W ostatnich dekadach hasło „solidarność” stało się, przynajmniej w naszym kraju, wygodnym kluczem pasującym do wielu drzwi – a zwłaszcza do drzwi wyborców, od których oczekuje się, że skoro tylko posłyszą ów slogan, ufnie oddadzą swoje głosy i pieniądze na „solidarnościowe” programy partyjne, prezydenckie lub samorządowe. W tym nurcie myślenia przeciwstawiono nawet „Polskę liberalną” i „Polskę solidarną”, co wprawdzie brzmi całkiem zgrabnie i chwytliwie, ale wydaje się dychotomią fałszywą, a w najlepszym razie – nadmiernie uproszczoną.
Nie zamierzamy jednak mówić o aktualiach polityczno-społecznych, którymi dławi się do nieprzytomności prasa codzienna. Chcemy natomiast powiedzieć o tym, jak w ogóle rozumieć solidarność: na czym ona polega, z czego się rodzi i ku czemu prowadzi. Albowiem „solidarność” to nie tylko hasło-slogan, zdewaluowane w propagandowej obróbce przez różnorakich agitatorów, demagogów i manipulantów, wrzeszczących ku nam z różnych stron sceny politycznej i medialnej. „ Solidarność” to przede wszystkim słowo obdarzone własną, specyficzną treścią i historią, którą pomaga wyświetlić i zrozumieć filozofia i teologia, szczególnie zaś nauka społeczna Kościoła katolickiego.
Słowo to prima facie odsyła nas do łacińskiego wyrażenia in solidum, które oznacza współuczestnictwo oraz wzajemną i wspólną odpowiedzialność członków jakiegoś ciała – instytucji, organizacji, spółki handlowej itp. Spojrzenie na etymologię słowa odsłania więc przed nami dwa nierozłączne momenty charakterystyczne dla solidarności: jeden, który wiąże się z egzystencją ludzką osadzoną w wymiarze wspólnotowym czy zbiorowym, i drugi, który dotyczy (współ)odpowiedzialności za jakieś powierzone dobro.
Solidarność międzyludzka
Solidarnościowe związanie z drugim człowiekiem może urzeczywistniać się na wielu płaszczyznach. Niejako na samym dole, u podstaw, sytuuje się poziom codziennych, zwyczajnych, aczkolwiek niejednokrotnie bardzo wymagających odniesień międzyludzkich. Głównie w tym aspekcie analizował fenomen solidarności ks. prof. Józef Tischner, wyraźnie dystansując się od elementu politycznego lub wspólnotowego, a raczej odsuwając go na dalszy plan. Wzorcową ilustracją omawianej postawy była dla niego ewangeliczna przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (zob. Łk 10, 30–37). Według ks. Tischnera pierwszoplanową rolę odgrywa obecność i troska wobec ludzkiego cierpienia, a dopiero wtórnie czy nawet trzeciorzędnie liczą się względy ogólnospołeczne i konkretne rozwiązania polityczne. W eseju Etyka solidarności czytamy: „Miłosierny Samarytanin nawet nie biegnie, by pochwycić zbójców. Najpierw trzeba zaopatrzyć rany chorego. Zbójcami zajmą się ci, którzy stoją w pobliżu polityki. Solidarność to bliskość – to braterstwo dla porażonych. Wspólnota solidarności różni się od wielu innych wspólnot tym, że w niej pierwsze jest Ťdla niegoť, a Ťmyť przychodzi potem. Najpierw jest ranny i jego krzyk. Potem odzywa się sumienie, które potrafi słyszeć i rozumieć ten krzyk. Dopiero stąd rośnie wspólnota”. Według ks. Tischnera nie tylko miłosierny Samarytanin ukazuje nam znaczenie solidarności: „Sens tego słowa określa Chrystus: ŤJeden drugiego ciężary noście, a tak wypełnicie prawo Bożeť [Ga 6, 2]. Cóż znaczy być solidarnym? Znaczy nieść ciężar drugiego człowieka. Nikt nie jest samotną wyspą. Jesteśmy zespoleni nawet wtedy, gdy tego nie wiemy”. Podobną ideę, ubraną w poetyckie frazy, wyraża starożytny mędrzec biblijny: „Lepiej jest dwom niż jednemu [… ] Bo gdy upadną, jeden podniesie drugiego. [… ] A jeśli napadnie ich jeden,/ to dwóch przeciwko niemu stanie” (Koh 4, 9–12).
Tak rozumiana solidarność nakazuje każdemu w jego sumieniu troszczyć się o drugiego człowieka, o zaspokojenie jego potrzeb i tęsknot albo raczej o uśmierzenie jego bólu. Nie szuka i nie obmyśla celów i ideałów politycznych ani ku nim nie grawituje, lecz obraca się wokół prostej „prawdy o człowieku” – tym konkretnym człowieku, który stanął na mojej drodze na skutek zrządzenia indywidualnego losu bądź zbiorowego przeznaczenia. Głos solidarności jest więc nade wszystko apelem o to, by pośpieszyć z pomocą drugiemu człowiekowi, który znalazł się w potrzebie. Taka solidarność manifestuje się w podejmowaniu odpowiedzialności za „bliźniego”, czyli tego, kto jest mi „bliski”, kto żyje i cierpi obok mnie. Jest ona aktywnością z gruntu indywidualną i zwróconą ku drugiemu człowiekowi jako jednostce.
Solidarność społeczna
W takim określeniu nie wyczerpuje się jednak bogactwo solidarności. Nieco inne – można by powiedzieć, szersze – jej ujęcie przedstawił ks. kard. Karol Wojtyła w znanym i cenionym studium Osoba i czyn. Ukazuje on solidarność jako jedną z autentycznych postaw ludzkich, które czerpią swoją treść i swoje znaczenie z odniesienia do dobra wspólnego (bonum commune) danej społeczności. Tak pojęta „solidarność oznacza stałą gotowość do przyjmowania i realizowania takiej części, jaka każdemu przypada w udziale z tej racji, że jest członkiem określonej wspólnoty. Człowiek solidarny nie tylko spełnia to, co do niego należy z racji członkostwa (… ), ale czyni to Ťdla dobra całościť, czyli dla dobra wspólnego”
Na użytek naszych rozważań określamy taką solidarność jako „społeczną”. Wychodzi ona bowiem poza krąg najbliższych nam osób i zwraca się w kierunku pewnej całości, która ma właśnie naturę społeczną – czy będzie to rodzina, czy wspólnota gminna lub mieszkaniowa, czy przedsiębiorstwo, w którym pracujemy. Specyficznym rysem omawianej postawy jest wyczulenie na potrzeby społeczności i żywa troska o ich zaspokojenie, nawet z pewnym naddatkiem zainteresowania i wysiłku ze strony podmiotu działającego. Od cząstkowości czy partykularyzmu wychodzi się ku komplementarności, dopełniając swoim działaniem to, co czynią albo zaniedbują inni.
Może najtrafniejszą metaforą solidarności społecznej byłby obraz załogi statku w trakcie żeglugi: bezpieczne dotarcie jednostki pływającej, ludzi i ładunku do portu przeznaczenia istotnie zależy od tego, czy każdy będzie gotów robić to, co zrobić należy, bez oglądania się i czekania na pozostałych. Taka solidarność nie aktywizuje się od wielkiego dzwonu, doraźnie, na dobitny apel rzeczywistości („krzyk rannego”, jak chciał ks. Tischner), lecz w każdej chwili niestrudzenie działa w imię i na rzecz dobra wspólnego, które jest trwałe i dynamiczne zarazem.
Solidarność powszechna
Koncepcję solidarności zarysowaną w studium Osoba i czyn rozwinął Wojtyła, już jako głowa Kościoła powszechnego, w encyklice społecznej Sollicitudo rei socialis (30 grudnia 1987 r.), ogłoszonej z okazji dwudziestolecia encykliki Populorum progressio (26 marca 1967 r.) Pawła VI. Papież Jan Paweł II formułuje ścisłą definicję solidarności, uwypuklając przeczucia zawarte w swoich wcześniejszych pracach etycznych: solidarność „jest to mocna i trwała angażowania się na rzecz dobra wspólnego, czyli dobra wszystkich i każdego, wszyscy bowiem jesteśmy naprawdę odpowiedzialni za wszystkich” (Sollicitudo rei socialis, ust. 38). Później, w encyklice Centesimus annus (1 maja 1991 r.), ojciec święty zwraca uwagę na fakt, że owa idea pojawia się także w dawniejszych dokumentach Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, chociaż pod różnymi nazwami: „Mówi o niej wielokrotnie Leon XIII, nazywając ją – podobnie jak filozofia grecka – Ťprzyjaźniąť; Pius XI używa tu nie mniej znamiennego określenia Ťmiłość społeczna ť, zaś Paweł VI [… ] mówi o Ťcywilizacji miłościť” (Centesimus annus, ust. 10).
Bez zaangażowania ludzi Kościoła nie byłby możliwy fenomen społecznej, katolickiej myśli Solidarności. Na zdjęciu ks. prałat Henryk Jankowski, pierwszy odprawił Mszę św. dla strajkujacych stoczniowców Fot. Dominik Różański
W tym świetle solidarność ukazuje swoje dwa dopełniające się oblicza: jest zarówno zasadą życia społecznego, jak i cnotą moralną, a szczególnie cnotą chrześcijańską. Jej rola okazuje się szczególnie ważna dzisiaj, w czasie narastających współzależności między ludźmi a narodami, czyli w dobie globalizacji. Solidarność taka oznacza chęć i gotowość do pomocy, współpracy i zaangażowania na rzecz nie tylko samego przeżycia, lecz także integralnego rozwoju każdego mieszkańca świata – i to nie wyłącznie „mojego” świata rodzinnego, szkolnego, zawodowego itp., ale „całego” świata w zupełnie dosłownym sensie. Nie bez kozery Jan Paweł II nawiązał w Centesimus annus do myśli greckiej. Starożytni mędrcy helleńscy mieli bowiem wyraźną świadomość tego, że autentyczne, pełne człowieczeństwo przejawia tendencję uniwersalistyczną – nie zamyka się w obrębie własnego domostwa, rodu ani nawet państwa, ale życzliwą uwagą ogarnia całą ludzkość.
Solidarność par excellence
Przesłanie papieskie idzie jednak jeszcze dalej, by jednoznacznie pokazać, że naszkicowany przez nas obraz solidarności pozostałby niepełny, gdybyśmy nie powiedzieli o jej najwyższej formie. Urzeczywistniła się ona w historii świata jako wydarzenie chrześcijańskie wtedy, gdy Verbum caro factum est – „Słowo stało się ciałem” (J 1, 14). Oto bowiem sam Bóg solidaryzuje się z człowiekiem i jego doczesnym, straszliwym losem, przyjmując ludzkie ciało, a wraz z nim ludzkie cechy, obyczaje, a nawet wszelkie naturalne ograniczenia (czas, przestrzeń), potrzeby (głód, pragnienie, sen), słabości i braki (smutek, lęk, cierpienie, wreszcie śmierć). Z tej racji autor Listu do Hebrajczyków pisze, że Jezus Chrystus został „poddany próbie pod każdym względem podobnie jak my – z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4, 15). To jest najwyższy z możliwych przykładów i wzorców solidarności, odsłonięty naszym oczom w orędziu ewangelicznym.
Paweł Borkowski
Artykuł ukazał się w numerze 8-9/2010.