem, że ostrzejszy kurs wobec Mińska, zainicjowany przez rząd PiSu, przynosił znacznie lepsze efekty. Przecież to brzmi już prawie jak banał, że przywódcy państw na wschodzie liczą się tylko z twardą i zdecydowaną wobec siebie postawą, a wszelkie koncyliacyjne posunięcia traktują jako oznakę słabości.
Największą w ostatnich tygodniach wpadką rządu w dziedzinie polityki zagranicznej była reakcja, z jaką spotkało się w Platformie i wspierających ją mediach zaproszenie przez premiera Putina premiera Tuska „do wspólnego uczczenia pamięci ofiar Katynia”. Zaproszenie zostało natychmiast entuzjastycznie przyjęte. Euforia, jak zapanowała w kręgach rządowych po telefonie „samego Putina”, skłoniła przebywającego właśnie w Moskwie marszałka Senatu RP do oświadczenia, że „nastąpiła jakościowa zmiana w stosunkach polsko-rosyjskich”. Zaślepieni żądzą sukcesu propagandowego Platformiarze nawet nie zauważyli, że są przedmiotem gry prowadzonej przez Putina. Gdyby szef rosyjskiego rządu miał rzeczywiście czyste intencje, zaproszenie skierowałby do najwyższych władz państwowych RP.
Zbigniew Borowik
Artykuł ukazał się w numerze 03/2010.