Zaprzysiężony został nowy Rzecznik Praw Obywatelskich dr Janusz Kochanowski.. Wybór poprzedziła wielka wrzawa parlamentarno-medialna, usiłująca nie dopuścić zajęcia fotela przez tego prawnika. Zdaniem liberałów dr Kochanowski popełnił śmiertelny grzech, ponieważ kiedyś wyraził pogląd, że trzeba rozważyć możliwość przywrócenia kary śmierci. Pan doktor naraził się też tym, że zobaczono w nim zagrożenie dla panującego w tym urzędzie układu, misternie zawiązanego przez esbeków, pezetpeerowców itp. Jak silny jest to układ świadczy historia.
Pierwszym rzecznikiem była Ewa Łętowska (1988-1992), która skompletowała biuro pod dyktando Jaruzelskiego (tego od stanu wojennego, morderstw księży przez nieznanych sprawców i miłości do Związku Radzieckiego). Następnie funkcję rzecznika sprawował Andrzej Zieliński (1992-1996), zajmujący się głównie tropieniem klerykalizacji państwa i niedopuszczania do umacniania się Polski jakoby wyznaniowej. Po nim, urzędowi szefował Adam Zieliński (1996-2000), mający w swym życiorysie „przepiękną” kartę sędziego stalinowskiego. Jego praca skupiała się na zabiegach o dobry wygląd, co dało mu okres świętego spokoju. Kolejnym ombudsmanem, mówiąc z zagraniczna, był Andrzej Zoll, liberał, związany z kręgami „Tygodnika Powszechnego”, chwalony przez „Gazetę Wyborczą” i Unię Wolności. Upamiętnił się tym, że usilnie dbał o przestępców i zabiegał o łagodne ich traktowanie w imię humanitaryzmu oraz był przeciwny upublicznianiu teczek Instytutu Pamięci Narodowej. Ponadto warto podkreślić, jak wielką karierę zrobiła jego odkrywcza myśl, że próba zaostrzenia kodeksu karnego „zakrawa na skandal! Ten projekt cofa naszą kulturę prawną do okresu głębokiego stalinizmu”.
Nic więc dziwnego, że gdy dr Kochanowski pojawił się jako kandydat na fotel po Zollu, zawrzało. Wrzawa ma jednak pewną cechę: po pewnym czasie ucicha. Wtedy dr Kochanowski postawi na nogi to wszystko, co do tej pory stało na głowie, a dobre czasy dla łotrów wreszcie bezpowrotnie miną.
Niezależnie od dyskusji, ja zaś proponuję – co jest może łatwiejsze – zajęcie się towarzyszami Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Dlaczego? Bo właśnie towarzysze, nie będący formalnie tajnymi współpracownikami SB, ani etatowymi pracownikami tejże, de facto spełniali wszystkie warunki bycia kapusiami.
Rys. Jacek Frankowski
Przypomnijmy sobie, na czym polegały partyjne zebrania podstawowych komórek PZPR i spotkania z pierwszymi sekretarzami tych organizacji. Poza omawianiem spraw ideologicznych, zwyczajnie, bezinteresownie donoszono na bezpartyjnych. Później informacje poprzez I sekretarza przekazywano na wyższy szczebel, a stamtąd jeszcze wyżej, aż wreszcie wszystko lądowało na Rakowieckiej w biurach Służby Bezpieczeństwa.
Czy zatem towarzyszom z PZPR nadal należą się przywileje? Czy winni być zatrudniani w instytucjach państwowych, za co wszyscy płacimy?
Dnia następnego na ministra posypały się takie gromy, że aż ziemia zadrżała i wody wezbrały; zaś na łamach prasy „opiniotwórczej” głos zabrały autorytety prawnicze złożone z prawie czterystu osób płci obojga, w tym z ponad stu samych profesorów, jakoby bardzo wybitnych. Niektóre persony tego gremium zarzuciły Ziobrze, że jest zbyt młody, by dotykać spraw sędziowskich.
Panowie profesorowie o przyprószonych skroniach! Współczuję wam! Każdy chciałby być młodym, pięknym i bogatym. Niestety, wam pozostała już tylko nostalgia za czasami Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, kiedy byliście młodzi, piękni, bogaci i nietykalni. Cóż, wspomnienia też mogą mieć swoją wartość…
Janina Paradowska, Monika Olejnik, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Jacek Żakowski, Piotr Pacewicz, Piotr Stasiński, Mikołaj Lizut, Jarosław Gugała, Tomasz Lis, Paweł Wroński, Tomasz Wołek, Adam Szostkiewicz, Jan Ordyński – to moi ulubieni żurnaliści, których podziwiam, ale odwrotnie.
Do nich zaliczyć można również korespondenta TVP w Stanach Zjednoczonych (świetna fucha, wysoko płatna, marzenie każdego dziennikarza!), Piotra Kraśkę, czyli – wnuka Wincentego Kraśki, byłego członka KC PZPR.
Artykuł ukazał się w numerze 03/2006.