Wygląda na to, że u nas mamy do czynienia jeszcze z tym drugim przypadkiem. Cuius regio eius”telewizjo”! Ileż to było lamentu, gdy w poprzedniej kadencji PiS, uchwaliwszy pospiesznie nowelizację ustawy o radiofonii i telewizji, pozbył się z gremiów kierowniczych mediów publicznych zasiadających tam od niepamiętnych czasów ludzi z SLD i dawnej UW. To właśnie wtedy zaczęło się u nas mówić – a zagraniczna prasa z całą powagą to podchwyciła – o odradzającym się w Polsce totalitaryzmie.
Fot. Artur Stelmasiak
Przejmując półtora roku temu władzę PO obiecywała skończyć z politycznym zawłaszczaniem mediów. Tylko naiwni mogli sądzić, że będzie to oznaczało wycofanie się z roli ręcznego nimi sterowania i pozostawienie w spokoju wybranych władz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji do końca kadencji. Pierwsza próba zagarnięcia mediów publicznych nie udała się. Nieudolnie przygotowany projekt ustawy w tej sprawie nie znalazł uznania nawet w SLD.
Obecnie jesteśmy świadkami drugiego podejścia o wiele lepiej przemyślanego, bo opiera się na wspólnym z SLD projekcie ustawy „O zadaniach publicznych w dziedzinie usług medialnych”. Sprzyja mu ponadto rozwój wydarzeń w KRRiT i radach nadzorczych radia i telewizji, będący skutkiem konfliktu między ludźmi desygnowanymi tam przez dawnych koalicjantów: PiS, LPR i Samoobronę. Kuriozalna sytuacja w TVP i PR, w której osoby legitymujące się niekwestionowanymi osiągnięciami (Krzysztof Skowroński) są zwalniane z pracy tylko dlatego, że komuś kojarzą się z PiS, a pojawiają się na wizji „żywe trupy” w rodzaju Andrzeja Kwiatkowskiego, zdaje się wołać do premiera Tuska: „kończ Waść, wstydu oszczędź i nakaż uchwalić tę ustawę”.
Pytanie tylko, czy ustawa ta cokolwiek zmieni? Czy przerwie ten chocholi taniec między aktualną władzą polityczną a mediami publicznymi? Czy pozwoli nam przestać wreszcie narzekać na upolitycznienie tych mediów?
Otóż można z wielką dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że wprowadzenie tego projektu w życie nie tylko nie rozwiąże problemu politycznej niezależności mediów publicznych, ale go wręcz pogłębi. Skutkiem uchwalenia tej ustawy będzie znaczne osłabienie pozycji mediów publicznych w stosunku do ich komercyjnych konkurentów. Przesądzi o tym po pierwsze, zmiana zasad finansowania. PO reklamuje swój projekt jako rozwiązanie problemu nieściągalności abonamentu poprzez jego likwidację i wprowadzenie instrumentu tzw. licencji programowej. Liczy przy tym na poklask ze strony ludzi uwolnionych od obowiązku płacenia za coś, za co nie bardzo mają ochotę płacić, bo na przykład nie podoba im się prezenterka wieczornych „Wiadomości” albo uważają, że media publiczne powinny rodzić sobie same tak jak media komercyjne. W tej sytuacji finansowanie mediów publicznych z budżetu wydaje im się najlepszym rozwiązaniem.
Problem jednak w tym, że finansowane i rozliczane przez państwo media tracą w ten sposób swój publiczny charakter. Stają się jeszcze jedną agencją rządową, powołaną do szczególnych zadań. Czy nie lepiej jednak było poszukać skuteczniejszych form ściągania abonamentu i pozostawić mediom niezależność finansową? Nasze media publiczne, zwłaszcza telewizja, są bardzo nieefektywne z ekonomicznego punktu widzenia, marnują wiele pieniędzy pochodzących z opłat abonamentowych. Czy dla uzdrowienia tej sytuacji niezbędny był aż zamach na ich niezależność?
Po drugie, sposób wybierania członków KRRiT oraz Rady Programowej, której ranga urasta do roli sędziego decydującego o losach kierownictwa mediów publicznych. Otóż gdy chodzi o członków Krajowej Rady, to w zasadzie poza ich liczbą nic się nie zmienia. Zapis, że mają być oni wybierani spośród osób „wyróżniających się autorytetem, wiedzą i doświadczeniem w zakresie mediów audiowizualnych” i posiadać rekomendację od dwóch uczelni akademickich lub stowarzyszeń twórców bądź dziennikarzy, nie zmienia nic w czysto politycznym mechanizmie wyborów tego gremium. Przecież twórcą jest na przykład Kazmierz Kutz, a naukowcem Stefan Niesiołowski. Z pewnością obaj otrzymaliby taką rekomendację. Ale czy oznaczałoby to ich bezstronność polityczną jako członków KRRiT?
Podobnie rzecz się ma z wybieraną przez KRRiT 15-osobową Radą Programową, z tym że wystarczy tu już tylko rekomendacja dwóch jakichkolwiek organizacji pozarządowych o zasięgu ogólnokrajowym, a trzech członków i tak pochodzi z klucza rządowego.
W świetle takich rozstrzygnięć, zaproponowanych przez koalicję medialną PO-PSL-SLD, wielki szum o odpolitycznieniu mediów może tylko budzić uśmiech. Jeśli dodać do tego, że w 16- punktowej definicji misji publicznej mediów znajdują się zapisy o propagowaniu integracji europejskiej i przeciwdziałaniu dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, a nie ma ani słowa o chrześcijańskim dziedzictwie kultury narodowej, to zadowolone miny twórców tego projektu wydają się kpiną z idei prawdziwej demokracji.
Zbigniew Borowik
Artykuł ukazał się w numerze 04/2009.