Sytuacja demograficzna w Europie nie nastraja optymizmem. Większość krajów ma problemy ze zbyt małą dzietnością i z gwałtownym starzeniem się społeczeństw. Za sukces uznaje się, gdy w społeczeństwach następuje chociażby wymiana pokoleń, a współczynnik dzietności wynosi 2,1.
Jest to jednak absolutne minimum, które osiągają jedynie nieliczne kraje europejskie, większość jest pod kreską, niektóre – niestety, wśród nich jest też Polska – osiągają rezultaty gwarantujące… gwałtowne zmniejszanie się ludności, załamanie gospodarki, systemu emerytalnego i zdrowotnego. Czy nasza ojczyzna to przeżyje? Jedno wiemy na pewno – trzeba działać szybko i potraktować ten problem priorytetowo. Ważne jest też, by dobrze zrozumieć, z czym się mierzymy, gdyż tylko wtedy będziemy mogli zastosować odpowiednie środki naprawcze.
Europejska kapitulacja
Jakie są powody tego, że Europejczycy nie chcą mieć dzieci, a jeśli już się na nie decydują, to jak tylko mogą, odwlekają moment przyjścia potomstwa na świat? Eksperci zwracają uwagę na bardzo wiele czynników, z których część wynika ze specyfiki danego kraju, część zaś związana jest z ogólnoświatowymi tendencjami dotykającymi rozwinięte (choć coraz częściej i rozwijające się) społeczeństwa. Jedno jest pewne – zwiększeniu się dzietności w Europie na pewno nie pomógł kryzys ekonomiczny. W tym czasie zaobserwowano gwałtowny spadek wskaźnika urodzeń: w Grecji wynosi on obecnie 1,43 dziecka na kobietę, w Portugalii – 1,35, w Hiszpanii – 1,36, a w Irlandii – 2,05. Pokłosiem tego jest kolejna tragedia – zwiększenie się liczby aborcji. Tylko w Grecji liczba zabiegów w 2011 r. wzrosła o połowę.
Gdy obserwuje się te trendy, mogłoby się wydawać, że główna przyczyna niskiej dzietności leży w kwestiach ekonomicznych, w zabezpieczeniach prawnych i socjalnych. Niestety, bardzo często zauważalna jest zależność: im bogatszy kraj, tym niższa dzietność, a na poprawę wyniku nie wpływają nawet gigantyczne środki wydawane przez państwo na wsparcie rodzin. Jednym z takich negatywnych przykładów są Niemcy, które liczyły w 2003 r. 82,5 mln mieszkańców, w 2011 r. już tylko 81,7 mln, a według prognoz w 2060 r. liczba ta spadnie do około 65 mln. Jeśli nadal zostanie utrzymana negatywna tendencja, to grupa tamtejszych obywateli czynnych zawodowo zmniejszy się do 2030 r. z obecnych 50 mln do 42 mln.
Jak temu przeciwdziałają nasi zachodni sąsiedzi? Wszakże doskonale zdają sobie sprawę, że w takich okolicznościach nie uda im się w przyszłości utrzymać wysokiego poziomu gospodarczego i zamożności obywateli. Dlatego minister gospodarki Philipp Rösler stawia na imigrację, kanclerz Angela Merkel apeluje do firm o dalsze kształcenie starszych pracowników, a do rządu o wprowadzenie ułatwień pozwalających zwiększyć mobilność pracowników wewnątrz UE. Co to oznacza w praktyce? Niemcy, które już teraz z trudem radzą sobie z wielomilionową rzeszą imigrantów z innych kultur, z których wielu ani myśli się asymilować i nieraz jest wrogo nastawionych do swojej nowej ojczyzny – łapią się brzytwy. Obecnie starają się ściągać wykształconą młodzież z państw UE dotkniętych kryzysem, m.in. z Portugalii i Hiszpanii, licząc, że nie będą mieli z nią takich problemów, jakie od lat mają choćby z tureckimi imigrantami.
Dzieci? Ja chcę pożyć!
Przykład Niemiec pokazuje, że choć przeznaczają one od lat gigantyczne pieniądze – 195 mld euro rocznie – na wspieranie dzietności i dostosowują prawo, by w jak największym stopniu zachęcić kobiety do rodzenia, jednak nie przynosi to spodziewanych efektów. Aż 20 proc. pań z Niemiec Zachodnich, urodzonych pomiędzy 1960 i 1964 r., nie ma dzieci, a 22 proc. ma tylko jedno. Szczególnie zastanawiające jest, że im lepiej wykształcona jest kobieta, tym większa szansa, że zrezygnuje z posiadania potomstwa. Wybór taki podejmuje co czwarta posiadaczka dyplomu studiów. Matka co czwartego dziecka urodzonego w 2011 r. w Niemczech jest w wieku 35 lat, a nawet starsza. 30 lat temu ta grupa wiekowa stanowiła jedynie 6 proc.
Na tle starań naszych zachodnich sąsiadów, by poprawić współczynnik dzietności, polski rząd wypada blado. Dlaczego więc Niemki nie chcą rodzić, skoro żyją na wysokim poziomie, nie muszą się obawiać o utratę pracy, a państwo buduje kolejne żłobki i przedszkola? Okazuje się, że problem leży nie tylko w kwestiach ekonomicznych czy prawnych, ale przede wszystkim w wyborze filozofii życiowej. W zlaicyzowanej Europie Zachodniej, która wyrzekła się swoich chrześcijańskich fundamentów, rodzicielstwo nie jest uważane za niezbędny element życia. Wprost przeciwnie, w popkulturze, która kształtuje wyobrażenia o świecie i kreuje system wartości, dziecko nie tylko nie znajduje swojego miejsca, ale jest postrzegane jako intruz – ktoś, kto odbiera możliwość „korzystania z przyjemności życia”. Jeśli dodamy do tego zachętę do niewiązania się w stałe związki, o czymś takim jak sakramentalne małżeństwo nie wspominając, nieprzywiązywania się do takich wartości, jak rodzina, wspólnota, naród – to nie powinno dziwić, że bogaty świat zachodni nie chce mieć dzieci. Konsumpcjonizm, pogoń za zaspokajaniem kolejnych żądz nie idą w parze z poświęceniem, odpowiedzialnością i oddaniem siebie drugiemu człowiekowi. Nie jest dziełem przypadku widoczna korelacja pomiędzy zaangażowaniem religijnym kobiety, a jej gotowością do posiadania większej liczby potomstwa. To po raz kolejny wskazuje, że Europa, odrzucając Boga, sama rezygnuje z daru rodzicielstwa.
Nie liczmy na spokojną starość
Dlatego prof. Herman Adrian z uniwersytetu w Moguncji przekonywał w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że przyczyn tego, iż na jedną kobietę w Niemczech statystycznie przypada zaledwie 1,4 dziecka, należy szukać w hedonistycznym i egoistycznym nastawieniu niemieckiego społeczeństwa oraz w braku silnych uczuć patriotycznych. Z kolei prof. Joerg Althammer, dyrektor Instytutu Małżeństwa i Rodziny, a także konsultant w Komisji ds. Gospodarczych i Socjalnych Konferencji Episkopatu Niemiec, oceniał w rozmowie z portalem SIR EUROPA, że problemy demograficzne związane są także ze wzrostem kwalifikacji zawodowych kobiet, zajmujących równie kluczowe stanowiska, co przedstawiciele płci męskiej.
Jego zdaniem, chociaż coraz mniejszy przyrost naturalny staje się jednym z najważniejszych problemów naszego kontynentu, a wiele państw zdało już sobie z tego sprawę, to wydaje się, że musimy się pogodzić z tym, że Europa będzie w niedługim czasie kontynentem starych ludzi. Prof. Althammer uważa, że należy robić wszystko, by zachęcać społeczeństwa do posiadania większej liczby dzieci, ale też przygotowywać zmiany prawne, które pozwolą na lepsze wykorzystanie potencjału starszych obywateli. Muszą być bowiem przygotowani nie tylko na dłuższą pracę, ale i na elastyczność i ciągłe podnoszenie kwalifikacji. – Moim zdaniem ważne jest, by zmianom demograficznym towarzyszyły odpowiednie, dobrze do nich dostosowane reformy polityczne. Przede wszystkim mam tu na myśli odpowiednie systemy gwarantujące przemyślane i bezbolesne przekwalifikowanie osób starszych – przekonywał dyrektor niemieckiego Instytutu Małżeństwa i Rodziny.
Polsko, wciąż masz szansę
Takich zmian można oczekiwać od tak dobrze zorganizowanego państwa, jakim są Niemcy. Zapewne przyszli emeryci za naszą zachodnią granicą nie będą żyli na tak wysokim poziomie jak obecnie ich dziadkowie. Nie muszą się jednak martwić, w przeciwieństwie do ich polskich kolegów, czy w ogóle otrzymają emeryturę. To wskazuje, że Polacy, aby przetrwać jako naród, muszą problem jednego z najniższych przyrostów naturalnych na świecie potraktować jako priorytet.
Według najnowszych danych GUS za I półrocze 2013 r. liczba zgonów może aż o 40 000 przekroczyć liczbę urodzonych w naszym kraju najmłodszych Polaków. Eksperci zgodnie podkreślają – tak źle jeszcze nie było. Jeśli obecna tendencja się utrzyma, odnotujemy kolejny negatywny rekord. To już nie są złe wyniki, ale prawdziwa katastrofa – z niedawno podanych prognoz ZUS wynika, że do 2060 r. może nas być mniej aż o 8 mln. A to oznacza potencjalny rozpad systemu zdrowotnego, emerytalnego i gwałtowny spadek PKB. Po prostu coraz mniejsza liczba młodych ludzi nie utrzyma coraz większej liczby starszych osób. Już teraz Polacy płacą bardzo wysokie obciążenia na rzecz państwa, które jest niewydolne, zbiurokratyzowane i „przejada nasze pieniądze”. Bez głębokich reform nie będzie ono w stanie sprostać zbliżającym się wielkimi krokami wyzwaniom niedalekiej przyszłości.
Okazuje się, że drobne zmiany na rzecz zachęcenia Polaków do posiadania potomstwa nie przynoszą pożądanych efektów. Obserwując przykład niemiecki, można dojść do wniosku, że gdyby także państwo polskie przeznaczało duże pieniądze na wsparcie dzietności, to i tak niewiele by to zmieniło. Wydaje się jednak, że w tym wypadku nie można lekceważyć różnic światopoglądowych i stosunku do rodziny, które odróżniają oba społeczeństwa. Z informacji, które ukazały się w 2012 r., wynikało, że Polki są najpłodniejszą mniejszością mieszkającą w Wielkiej Brytanii i rodzą 2,5 raza więcej dzieci niż w Polsce. Eksperci nie mają wątpliwości, że jest to zasługa wspierającego dzietność państwa brytyjskiego. Młodzi Polacy wykorzystują jego pomoc socjalną, wiedząc, że takich warunków nie stworzy im ich ojczyzna. To naocznie pokazuje, że w polskim przypadku poważne wsparcie finansowe młodych małżeństw i zmiany w prawie zmniejszające lęk przed utratą pracy mogłyby zmienić negatywną tendencję. Większość Polaków niezmiennie wskazuje, że największe szczęście i spełnienie daje im rodzina, wciąż są też o wiele bardziej niż zlaicyzowane społeczeństwa zachodnie przywiązani do wartości konserwatywnych. To jest potencjał, który nie tylko należy, ale trzeba wykorzystać. Teraz jest na to ostatni moment, gdyż w okres zakładania rodzin weszły dzieci z wyżu demograficznego. Jeśli one odrzucą dar rodzicielstwa, Polska poniesie niepowetowaną stratę.
Petar Petrović – dziennikarz Polskiego Radia, bałkanista, kulturoznawca.