Globalizacja – nie jest dobra ani zła

2013/01/12

Po tragicznych doświadczeniach XX wieku, które były skutkiem działania totalitarnych systemów, możemy się obawiać wszelkich projektów o zasięgu globalnym, mających charakter obietnicy. Obietnica dobrobytu dla każdego wiąże się bowiem nierozerwalnie z utratą wolności.

Ale mamy przecież demokrację, a globalizm zbudowany jest na ideologii światowego wolnego rynku. Wydaje się więc, że pomysł jest dobry. Czyż nie daje to równego dostępu do towarów i usług coraz większej liczbie ludzi? A demokracja – czy nie zapewnia każdemu wolnego wyboru?

Globalizacja nie jest jednak tylko zjawiskiem gospodarczym, ale cywilizacyjnym i wdziera się do wszystkich dziedzin życia. Wartości, jakimi zaczynają żyć dotychczasowe społeczności lokalne, są tworzone przez rynek na poziomie indywidualnym, rodzinnym, samorządowym, państwowym. Powstaje coś na kształt mentalności rynkowej, która każe wybierać we wszystkich dziedzinach życia takie wartości, jak opłacalność czy użyteczność. Człowiek popada więc w innego typu niewolę. Po doświadczeniu socjalistycznej „sprawiedliwości społecznej”, czyli swoistej równości, powinniśmy być szczególnie wyczuleni na niebezpieczeństwo utraty wolności. Teraz chodzi przede wszystkim o wolność wewnętrzną i trzeba przyznać, że przy współczesnych naciskach ideologii konsumpcyjnej jest to trudne do osiągnięcia.

Pułapki globalizmu

Załóżmy najpierw, że u podstaw tworzenia globalnego modelu rozwoju leżały dobre intencje, wynikające z takiego oto myślenia: świat dzieli się na biednych i bogatych, trzeba zatem stworzyć doskonały model bogacenia się i wzrostu konsumpcji, a uszczęśliwi się wszystkich. Rychło takie myślenie okazało się pomyłką. Przede wszystkim, jeśli w krajach biednych następuje wzrost gospodarczy, obejmuje on zaledwie jakieś centra, tworząc enklawy bogactwa otoczone wielkimi slamsami. Ale i w krajach bogatych taki konsumpcyjny model życia nie prowadzi do równomiernego rozwoju, lecz przeciwnie – bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni schodzą do poziomu nędzy.


Dla powszechnej szczęśliwości w globalizacji liczy się postęp technologiczny i konsumpcja. Człowieka spycha się w ciasny kąt zysku
Fot. Archiwum

Globalizacja sprowadza się do tworzenia instytucji i organizacji o zasięgu ponadnarodowym, jak na przykład Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Światowa Organizacja Handlu, które mają własną legislaturę, co oznacza wyjęcie ich spod kontroli obywateli według zwykłych, demokratycznych procedur. Światowe organizacje są zainteresowane strategiami zarządzania i regulacją rynków, a nie na przykład tworzeniem możliwości solidarnej współpracy. Bogaci nie chcą płacić więcej, przeciwnie szukają maksymalnych zysków.

Globalizacja wymusza więc na krajach biednych sprzedaż surowców, atrakcyjnych miejsc produkcji, czy siły roboczej po niskich cenach.

Największą pułapką globalizmu jest odrzucenie wyższych wartości. Wszechwładny wolny rynek żąda nieustannie wzrastającej konsumpcji. Człowiek w takim świecie postrzegany jest jako producent albo konsument. Producent ma produkować tak, by jego praca przynosiła maksymalny zysk. Konsument zaś ma jak najwięcej konsumować. Nic ponadto. Reszta bowiem to sprawa prywatna. Globalizm opiera się więc na światowym wolnym rynku i indywidualistycznych wartościach. Można by nawet na potrzeby tej ideologii ukuć hasło reklamowe: „Konsumuj i rób, co chcesz”, parafrazując wezwanie św. Augustyna: „Kochaj i rób, co chcesz”.

Czym jest rozwój?

Globalizm proponuje wizję człowieka, która czyni z niego przedmiot, degradując go tym samym i deprecjonując jego wyższe potrzeby. Więcej – globalizm odbiera przestrzeń religii, kulturze lokalnej i dotychczas obowiązującym normom społecznym, spychając je na margines prywatności. Lecz nie powstaje w zamian nic nowego, co autentycznie łączyłoby ludzi. Wolny rynek nie może być przekaźnikiem kultury, bo logika rynku ma swój system działania, nastawiony na zysk i wydajność. Dlatego trzeba powiedzieć, że taki model globalizmu, jaki funkcjonuje obecnie, nie stwarza warunków do autentycznego rozwoju, a nawet go uniemożliwia. Proponuje on bowiem błędną definicję rozwoju, utożsamiając go jedynie ze wzrostem gospodarczym.

Mówiąc o rozwoju, trzeba wyjść nie od idei czy teorii, lecz od człowieka. I jeśli popatrzymy na różne narody, małe, duże, bogate, biedne, żyjące w sprzyjającym klimacie i te, które muszą walczyć z żywiołami, ujawnia się od razu wielka różnorodność. Zarówno człowiek, jak i naród podlegają naturalnemu rozwojowi, rozciągniętemu w czasie i dokonującemu się dzięki wielu czynnikom, pod wpływem których zachodzą czasami szybsze, a czasami wolniejsze przemiany.

Punktem dojścia w rozwoju nie jest więc jeden ustalony model, do którego wszyscy zmierzają jak do granicy horyzontu. Dla człowieka jest to wieloetapowa i osobnicza droga od narodzin do śmierci, jedyna i niepowtarzalna, mimo dającej się ogólnie określić kondycji ludzkiej. Rozwój oznacza możliwość dokonywania postępów, wykorzystywania swoich możliwości, pełniejszego życia. To, co łączy ludzi we wspólnoty lokalne i narody, to szeroko rozumiana kultura i tradycja wypracowana przez pokolenia. To kultura pozwoliła narodom przeżyć do dnia dzisiejszego. Gdy ginie kultura, naród umiera, choćby żyli jego pojedynczy członkowie.

Bogactwo kultury wyraża się w różnych sposobach produkcji, w technice, sztuce, organizacji społecznej, a także w stylu współżycia na zewnątrz i wewnątrz wspólnoty; w języku, pojmowaniu czasu i przestrzeni, w obchodzeniu świąt, w mitach, podaniach i legendach, czerpiących także wiele z religii. To kultura, a nie dochód narodowy wyznacza więc tę specyficzną i dla każdego narodu odmienną drogę rozwoju oraz dyktuje tempo i potrzeby rozwojowe. Nieporozumieniem jest zatem proponowanie jednego modelu, który ma być przykładany jak matryca, by tworzyć globalne społeczeństwo szczęśliwości, lecz trzeba uznać, że każdy naród ma własną drogę rozwoju. Dzięki temu zachowana jest ta konieczna do życia duchowego przestrzeń, a także gotowość i zdolność do dialogu. Tylko dzięki odrębności, dzięki specyficznej tożsamości kulturowej możliwa i niezbędna jest wymiana: dawanie i przyjmowanie, mówienie i słuchanie – różnorodny dialog i dyskurs, który zupełnie zaginął w globalnej kulturze masowej.

„Jeśli do umacniania rozwoju potrzebni są coraz to liczniejsi technicy, to o wiele bardziej potrzebni są ludzie mądrzy, zdolni do wnikliwej refleksji, poszukujący nowego humanizmu, dzięki któremu ludzie naszych czasów poprzez przyjęcie najszlachetniejszych wartości, jak miłość, przyjaźń, modlitwa i kontemplacja mogliby odnaleźć samych siebie. Jeśli to się urzeczywistni, będzie mógł w pełni dokonać się prawdziwy rozwój, polegający na tym, że zarówno jednostki, jak i ogół ludzi, przechodzą z mniej ludzkich warunków życia do warunków bardziej godnych człowieka”. Paweł VI, Populorum progressio

Rozwój musi pozostawać w rękach samych zainteresowanych. Ma to wielkie znaczenie psychologiczne i motywacyjne. Samodzielne określenie potrzeb, własne projekty wyzwalają inwencję, uczą dokonywania wyborów, pozwalają lepiej poznać samego siebie. W dobie ujednolicającego wszystko globalizmu istnieje realne niebezpieczeństwo utraty tożsamości pod presją konieczności dostosowania się do ustalonych standardów.

U podłoża globalizmu można odnaleźć oświeceniową ideę postępu i wizję stworzenia uniwersalnej cywilizacji. Globalizm wiele zawdzięcza też marksistowskiemu internacjonalistycznemu projektowi uszczęśliwienia ludzkości. I globalizm, i marksizm pretendują do miana doskonałego ostatecznego rozwiązania problemów i uwolnienia człowieka z krępujących go więzów.

Co z niej uczyni człowiek

Globalizm odzwierciedla także różne marzenia ludzkie. O raju na ziemi, o jedynym doskonałym modelu życia, o wolności i zlikwidowaniu wszelkich przeszkód w zaspakajaniu potrzeb. Przyjęto jednak, że w urzeczywistnianiu tych marzeń największą przeszkodę stanowi religia, która trzyma człowieka w niewoli przesądów, zagrażając jego wolności i rozwojowi. Trzeba więc wyzwolić się z wszelkich dotychczasowych więzów religijnych, rodzinnych, kulturowych. Religia zdegradowana została do roli prywatnego stylu życia. Brak transcendentnego punktu odniesienia, a wprowadzanie tylko kryteriów materialistycznych, konsumpcyjnych spowodowało niezwykle negatywne skutki. Wartości takie, jak poczucie bliskości, gościnność, solidarność stopniowo zanikają na rzecz obojętności wobec bliźniego, anonimowości, indywidualizmu, co poważnie narusza stosunki społeczne. Normą wyznaczającą wszelkie zachowania stała się autonomia jednostki, jej wolność, traktowana jako chcenie, swoboda.

Człowiek żyje pod dyktando mód i kaprysów, mając wciąż poczucie niezaspokojenia, mimo że przyjemność goni przyjemność. Powstaje coraz większy rozziew pomiędzy posiadaniem a zadowoleniem. Człowiek staje się inwalidą duchowym. Nie mając transcendentnego punktu odniesienia, sensem życia czyni dobrobyt, zdrowie, młodość, użycie i wszelkie przyjemności. Dotychczasowe bariery porządku, obyczaju, zobowiązania płynące z solidarności stają się niewygodą.

Stało się teraz zupełnie oczywiste, że bez religii, bez wiary w Boga wszelkie projekty uszczęśliwiające są kolejną utopią. Globalizacja może mieć duży wkład w rozprzestrzenianie się wolności politycznej i gospodarczej, jednakże nie może być uznana ani za jedyny doskonały projekt, ani za ideologię, która ma zastąpić religię. Jan Paweł II powiedział, że globalizacja, jak każda teoria czy idea nie jest ani dobra, ani zła, ważne co z niej uczyni człowiek. „Powołaniem człowieka – przypominał Papież podczas pielgrzymki do Polski w 1991 roku – jest żyć według ducha. Z tego powołania rodzi się wezwanie, by nie oddawać się we władzę temu, co jedynie zmysłowe, a co w znacznym stopniu opanowało współczesną kulturę, pretendując – w sposób nieuprawniony – do miana europejskości”.

Tylko chrześcijaństwo jest w stanie zaspokoić marzenia człowieka o równości, wolności, o poczuciu jedności. Równość istnieje tylko w odniesieniu do Boga, każdy jest tak samo dzieckiem Bożym. Wolność to możliwość współpracy z Bogiem, dana człowiekowi z miłości. Jedność osiągamy tylko w Chrystusie, wszczepieni w Niego przez chrzest i odkupieni Jego krwią. Nie ma jedności w polityce, w ekonomii. Jest co najwyżej umowa, wspólny interes. Trzeba jeszcze raz podkreślić, że rozwój musi być wszechstronny. Człowiek nie będzie nawet w jakiejś dziedzinie profesjonalistą, czego się od niego żąda, jeśli jego rozwój miałby ograniczać się tylko do wąskiej specjalności. Potrzebne jest rozwijanie człowieczeństwa.

Jolanta Klecel

Artykuł ukazał się w numerze 02/2006.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej