„Samorząd powinien być formą autentycznego upodmiotowienia obywateli, umożliwiając im uczestnictwo w demokratycznym systemie sprawowania władzy. Jego rolą jest udział w budowaniu ładu społecznego i gospodarczego na poziomie wspólnot lokalnych”.
Z Deklaracji Programowej Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”
Powyższy tytuł jest celową prowokacją zmierzającą raczej do postawienia kwestii, czym rzeczywiście ma być samorząd w życiu publicznym i społecznym, nauczyliśmy się bowiem patrzeć na działania samorządu jak na przedłużenie życia politycznego. Sami samorządowcy niestety patrzą na siebie w ten sposób. Oto w radach miast, powiatów, nie mówiąc już o sejmikach wojewódzkich, nasi przedstawiciele samorządowi grupują się w kluby, które są lustrzanym odbiciem klubów poselskich, nawet jeżeli są tworzone jako federacje różnych sił politycznych. Niekiedy z trudem starają się maskować swe oblicze, nazywając się w sposób sugerujący pozapolityczny sposób działania, jednak prędzej czy później prawda i tak wychodzi na wierzch. Politycy dużych partii ze swej strony robią wszystko, by kontrolować działalność samorządów, a w razie oporu zniszczyć siły, które bez swej woli, wiedzy i intencji zostałyby uznane za wrogie. Burmistrzowie czy prezydenci żyjący w zgodzie z liderami polskiego życia politycznego mają często ułatwione zadanie czynienia sobie ze swoich wspólnot na wpół prywatne folwarki. Można oczywiście uznać powyższy obraz za zbyt czarny i skrajnie pesymistyczny. Oczywiście, drugą stroną medalu są samorządowcy i samorządy działające sprawnie i służące mieszkańcom danego terenu. W końcu w samorządzie mimo wszystko ulokowanej jest dużo rzeczywistej aktywności społecznej i ducha służby i z pewnością nie wolno wszystkiego generalizować, bo (jak rzadko kiedy) prawda leży gdzieś pośrodku.
Czym więc samorząd powinien być? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sięgnąć po prostu do zdrowego rozsądku, społecznego nauczania Kościoła i historii, także tej naszej, polskiej, dostarczającej w tym temacie wielu pozytywnych przykładów. Jeżeli chodzi o zdrowy rozsądek, to konieczność działania samorządu wydaje się oczywista. Państwo, szczególnie to współczesne, mające tendencję do oddawania swych kompetencji jeszcze większym organizmom i mające poważne trudności w zderzeniu z globalizującą się rzeczywistością, staje się czymś niezwykle odległym od obywatela zamieszkującego tu i teraz określony obszar, którego z sąsiadami – bez względu na opcję polityczną – łączy wspólna szkoła, dziura w moście czy brudny chodnik. Obszar takich wspólnych problemów jest bardzo duży i, ogólnie rzecz ujmując, jego granicą powinna być możliwość poradzenia sobie z nimi wspólnoty lokalnej. W sprawach wykraczających poza możliwości działania samorządu winno się przywoływać na pomoc np. państwo. Przechodząc do języka nauczania Kościoła, należałoby tu powołać się choćby na słowa Piusa XI, który w Quadragessimo Anno napisał: „Nienaruszalnym i niezmiennym pozostaje owo najwyższe prawo filozofii społecznej: co jednostka z własnej inicjatywy i własnymi siłami może zdziałać, tego nie wolno jej wydzierać na rzecz społeczeństwa; podobnie niesprawiedliwością, szkodą społeczną i zakłóceniem ustroju jest zabieranie mniejszym i niższym społecznościom tych zadań, które mogą spełnić, i przekazywanie ich społecznościom większym i wyższym. Każda akcja społeczna ze swego celu i ze swej natury ma charakter pomocniczy: winna pomagać członkom organizmu społecznego, nie niszczyć ich lub wchłaniać”. Jan Paweł II w Centessimus annus całkowicie potwierdził opinię swego poprzednika, stwierdzając: „Społeczność wyższego rzędu nie powinna ingerować w wewnętrzne sprawy społeczności niższego rzędu, pozbawiając ją kompetencji, lecz raczej winna wspierać ją w razie konieczności i pomóc w koordynacji jej działań z działaniami innych grup społecznych, dla dobra wspólnego”.
Wbrew skrzeczącej rzeczywistości Polacy mają ogromne doświadczenie w dziedzinie samorządności. Cały kształtujący się dość długo ustrój I Rzeczypospolitej opierał się na ideach przytoczonych w obu cytatach w czasach, kiedy zasada pomocniczości nie istniała jako opisany postulat. Na pewno wiele rozwiązań ustrojowych tego państwa ewoluowało w kierunku prowadzącym do jego uwiądu, ale z pewnością do momentu, w którym świadomi swej roli obywatele (szlachta) skupieni w swych organach terytorialnych podejmowali decyzję co do swej ziemi oraz zabierali głos co do całości państwa, a było to państwo sprawne. Później niczym rak weszły w te struktury kwestie polityki – czy to w postaci koterii magnackich, czy wielkich mocarstw, czy też doktryny absolutystycznej, do której nie pasowały. Wreszcie trzeba powiedzieć, że ustrój samorządowy I Rzeczypospolitej z czasem przestał być zasilany przez zdrową i podążającą z duchem czasu myśl prawniczą, stając się fasadą siebie samej.
Czasy ostatnich dwustu lat nie były łaskawe dla rozbudzenia idei samorządności w polskim społeczeństwie. Zaborcy robili wszystko, by nasze społeczeństwo pogrążało się w marazmie i nie przejawiało aktywności społecznej. Jeżeli takowa się pojawiała, to siłą rzeczy kierowała się przeciwko instytucjom państwa, które było wrogie i obce. Taka była np. inspiracja dla potężnych instytucji obywatelskich o charakterze gospodarczym, zbudowanych przez Wielkopolan w XIX w. Szkoda, że poza miłym wspomnieniem w naszej świadomości tak niewiele śladów o charakterze inspiracji na dziś pozostało z tej aktywności. Także i II Rzeczpospolita w dziedzinie samorządności nie poczyniła zbytnich postępów. W 1941 lub 1942 r. Adam Doboszyński napisał na emigracji artykuł Chłopska Demokracja, w którym podzielił się z czytelnikami pewnym wspomnieniem: „Na zawsze stać mi będzie przed oczyma rynek małego miasteczka w pamiętne dni września 1939. Wszystkie sklepy rozbite i zrabowane – przez cywilnych uchodźców – wśród nich snujący się bezradnie ich właściciele.
– Gdzie policja? – spytałem.
– Wyjechała pięć dni temu. Pan starosta też wyjechał.
– To dlaczego nie stworzycie milicji obywatelskiej, któraby strzegła waszego dobytku?
Zapytany spojrzał na mnie jak na wariata.
– Pan starosta nic nie kazał – odpowiedział po chwili. – Mógłby nas potem pozamykać”. Autor relacji konkluduje więc smutno: „Tak nisko upadło nasze społeczeństwo”.
O okresie PRL i jego stosunku do samorządności większości czytelników pisać nie trzeba, choć jest to doskonała ilustracja dla jednej z głównych chorób minionego stulecia totalitaryzmu. W r. 1947 Feliks Koneczny, obserwując kształtowanie się nowej rzeczywistości, pisał o takim modelu władzy co następuje: „Obecnie narody europejskie nawiedzane są przez totalizm państwowy […] Państwo totalne robi przez swoje urzędy wszystko, o czym tylko da się pomyśleć; a ponieważ nie chce opierać się na społeczeństwie, to jedyną więzią państwową stają się w takim państwie urzędy. Państwo totalne staje się państwem biurokratycznym. Zawsze mu urzędów za mało”. Niestety ten model sprawowania władzy, zdaje się, nie przeminął wraz z minionym systemem, a obecnie mamy do czynienia z jego prawdziwym rozkwitem. Tymczasem wolne społeczeństwo winno, zdaniem myśliciela, budować „państwo obywatelskie, które stara się mieć jak najmniej urzędników, gdyż organizacje obywatelskie same załatwiają większość spraw i to zazwyczaj bez wynagrodzenia, nie obciążają tym samym budżetu państwowego. Państwo obywatelskie jest przeto tańsze”.
Wracając do tytułowego pytania, trzeba powiedzieć jasno: samorząd nie powinien być odgórnie zadekretowaną strukturą biurokratyczną, nie może też być wysięgnikiem partii politycznych. Stanowczo natomiast winien być obszarem obywatelskiej aktywności, stanem umysłu, w którym otaczająca rzeczywistość jest przedmiotem troski nas wszystkich. Tego typu świadomość buduje się latami w organizacjach obywatelskich, które mogą być przedszkolem samorządności, z drugiej strony mogą one przejmować wiele elementów życia społecznego, troskę o szkoły, domy kultury, akcje edukacyjne dla dorosłych, lobbing w sprawach dobra wspólnego danej miejscowości. Oczywiście, coś się w tej kwestii zaczęło dziać, istnieje coraz więcej środowisk, które zdają sobie sprawę z konieczności budowania wspólnoty lokalnej dla jej dobra. Nie zmienia to jednak faktu, że pracy w tej dziedzinie jest więcej niż mniej. W cytowanym powyżej tekście Doboszyński napisał również słuszny i dziś postulat: „trzeba będzie odgrzebać spod popiołów poczucie gromadzkie tam, gdzie zapanowało zniechęcenie, niewiara w możność pozytywnej pracy zbiorowej, pewien nihilizm tak obcy duszy polskiej”.
Nie dajmy sobie wmówić, że naszym obowiązkiem jest wziąć udział w wyborach, wybrać, kogo nam się proponuje i przez cztery lata spać spokojnie. Weźmy się do codziennej pracy społecznej i zacznijmy od dołu, od podniesienia śmiecia z chodnika, którym przechodzimy, a potem jakoś pójdzie.
Piotr Sutowicz
pgw